Sargon zaś był tak podniecony, że kazał natychmiast przynieść wina i pił, pił od południa aż do wieczora.
Dobrze po zachodzie słońca kapłan Istubar wyszedł na chwilę z komnaty Sargona i — niebawem wrócił, ale ukrytymi drzwiami. Za nim ukazali się dwaj ludzie w ciemnych płaszczach. Gdy zaś odsunęli z twarzy kaptury, Sargon poznał w jednym arcykapłana Mefresa, w drugim proroka Mentezufisa.
— Przynosimy ci, dostojny pełnomocniku, dobrą nowinę — rzekł Mefres.
— Obym mógł wam udzielić podobnej! — zawołał Sargon. — Siadajcie, święci i dostojni mężowie. A choć mam zaczerwienione oczy, mówcie do mnie, jak gdybym był zupełnie trzeźwy… Bo ja i po pijanemu mam rozum, może nawet lepszy… Prawda, Istubarze?…
— Mówcie — poparł go Chaldejczyk.
— Dziś — zabrał głos Mentezufis — otrzymałem list od najdostojniejszego ministra Herhora.
Pisze nam, że jego świątobliwość faraon (oby żył wiecznie!) oczekuje na wasze poselstwo w swym cudownym pałacu pod Memfisem i że jego świątobliwość (oby żył wiecznie!) jest dobrze usposobiony do zawarcia z wami traktatu.
Sargon chwiał się na wojłokowych materacach, ale oczy miał prawie przytomne.
— Pojadę — odparł — do jego świątobliwości faraona (oby żył wiecznie!), położę w imieniu pana mego pieczęć na traktacie, byle był spisany na cegłach, klinowym pismem… bo ja waszego nie rozumiem… Będę leżał choćby cały dzień na brzuchu przed jego świątobliwością (oby żył wiecznie!) i traktat podpiszę… Ale jak wy go tam wykonacie… Cha!.. cha!.. cha!..
tego już nie wiem… — zakończył grubym śmiechem.
— Jak śmiesz, sługo wielkiego Assara, wątpić o dobrej woli i wierze naszego władcy?… — zawołał Mentezufs.
Sargon nieco wytrzeźwiał.
— Ja nie mówię o jego świątobliwości — odparł — ale o następcy tronu…
— Jest to pełen mądrości młodzian, który bez wahania wykona wolę ojca i najwyższej rady kapłańskiej — rzekł Mefres.
— Cha!.. cha!.. cha!.. — zaśmiał się znowu pijany barbarzyńca. — Wasz książę… o bogowie, powykręcajcie mi stawy członków, jeżeli mówię nieprawdę, że chciałbym, ażeby Asyria miała takiego następcę…
Nasz asyryjski następca to mędrzec, to kapłan… On, zanim wybierze się na wojnę, zagląda naprzód w gwiazdy na niebie, później kurom pod ogony… Zaś wasz zobaczyłby: ile ma wojska? dowiedziałby się: gdzie obozuje nieprzyjaciel? i spadłby mu na kark jak orzeł na barana.
Oto wódz!.. oto król!.. On nie z tych, którzy słuchają rady kapłanów… On radzić się będzie własnego miecza, a wy musicie spełniać jego rozkazy…
I dlatego, choć podpiszę z wami traktat, opowiem memu panu, że poza chorym królem i mądrymi kapłanami kryje się tu młody następca tronu, lew i byk w jednej osobie… który ma miody w ustach, a pioruny w sercu…
— I powiesz nieprawdę — wtrącił Mentezufs. — Bo nasz książę, aczkolwiek popędliwy i trochę hulaka, jak zwyczajnie młody, umie jednak uszanować i radę mędrców, i najwyższe urzędy w kraju.
Sargon pokiwał głową.
— Oj, wy mędrcy!.. uczeni w piśmie!.. znawcy gwiazdowych obrotów!.. — mówił szydząc.
— Ja prostak, zwyczajny sobie jenerał, który bez pieczęci nie zawsze umiałbym wyżłobić moje nazwisko… Wy mędrcy, ja prostak, ale na brodę mego króla, nie zamieniłbym się na waszą mądrość…
Bo wy jesteście ludźmi, dla których otworzył się świat cegieł i papirusów, ale zamknął się ten prawdziwy, na którym wszyscy żyjemy… Ja prostak! Ale ja mam psi węch. A jak pies z dala wyczuje niedźwiedzia, tak ja moim zaczerwienionym nosem poznam bohatera.
Wy będziecie radzić księciu!.. Ależ on was już dzisiaj zaczarował jak wąż gołębie. Ja przynajmniej nie oszukuję samego siebie i, choć książę jest dla mnie dobry jak ojciec rodzony, czuję przez skórę, że mnie i moich Asyryjczyków nienawidzi jak tygrys słonia… Cha!..
cha!.. Dajcie mu tylko armię, a za trzy miesiące stanie pod Niniwą, byle w drodze rodzili mu się żołnierze zamiast ginąć…
— Choćbyś mówił prawdę — przerwał Mentezufis — choćby książę chciał iść pod Niniwę, nie pójdzie.
— A któż go powstrzyma, gdy zostanie faraonem?
— My.
— Wy?… wy!.. Cha! cha! cha!.. — śmiał się Sargon. — Wy wciąż myślicie że ten młodzik nawet nie przeczuwa naszego traktatu… A ja… a ja… cha!.. cha!.. cha!.. ja pozwolę się obedrzeć ze skóry i wbić na pal, że on już wszystko wie.
Czyliż Fenicjanie byliby tak spokojni, gdyby nie mieli pewności, że młody lew egipski zasłoni ich przed asyryjskim bykiem?
Mentezufis i Mefres spojrzeli na siebie ukradkiem. Ich prawie przeraził geniusz barbarzyńcy, który śmiało wypowiadał to, czego oni wcali nie brali pod rachunek.
I rzeczywiście: co by było, gdyby następca tronu odgadł ich zamiary, a nawet chciał je powikłać?..
Lecz z chwilowego kłopotu wybawił ich milczący dotychczas Istubar.
— Sargonie — rzekł — mięszasz się w nie swoje sprawy. Twoim obowiązkiem jest zawrzeć z Egiptem traktat, jakiego chce nasz pan. A co wie, czego nie wie, co zrobi, a czego nie zrobi ich następca tronu, to już nie twoja sprawa. Skoro najwyższa, wiecznie żyjąca rada kapłanów zapewnia nas, traktat będzie wykonany.Jakim zaś zrobi się to sposobem? Nie naszej głowy rzecz.
Oschły ton, z jakim wypowiedział to Istubar, uspokoił rozhukaną wesołość asyryjskiego pełnomocnika. Sargon pokiwał głową i mruknął:
— W takim razie szkoda chłopca!.. Wielki to wojownik, wspaniałomyślny pan…
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Po wizycie u Sargona dwaj święci mężowie, Mefres i Mentezufis, okrywszy się starannie burnusami wracali zamyśleni do domu.
— Kto wie — rzekł Mentezufis — czy ten pijak Sargon nie ma słuszności co do naszego następcy?..
— W takim razie Istubar będzie miał lepszą słuszność — twardo odpowiedział Mefres.
— Jednak nie uprzedzajmy się. Trzeba pierwej wybadać księcia — odparł Mentezufis.
— Uczyń to, wasza cześć.
Istotnie, nazajutrz obaj kapłani, z bardzo poważnymi minami, przyszli do następcy prosząc go o poufną rozmowę.
— Cóż się stało? — zapytał książę — czy znowu jego dostojność Sargon odbył jakie nocne poselstwo?
— Niestety, nie chodzi nam o Sargona — odparł arcykapłan. — Ale… między ludem krążą pogłoski, że ty, najdostojniejszy panie, utrzymujesz ścisłe stosunki z niewiernymi Fenicjanami…
Po tych słowach książę zaczął już domyślać się celu wizyty proroków i krew w nim zakipiała. Lecz jednocześnie ocenił, że jest to początek gry między nim a stanem kapłańskim, i jak przystało na królewskiego syna, opanował się w jednej chwili. Jego twarz przybrała wyraz zaciekawionej naiwności.
— A Fenicjanie to niebezpieczni ludzie, urodzeni wrogowie państwa!.. — dodał Mefres.
Następca uśmiechnął się.
— Gdybyście wy, święci mężowie — odparł — pożyczali mi pieniędzy i mieli przy świątyniach ładne dziewczęta, z wami musiałbym się widywać częściej. A tak z biedy muszę przyjaźnić się z Fenicjanami!
— Mówią, że wasza dostojność odwiedzasz w nocy tę Fenicjankę…
— I muszę tak robić, dopóki dziewczyna nabrawszy rozumu nie przeprowadzi się do mego domu. Ale nie bójcie się, chodzę z mieczem i gdyby mi kto zastąpił drogę…
— Przez tę jednak Fenicjankę nabrałeś, wasza dostojność, wstrętu do pełnomocnika asyryjskiego króla.
— Wcale nie przez nią, tylko że Sargon śmierdzi łojem… Wreszcie do czego to prowadzi?…
Wy, święci ojcowie, nie jesteście dozorcami moich kobiet; sądzę, że dostojny Sargon nie powierzył wam swoich, więc — czego chcecie?…
Mefres tak zmięszał się, że aż na wygolonym czole zapłonął mu rumieniec.
— Rzekłeś, wasza dostojność, prawdę — odparł — że nie do nas należą wasze miłostki i sposoby, jakich do tego używacie. Ale… jest rzecz gorsza: lud dziwi się, że chytry Hiram tak łatwo pożyczył wam sto talentów, nawet bez zastawu…
Księciu drgnęły usta, lecz znowu rzekł spokojnie:
— Nie moja wina, że Hiram więcej ufa memu słowu aniżeli egipscy bogacze! On wie, że raczej wyrzekłbym się mojej zbroi po dziadzie, niż nie zapłacił mu tego, com winien. A zdaje się, że i o procent musi być spokojny, gdyż wcale mi o nim nie wspominał.