„Dziwne oczy!” — rzekł do siebie pisarz chodząc po pokoju.
Znowu przystanął przed postacią i zapytał:
— A to co masz?
— To moje usta.
— Przez bogi! umrzesz z głodu — zawołał — bo tak małymi ustami najeść się nie można…
— One też nie są do jedzenia — odparła figura — tylko żebyś ty je całował.
— Całował? — powtórzył pisarz. — I tego nie uczono mnie w kapłańskiej szkole… A to o… co to masz?
— To moje rączki.
— Rączki?… Dobrze, żeś nie powiedziała, że to ręce, bo takim rękoma nic byś zrobić nie potrafiła, nawet udoić owcy.
— Moje rączki nie są do roboty.
— Tylko do czego? — zdziwił się pisarz rozstawiając jej palce…
(Jak ja twoje, Kamo — rzekł następca pieszcząc drobną rączkę kapłanki.)
— Tylko do czego są takie ręce? — pytał pisarz figury.
— Ażebym nimi ciebie obejmowała za szyję.
— Chcesz mówić: za kark?… — wrzasnął przerażony pisarz, którego kapłani zawsze chwytali za kark, gdy miał otrzymać plagi.
— Nie za kark — rzekła postać — tylko o tak…
I objęła go — ciągnął książę — rękoma za szyję, o tak… (Tu otoczył się rękoma kapłanki…) i przytuliła go do swej piersi o tak, o… (Tu przytulił się do Kamy…)
— Panie, co robisz?… — szepnęła Kama. — Wszakże to śmierć moja…
— Bądź spokojna — odparł książę, — ja ci tylko pokazuję, co tamta postać robiła z pisarzem…
…Wtem zadrżała ziemia, pałac zniknął, znikły psy, konie i niewolnicy. Wzgórze pokryte winogradem zmieniło się w opokę, drzewa oliwne w cierń, a pszenica w piasek…
Pisarz, gdy ocknął się w objęciach kochanki, zrozumiał, że jest takim nędzarzem, jakim był wczoraj na gościńcu. Ale nie żałował swoich bogactw, ponieważ miał kobietę, która kochała go i pieściła.
— Więc wszystko znikło, a ona nie znikła!.. — zawołała naiwnie Kama.
— Litościwy Amon zostawił mu ją na pociechę — rzekł książę.
— O, to Amon był tylko dla pisarza litościwym — odparła Kama. — Ale co ma znaczyć ta historia?
— Zgadnij. Wreszcie słyszałaś, czego biedny pisarz wyrzekł się za pocałunek kobiety…
— Ale tronu nie wyrzekłby się! — przerwała kapłanka.
— Kto wie?… gdyby go bardzo o to poproszono — szeptał namiętnie Ramzes.
— O nie!.. — zawołała Kama wydzierając mu się z objęć. — Tronu niech się nie wyrzeka, bo w takim razie cóż by zostało z jego obietnic dla Fenicji…
Oboje spojrzeli sobie w oczy długo… długo… W tej chwili książę uczuł niby ranę w sercu i niby że z tej rany uciekło mu jakieś uczucie. Nie namiętność, bo namiętność została, ale — szacunek i wiara w Kamę.
„Dziwne te Fenicjanki — pomyślał następca — można za nimi szaleć, lecz niepodobna im ufać…”
Uczuł się znużonym i pożegnał Kamę. Spojrzał po komnacie, jakby trudno mu było rozstać się z nią, i odchodząc rzekł do siebie:
„A jednak ty zostaniesz moją i bogowie feniccy nie zabiją cię, jeżeli dbają o swoje świątynie i kapłanów.”
Ledwie Ramzes opuścił willę Kamy, do pokoju kapłanki wpadł młody Grek, uderzająco piękny i uderzająco podobny do egipskiego księcia. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
— Lykon!.. — zawołała przerażona Kama. — Co tu robisz?…
— Podła gadzino!.. — odparł Grek dźwięcznym głosem. — Jeszcze miesiąc nie upłynął od wieczora, kiedy przysięgłaś, że mnie kochasz, że uciekniesz ze mną do Grecji, a już drugiemu kochankowi rzucasz się na szyję… Czy pomarli bogowie, czy uciekła od nich sprawiedliwość?…
— Szalony zazdrośniku — przerwała kapłanka — ty mnie zabijesz…
— Z pewnością, że ja cię zabiję, nie twoja skamieniała bogini… Tymi rękoma — wołał wyciągając ręce jak szpony — uduszę cię, gdybyś została kochanką…
— Czyją?…
— Alboż ja wiem!.. Zapewne obu: tego starego Asyryjczyka i tego książątka, któremu kamieniem łeb rozwalę, jeżeli będzie się tu włóczył… Książę!.. ma wszystkie niewiasty z całego Egiptu i… jeszcze mu się zachciewa cudzych kapłanek… Kapłanki są dla kapłanów, nie dla obcych…
Kama odzyskała już zimną krew.
— A ty nie jesteś dla nas obcy? — rzekła wyniośle.
— Żmijo!… — wybuchnął Grek powtórnie., — Ja nie mogę być obcym dla was, gdy dar mego głosu, którym ozdobili mnie bogowie, obracam na służbę waszym bogom… A ileż to razy za pomocą mej postaci oszukiwaliście głupich Azjatów, że następca egipskiego tronu potajemnie wyznaje waszą wiarę?…
— Cicho!.. cicho!.. — zasyczała kapłanka zamykając mu ręką usta.
Coś w jej dotknięciu musiało być czarującego, gdyż Grek uspokoił się i począł mówić ciszej:
— Słuchaj, Kama. W tych czasach przypłynie do Zatoki Sebenickiej grecki statek prowadzony przez mego brata. Postarajże się, aby cię arcykapłan wysłał do Pi-Uto, skąd uciekniemy nareszcie do północnej Grecji, w takie miejsce, które jeszcze nie widziało Fenicjan…
— Zobaczy ich, jeśli ja się tam skryję — przerwała kapłanka.
— Gdyby tobie włos spadł — szeptał rozwścieczony Grek — przysięgam, że Dagon… że wszyscy tutejsi Fenicjanie oddadzą głowy lub zdechną w kopalniach! Poznają oni, co może Grek…
— A ja ci mówię — odparła tym samym głosem kapłanka — że dopóki nie zbiorę dwudziestu talentów, nie ruszę się stąd… A mam dopiero ośm…
— Skądże weźmiesz resztę?
— Dadzą mi Sargon i namiestnik.
— Na Sargona zgoda, ale księcia nie chcę!..
— Głupi Lykonie, czyli nie widzisz, dlaczego trochę podoba mi się ten młodzik?… Ciebie przypomina!..
Grek zupełnie uspokoił się.
— No, no!.. — mruczał. — Rozumiem, że gdy kobieta ma do wyboru między następcą tronu i takim jak ja śpiewakiem, nie mam potrzeby lękać się… Ale jestem zazdrosny i gwałtowny, więc proszę cię, ażebyś go jak najmniej spoufalała do siebie.
Ucałował ją, wymknął się z willi i zniknął w ciemnym ogrodzie.
Kama wyciągnęła za nim zaciśniętą pięść.
— Nikczemny pajacu!.. — szepnęła — który zaledwie mógłbyś być u mnie śpiewającym niewolnikiem…
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kiedy Ramzes przyszedł nazajutrz odwiedzić swego syna, znalazł Sarę rozpływającą się we łzach. Zapytał o powód. Z początku odpowiedziała, że nic jej nie jest, potem, że jej smutno, wreszcie — upadła do nóg Ramzesowi z wielkim płaczem.
— Panie… panie mój!.. szeptała. — Wiem, że mnie już nie kochasz, ale przynajmniej siebie nie narażaj…
— Kto powiedział, że cię już nie kocham? — spytał ździwiony książę.
— Masz przecie trzy nowe kobiety w swym domu… — panny wielkich rodów…
— A więc o to chodzi…
— I jeszcze narażasz się dla czwartej… dla przewrotnej Fenicjanki…
Książę zmięszał się. Skąd Sara mogła dowiedzieć się o Kamie i odgadnąć, że jest przewrotna?…
— Jak pył wciska się do skrzyni, tak niegodziwe wieści wpadają do najspokojniejszych domów — rzekł Ramzes. — Któż ci mówił o Fenicjance?
— Czy ja wiem kto? Zła wróżba i serce moje.
— Więc są nawet i wróżby?…
— Straszne! Jedna stara kapłanka dowiedziała się podobno z kryształowej kuli, że wszyscy zginiemy przez Fenicjan, a przynajmniej ja i… mój syn!.. — wybuchnęła Sara.
— I ty, która wierzysz w Jedynego, w Jehowę, ty lękasz się bajań jakiejś głupiej staruchy, a może intrygantki?… Gdzież twój wielki Bóg?…
— Mój Bóg jest tylko moim, a tamci — twoimi, więc muszę ich szanować.
— Zatem ta stara mówiła ci o Fenicjanach? — pytał Ramzes.
— Ona wróżyła mi dawniej, jeszcze pod Memfisem, że powinnam wystrzegać się Fenicjanki — odparła Sara. — Ale dopiero tu wszyscy mówią o jakiejś kapłance fenickiej. Czy ja wiem, może tylko coś majaczy mi się w stroskanej głowie. Powiadali nawet, że gdyby nie jej uroki, nie skoczyłbyś panie, wtedy do areny… Ach, gdyby cię byk zabił!.. Jeszcze i teraz, kiedy myślę o nieszczęściu, jakie cię mogło spotkać, serce we mnie zastyga…
— Śmiej się z tego, Saro — przerwał wesoło książę.
— Kogo ja przygarnę do siebie, stoi tak wysoko, że go żaden strach nie powinien dosięgać…
Tym mniej głupie wieści.
— A nieszczęście? Czyliż jest dość wysoka góra, na którą nie doleciałby jego pocisk?…