niech bicie mego serca napełni muzyką uszy twoje, panie Egiptu… A kysz!.. a kysz!.. on nie wasz, ale mój… Miłość potrzebuje takiej ciszy, że wobec niej nawet gniew musi umilknąć.
Tańcząc bawiła się włosami Ramzesa, obejmowała go za szyję, całowała w oczy. Wreszcie zmęczona siadła u nóg księcia i, oparłszy głowę na jego kolanach, bystro przypatrywała mu się dysząc rozchylonymi ustami.
— Już nie gniewasz się na twego sługę Dagona?… — szeptała głaszcząc twarz księcia.
Ramzes chciał ją pocałować w usta, lecz zerwała się z jego kolan i uciekła wołając:
— O nie, nie można!..
— Dlaczego?
— Jestem dziewicą i kapłanką wielkiej bogini Astoreth… Musiałbyś bardzo kochać i czcić moją opiekunkę, zanim byłoby ci wolno pocałować mnie.
— A tobie wolno?…
— Mnie wszystko wolno, bo ja jestem kapłanka i przysięgłam zachować czystość.
— Więc po cóżeś tu przyszła?
— Rozpędzić gniew twój. Zrobiłam to i odchodzę. Bądź zdrów i zawsze dobry!.. — dodała z przejmującym wejrzeniem.
— Gdzie mieszkasz?… jak się nazywasz?… — pytał książę.
— Nazywam się Pieszczota. A mieszkam… Ech, po co mam mówić. Jeszcze nieprędko przyjdziesz do mnie.
Skinęła ręką i znikła, a książę, jak odurzony, nie ruszył się z fotela. Gdy. zaś po chwili wyjrzał oknem, zobaczył bogatą lektykę, którą czterej Nubijczycy szybko nieśli w stronę Nilu.
Ramzes nie żałował odchodzącej: zdziwiła go, ale nie porwała.
„Sara jest spokojniejsza od niej — myślał — i ładniejsza. Zresztą… zdaje mi się, że ta Fenicjanka musi być zimna, a jej pieszczoty wyuczone.”
Lecz od tej chwili książę przestał gniewać się na Dagona, tym bardziej że gdy raz był u Sary, przyszli do niego chłopi i dziękując za opiekę oświadczyli, że Fenicjanin już nie zmusza ich do płacenia nowego podatku.
Tak było pod Memfisem. Za to w dalszych folwarkach książęcy dzierżawca wetował sobie straty.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
W miesiącu Choiak od połowy września do połowy października, wody Nilu stanęły najwyżej i zaczął się nieznaczny opad. W ogrodach zbierano owoce tamaryndowe, daktyle i oliwki, a drzewa zakwitły po raz drugi.
W tym czasie jego świątobliwość Ramzes XII opuścił swój słoneczny pałac pod Memfisem i z wielką świtą, na kilkudziesięciu strojnych statkach popłynął do Teb dziękować tamtejszym bogom za dobry wylew, a zarazem złożyć ofiary w grobach wiecznie żyjących przodków…
Najdostojniejszy władca bardzo łaskawie pożegnał syna swego i następcę; ale kierunek spraw państwowych, na czas nieobecności, powierzył Herhorowi.
Książę Ramzes tak mocno odczuł ten dowód monarszej nieufności, że przez trzy dni nie wychodził ze swojej willi i nie przyjmował pokarmów, tylko płakał. Później przestał się golić i przeniósł się na folwark Sary, ażeby uniknąć stykania się z Herhorem i dokuczyć matce, którą uważał za przyczynę swoich nieszczęść. Zaraz na drugi dzień w tym ustroniu odwiedził go Tutmozis ciągnąc za sobą dwie łodzie muzyków i tancerek, a trzecią napełnioną koszami jadła i kwiatów tudzież dzbanami wina. Ale książę kazał odjechać precz muzyce i tancerkom, a wziąwszy do ogrodu Tutmozisa rzekł:
— Zapewne wysłała cię tu matka moja (oby żyła wiecznie!) w celu oderwania mnie od Żydówki?… Otóż powiedz jej dostojności, że choćby Herhor został nie tylko namiestnikiem, ale nawet synem mego ojca, ja robić będę to, co mi się podoba… Znam się na tym… Dziś chcą mnie pozbawić Sary, a jutro władzy… Przekonam ich, że ja nie wyrzekam się niczego.
Książę był rozdrażniony, Tutmozis wzruszał ramionami, wreszcie odparł: — Jak wicher odnosi ptaka na pustynię, tak gniew wyrzuca człowieka na brzegi niesprawiedliwości. Czy możesz dziwić się kapłanom, że nie cieszą się, iż następca tronu związał swoje życie z kobietą innej ziemi i wiary? Prawda, że nie podoba im się Sara, tym więcej że masz ją jedną; gdybyś posiadał kilka kobiet rozmaitych, jak wszyscy młodzi szlachcice, nie zwracano by uwagi na Żydówkę. Lecz cóż oni zrobili jej złego?… Nic. Owszem, nawet jakiś kapłan bronił jej przed rozjuszonym tłumem napastników, których tobie podobało się wydobyć z więzienia…
— A moja matka?… — wtrącił następca.
Tutmozis roześmiał się.
— Twoja czcigodna matka — prawił — kocha cię jak własne oczy i serce. Jużci i jej nie podoba się Sara, ale wiesz, co mi raz powiedziała jej dostojność?… Oto ażebym odbił ci Sarę!..
Widzisz, jaki zrobiła sobie żart?… Na co ja odpowiedziałem równie żartem: Ramzes darował mi sforę gończych psów i dwa konie syryjskie, gdy mu się sprzykrzyły; może więc kiedyś odda mi i swoją kochankę, którą będę musiał przyjąć zapewne z dodatkiem…
— Ani myśl o tym. Nikomu dziś nie oddałbym Sary właśnie dlatego, że z jej powodu mój ojciec nie mianował mnie namiestnikiem.
Tutmozis kręcił głową.
— Bardzo się mylisz — odparł. — Tak się mylisz, że aż mnie to przestrasza. Czyliżbyś naprawdę nie rozumiał powodów niełaski, które zna każdy oświecony człowiek w Egipcie?…
— Nic nie wiem…
— Tym gorzej — mówił zakłopotany Tutmozis. — Nie wiesz więc, że od czasu manewrów żołnierze, osobliwie greccy, w każdym szynku piją za twoje zdrowie…
— Na to przecież dostali pieniądze.
— Tak, ale nie na to, ażeby wołać na cały głos, że gdy nastąpisz po jego świątobliwości (oby żył wiecznie!), rozpoczniesz wielką wojnę, po której zajdą zmiany w Egipcie… Jakie zmiany?… I kto, za życia faraona, ośmieli się mówić o planach jego następcy?…
Teraz książę sposępniał.
— To jedno, ale powiem ci i drugie — prawił Tutmozis — bo złe jak hiena nigdy nie chodzi w pojedynkę. Czy wiesz, że między chłopstwem śpiewają o tobie pieśni, jak uwolniłeś napastników z więzienia, a co gorsza, znowu mówią, że gdy nastąpisz po jego świątobliwości, będą zniesione podatki?… Trzeba zaś dodać, że ile razy między chłopstwem zaczynano gadać o niesprawiedliwości i podatkach, zawsze następowały rozruchy. I albo zewnętrzny nieprzyjaciel wpadał do osłabionego państwa, albo Egipt dzielił się na tyle części, ilu było nomarchów… Sam wreszcie osądź: czy jest rzeczą stosowną, ażeby w Egipcie jakieśkolwiek imię częściej było wymawżane aniżeli faraona?… I ażeby ktokolwiek stawał między ludem a naszym panem?… Gdybyś zaś pozwolił, opowiedziałbym ci, jak na tą sprawę zapatrują się kapłani…
— Ależ, rozumie się, mów…
— Otóż jeden wielce mądry kapłan, który ze szczytu świątyni Amona zajmuje się dostrzeganiem niebieskich obrotów, wymyślił taką przypowieść.
Faraon jest słońcem, a następca tronu księżycem. Gdy za świetlanym bogiem z daleka posuwa się księżyc, mamy jasność we dnie i jasność w nocy. Gdy księżyc chce być zanadto blisko słońca, wówczas znika sam i noce są ciemne. Ale jeżeli zdarzy się tak, że księżyc stanie przed słońcem, wtedy robi się zaćmienie, wielki popłoch dla świata.
— I wszystkie te paplaniny — przerwał Ramzes — dochodzą do uszu jego świątobliwości?…
Biada głowie mojej!.. Bodajbym nigdy nie był synem królewskim!..
— Faraon, jako bóg ziemski, wie o wszystkim; ale jest zanadto potężny, aby miał zważać na pijackie okrzyki żołnierstwa albo na szepty chłopów. On rozumie, że każdy Egipcjanin odda za niego życie, a ty najpierwej.
— Prawdę rzekłeś!.. — odparł stroskany książę. — W tym wszystkim jednak widzę nową nikczemność i obłudę kapłanów — dodał ożywiając się. — Więc to ja zasłaniam majestat pana naszego, bo uwalniam niewinnych z więzienia albo nie pozwalam memu dzierżawcy dręczyć chłopów niesprawiedliwym podatkiem?… Ale kiedy jego dostojność Herhor rządzi armią, mianuje dowódców, układa się z obcymi książęty, a memu ojcu każe spędzać dni na modlitwach…
Tutmozis zasłonił uszy i tupiąc nogami zawołał:
— Milcz już, milcz!.. każde twoje słowo jest bluźnierstwem… Państwem rządzi tylko jego świątobliwość, i cokolwiek dzieje się na ziemi, pochodzi z jego woli. Herhor zaś jest sługą faraona i robi to, co mu pan każe… Kiedyś sam przekonasz się… Oby słowa moje nie były źle zrozumiane!..