Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

— Niech was bogowie bronią od takiej ostateczności — rzekł Dagon.

— Właśnie o to idzie, ażeby ratować dzisiejszą Fenicję od zagłady — mówił Hiram. — A ty, Dagonie, wiele możesz w tym interesie…

— Co ja mogę?…

— Możesz dowiedzieć się od kapłanów: czy był u nich Beroes i czy zawarł z nimi taką umowę?…

— Strasznie trudna rzecz! — szepnął Dagon. — Ale może ja znajdę takiego kapłana, który mnie objaśni.

— Możesz — ciągnął Hiram — na dworze faraona nie dopuścić traktatu z Sargonem?…

— Bardzo trudno… Ja sam temu nie wydołam…

— Ja będę z tobą, a złota dostarczy Fenicja. Już dziś zbiera się podatek.

— Sam dałem dwa talenty! — szepnął Rabsun.

— Dam dziesięć — rzekł Dagon. — Ale co dostanę za moją pracę?…

— Co?… No, dziesięć okrętów — odparł Hiram.

— A ty ile zarobisz? — spytał Dagon.

— Mało ci?… Więc dostaniesz piętnaście…

— Ja się pytam: co ty zarobisz? — nalegał Dagon.

— Damy ci… dwadzieścia. Dosyć?…

— Niech będzie. Ale pokażecie mi drogę do kraju srebra?

— Pokażemy.

— I tam, skąd bierze się cynę?

— No…

— I tam, gdzie się rodzi bursztyn — zakończył Dagon.

— Żebyś ty raz zdechł!.. — odparł miłościwy książę Hiram wyciągając do niego rękę. — Ale już nie będziesz chował złego serca dla mnie za tamte dwie krypy?…

Dagon westchnął.

— Będę pracował, ażeby zapomnieć. Ale… jaki ja miałbym majątek, gdybyście mnie nie odpędzili wtedy!..

— Dosyć!.. — wtrącił Rabsun. — Gadajcie o Fenicji.

— Przez kogo ty się dowiesz o Beroesie i traktacie? — spytał Dagona Hiram.

— Daj spokój. Niebezpiecznie mówić, bo do tego będą należeli kapłani.

— A przez kogo mógłbyś zepsuć traktat?

— Ja myślę… Ja myślę, że chyba przez następcę tronu. Mam dużo jego kwitów.

Hiram podniósł do góry rękę i odparł:

— Następca — bardzo dobrze, bo on zostanie faraonem, może nawet niedługo…

— Psyt!.. — przerwał Dagon uderzając pięścią w stół. — Żeby tobie mowę odjęło za takie gadanie!..

— Oto wieprz! — zawołał Rabsun, wygrażając bankierowi pod nosem.

— A to głupi kramarz! — odpowiedział Dagon z szyderczym uśmiechem. — Ty, Rabsun, powinieneś sprzedawać suszone ryby i wodę na ulicach, ale nie mięszać się do interesów między państwami. Wołowe kopyto umazane w egipskim błocie ma więcej rozumu aniżeli ty, który pięć lat mieszkasz w stolicy Egiptu!.. Oby cię świnie zjadły…

— Cicho!.. cicho!.. — wtrącił Hiram. — Nie dacie mi dokończyć… — Mów, boś ty mądry i ciebie rozumie moje serce — rzekł Rabsun.

— Jeżeli ty, Dagon, masz wpływ na następcę, to bardzo dobrze — ciągnął Hiram. — Bo jeżeli następca zechce mieć traktat z Asyrią, to będzie traktat, i w dodatku napisany naszą krwią, na naszych skórach. Ale jeżeli następca zechce wojny z Asyrią, to on zrobi wojnę, choćby kapłani przeciw niemu wezwali do pomocy wszystkich bogów.

— Psyt! — wtrącił Dagon. — Jeżeli kapłani bardzo zechcą, to będzie traktat… Ale może oni nie zechcą…

— Dlatego, Dagonie — mówił Hiram — my musimy mieć za sobą wszystkich wodzów…

— To można.

— I nomarchów…

— Także można.

— I następcę — prawił Hiram. Ale jeżeli tylko ty sam będziesz pchał go do wojny z Asyrią, to na nic. Człowiek, jak arfa, ma dużo strun i grać na nich trzeba dziesięcioma palcami, a ty, Dagonie, jesteś tylko jednym palcem.

— Przecież nie rozedrę się na dziesięć części.

— Ale ty możesz być jak jedna ręka, przy której jest pięć palców. Ty powinieneś zrobić to, ażeby nikt nie wiedział, że ty chcesz wojny, ale — ażeby każdy kucharz następcy chciał wojny, każdy fryzjer następcy chciał wojny, ażeby wszyscy łaziebnicy, lektykarze, pisarze, oficerowie, woźnice, ażeby oni wszyscy chcieli wojny z Asyrią i ażeby następca słyszał o tym od rana do nocy, a nawet kiedy śpi…

— To się zrobi.

— A znasz ty jego kochanki? — spytał Hiram.

Dagon machnął ręką.

— Głupie dziewczęta — odparł. — One tylko myślą, ażeby ustroić się, wymalować i pachnidłami namaścić…

Ale skąd się biorą te pachnidła i kto je przywozi do Egiptu, o tym już nie wiedzą.

— Trzeba mu podsunąć taką kochankę, ażeby o tym wiedziała — rzekł Hiram.

— Skąd ją wziąć?… — spytał Dagon. — A… mam!.. — zawołał uderzając się w czoło. — Znasz ty Kamę, kapłankę Astoreth?…

— Co?… — przerwał Rabsun. — Kapłanka świętej bogini Astoreth będzie kochanką Egipcjanina?…

— Ty byś wolał, ażeby ona była twoją?… — szydził Dagon. — Ona nawet zostanie arcykapłanką, gdy będzie trzeba zbliżyć ją do dworu…

— Prawdę mówisz — rzekł Hiram.

— Ależ to świętokradztwo!.. — oburzał się Rabsun.

— Toteż kapłanka, która je popełni, może umrzeć — wtrącił sędziwy Hiram.

— Żeby nam tylko nie przeszkodziła ta Sara, Żydówka — odezwał się po chwili milczenia Dagon. — Ona spodziewa się dziecka, do którego książę już dziś jest przywiązany. Gdyby zaś urodził jej się syn, poszłyby w kąt wszystkie.

— Będziemy mieli pieniądze i dla Sary — rzekł Hiram.

— Ona nic nie weźmie!.. — wybuchnął Dagon. — Ta nędzna odrzuciła złoty, kosztowny puchar, który jej sam zaniosłem…

— Bo myślała, że ją chcesz okpić — wtrącił Rabsun.

Hiram pokiwał głową.

— Nie ma się czym kłopotać — rzekł. — Gdzie nie trafi złoto, tam trafi ojciec, matka albo kochanka. A gdzie nie trafi kochanka, jeszcze dostanie się…

— Nóż… — syknął Rabsun.

— Trucizna… — szepnął Dagon.

— Nóż to rzecz bardzo grubiańska… — zakonkludował Hiram.

Pogładził brodę, zamyślił się, w końcu powstał i wydobył z zanadrza purpurową wstęgę, na którą były nanizane trzy złote amulety z wizerunkiem bogini Astoreth. Wyjął zza pasa nóż, przeciął wstęgę na trzy części i dwa kawałki z amuletami wręczył Dagonowi i Rabsunowi.

Potem wszyscy trzej ze środka pokoju poszli w kąt, gdzie stał skrzydlaty posąg bogini; złożyli ręce na piersiach, a Hiram zaczął mówić zniżonym głosem, lecz wyraźnie:

— Tobie, matko życia, przysięgamy wiernie dochować umów naszych i dopóty nie spocząć, dopóki święte miasta nie będą zabezpieczone od wrogów, których oby wytępił głód, zaraza i ogień…

Gdyby zaś który z nas nie dotrzymał zobowiązania albo zdradził tajemnicę, niech spadną na niego wszystkie klęski i sromoty… Niech głód skręca jego wnętrzności, a sen ucieka od krwią nabiegłych oczu… Niech ręka uschnie temu, kto by mu pośpieszył z ratunkiem, litując się jego nędzy… Niech na stole jego chleb zamieni się w zgniliznę, a wino w cuchnącą posokę… Niech dzieci jego wymrą, a dom niech mu zapełnią bękarty, które oplwają go i wypędzą… Niech skona jęcząc przez wiele dni samotny i niech spodlonego trupa nie przyjmie ziemia ani woda, niech go ogień nie spali ani pożrą dzikie bestie…

Tak niech się stanie!..

Po strasznej przysiędze, którą zaczął Hiram, a od połowy wykrzykiwali wszyscy głosami drżącymi wściekłością, trzej Fenicjanie odpoczęli zadyszani. Po czym Rabsun zaprosił ich na ucztę, gdzie przy winie, muzyce i tancerkach na chwilę zapomnieli o czekającej ich pracy.

TOM DRUGI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niedaleko miasta Pi-Bast znajdowała się wielka świątynia bogini Hator.

W miesiącu Paoni (marzec-kwiecień), w dniu porównania wiosennego około dziewiątej wieczór, gdy gwiazda Syriusz miała się ku zachodowi, pod bramą świątyni stanęli dwaj podróżni kapłani i jeden pokutnik. Szedł on boso, miał popiół na głowie i był przykryty grubą płachtą, którą twarz zasłaniał.

Pomimo widnej nocy fizjognomii podróżnych nie można było poznać, stali bowiem w cieniu dwu olbrzymich posągów bóstwa z krowią głową, które pilnowały wejścia do świątnicy i łaskawymi oczyma strzegły nomesu Habu od pomoru, złego wylewu i południowych wiatrów.

Odpocząwszy nieco pokutnik upadł piersiami na ziemię i długo modlił się. Potem podniósł się, ujął miedzianą kołatkę i uderzył. Potężny dźwięk metalowy obiegł wszystkie dziedzińce, odbił się od grubych murów świątyni i poleciał ponad łany pszenicy, nad gliniane chaty chłopów, nad srebrzyste wody Nilu, gdzie słabym okrzykiem odpowiedziało mu zbudzone ptactwo.

50
{"b":"247838","o":1}