— Tak — odparł faraon.
— Jestże on księciem, rycerzem, prorokiem czy może tylko zwyczajnym pustelnikiem?
— Jest to mały, sześcioletni chłopczyk, który o nic Amona nie prosił, lecz za wszystko dziękował.
— A wiesz, gdzie on mieszka? — pytał Chaldejczyk.
— Wiem, ale nie chcę wykradać dla siebie potęgi jego modlitwy. Świat, Beroesie, jest to olbrzymi wir, w którym ludzie miotają się jak piasek, a rzuca nimi nieszczęście. Zaś dziecko swoją modlitwą daje ludziom to, czego ja nie potrafię: krótką chwilę zapomnienia i spokoju.
Zapomnienie i spokój… rozumiesz, Chaldejczyku?
Beroes milczał.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
O wschodzie słońca dwudziestego pierwszego Hator do obozu nad Sodowymi Jeziorami przyszedł z Memfisu rozkaz, według którego trzy pułki miały pomaszerować do Libii i stanąć załogami w miastach, reszta zaś armii egipskiej wraz z księciem miała wrócić do domu.
Wojska okrzykami radości powitały to rozporządzenie; kilkudniowy bowiem pobyt w pustyni już zaczynał im dokuczać. Pomimo dowozów i z Egiptu, i z upokorzonej Libii nie było nadmiaru żywności; woda w studniach naprędce wykopanych wyczerpała się; żar słoneczny wypalał ciała, a rudy piasek raził płuca i oczy. Żołnierze poczęli chorować na dysenterią i złośliwe zapalenie powiek.
Ramzes kazał zwinąć obóz. Trzy pułki rodowitych Egipcjan wyprawił do Libii zalecając żołnierzom, aby łagodnie traktowali mieszkańców i — nigdy nie włóczyli się pojedynczo. Właściwą zaś armię skierował do Memfisu zostawiając małą załogę w forteczce i hutach szkła.
O dziewiątej rano, mimo spiekoty, oba wojska były już w drodze; jedni na północ, drudzy na południe.
Wówczas zbliżył się do następcy święty Mentezufis i oświadczył:
— Byłoby dobrze, gdybyś, wasza dostojność, mógł wcześniej dojechać do Memfisu. W połowie drogi będą świeże konie…
— Więc mój ojciec jest ciężko chory?… — zawołał Ramzes.
Kapłan schylił głowę.
Książę zdał Mentezufisowi naczelne dowództwo prosząc go, aby w niczym nie zmieniał już wydanych rozporządzeń bez naradzenia się ze świeckimi jenerałami. Sam zaś wziąwszy Pentuera, Tutmozisa i dwudziestu najlepszych jeźdźców azjatyckich wyciągniętym kłusem pojechał do Memfisu.
W pięć godzin przebyli połowę drogi i, jak zapowiedział Mentezufis, znaleźli świeże konie i nowy orszak. Azjaci zostali tutaj, a książę ze swymi dwoma towarzyszami i nową eskortą, po krótkim odpoczynku, pojechał dalej.
— Biada mi! — jęczał elegancki Tutmozis. — Nie dość, że od pięciu dni nie kąpię się i nie znam różanego olejku, ale jeszcze muszę odbyć dwa forsowne marsze w jeden dzień!.. Jestem pewny, że gdy staniemy na miejscu, żadna tancerka nie zechce na mnie spojrzeć.
— Cóżeś lepszego od nas? — spytał książę.
— Jestem wątlejszy! — westchnął Tutmozis. — Ty książę, przywykłeś do konnej jazdy jak Hyksos, a Pentuer mógłby podróżować nawet na rozpalonym mieczu. Ale ja taki delikatny…
O zachodzie słońca podróżni wjechali na wysoki pagórek, skąd roztoczył się niezwykły obraz. Z daleka przednimi widać było zielonawą dolinę Egiptu, a na jej tle, niby szereg czerwonych płomieni, jaśniały trójkątne piramidy. Trochę na prawo od piramid również zdawały się płonąć wierzchołki pylonów Memfisu owiniętego w niebieskawą mgłę.
— Jedźmy, jedźmy!.. — nalegał książę.
W chwilę później znowu otoczyła ich ruda pustynia i znowu zajaśniał sznur piramid, dopóki wszystko nie rozpłynęło się w bladej pomroce.
Gdy zapadła noc, podróżni dotarli do olbrzymiej krainy zmarłych, która po lewej stronie rzeki, na wzgórzach, ciągnęła się na przestrzeni kilkudziesięciu wiorst.
Tu za Starego Państwa chowano na wieczne czasy Egipcjan: królów w ogromnych piramidach, książąt i dostojników w mniejszych piramidach, prostaków w lepiankach. Spoczywało tu miliony mumii nie tylko ludzi, ale psów, kotów, ptaków, słowem — wszystkich stworzeń, które za życia miłymi były człowiekowi.
Za czasów Ramzesa królewski i magnacki cmentarz przeniesiono do Tebów, a w sąsiedztwie piramid grzebano tylko chłopów i wyrobników z najbliższych okolic.
Między rozpierzchniętymi grobami książę i jego orszak spotkał gromadkę ludzi przesuwających się jak cienie.
— Kto wy jesteście? — zapytał dowódca eskorty.
— Jesteśmy biedni słudzy faraona, a wracamy od naszych zmarłych… Zanieśliśmy im trochę róż, piwa i placków…
— A może zaglądaliście do cudzych grobów?
— O bogowie! — zawołał jeden z gromady — czyliż jesteśmy zdolni do podobnego świętokradztwa?… To tylko przewrotni tebańczycy (oby im ręce poschły!) niepokoją zmarłych, aby w szynkach przepić ich własność.
— Co znaczą te ogniska tam, na północ? — wtrącił książę.
— Musisz, panie, z daleka jechać, kiedy nie wiesz — odpowiedziano. — Wszakże to jutro nasz następca wraca ze zwycięskim wojskiem… Wielki wódz!.. W jednej bitwie zawojował nędznych Libijczyków… Toteż lud z Memfisu wyszedł, aby go uroczyście powitać… Trzydzieści tysięcy głów… Dopieroż będą krzyczeli!
— Rozumiem — szepnął książę do Pentuera. — Święty Mentezufis wysłał mnie naprzód, abym nie odbył triumfalnego pochodu… Ale niech i tak będzie na dzisiaj.
Konie były pomęczone i należało wytchnąć. Posłał więc książę paru jezdnych, aby zamówili statki na rzece, a resztę orszaku zatrzymał pod kępą palm, które wówczas rosły między grupą piramid i Sfinksem.
Grupa ta stanowi północny kraniec niezmiernego cmentarzyska. Na placu mającym około kilometra kwadratowego powierzchni, porosłym w owych czasach pustynną roślinnością, tłoczy się mnóstwo grobów i małych piramid, nad którymi górują trzy piramidy największe: Cheopsa, Khefrena i Mykerina, tudzież Sfinks. Kolosalne te budowle są oddalone jedna od drugiej ledwo na kilkaset kroków. Trzy piramidy stoją w jednym rzędzie od północno-wschodu ku południowo-zachodowi, na wschód zaś od tej linii, najbliżej Nilu, leży Sfinks, u stóp którego ciągnęła się podziemna świątynia Horusa.
Piramidy, a szczególniej Cheopsa jako utwór ludzkiej pracy przeraża swoją wielkością.
Jest to kamienny pagórek szpiczasty, wysoki na trzydzieści pięć piątr (sto trzydzieści siedem metrów), stojący na podstawie kwadratowej, której każdy bok ma około trzystu pięćdziesięciu kroków (dwustu dwudziestu siedmiu metrów) długości. Piramida zajmuje dziesięć morgów powierzchni, a jej cztery trójkątne ściany pokryłyby siedmnastumorgową przestrzeń. Na budowę jej zużyto takie mnóstwo kamieni, że można by wznieść mur wyższy od wzrostu człowieka, szeroki na pół metra, długi na dwa tysiące pięćset kilometrów.
Kiedy orszak książęcy rozłożył się pod mizernymi drzewami, kilku żołnierzy zajęło się wyszukaniem wody, inni wydobyli suchary, a Tutmozis upadł na ziemię i zasnął. Książę zaś i Pentuer zaczęli przechadzać się rozmawiając.
Noc była o tyle jasna, że można było widzieć z jednej strony niezmierne sylwetki piramid, z drugiej figurę Sfinksa, który w porównaniu z nimi wydawał się małym.
— Jestem tu już czwarty raz — rzekł następca — a zawsze moje serce napełnia się zdumieniem i żalem. Kiedym był jeszcze uczniem wyższej szkoły, myślałem, że wstąpiwszy na tron wzniosę coś dostojniejszego aniżeli piramida Cheopsa. Ale dzisiaj śmiać mi się chce z mego zuchwalstwa, kiedy pomyślę, że wielki faraon przy budowie swego grobowca zapłacił tysiąc sześćset talentów[21] za same jarzyny dla robotników… Skąd bym ja wziął tysiąc sześćset talentów, a choćby tylko ludzi!..
— Nie zazdrość, panie, Cheopsowi — odparł kapłan. — Inni faraonowie lepsze zostawili po sobie dzieła: jeziora, kanały, gościńce, świątynie i szkoły…
— Alboż te rzeczy można porównać z piramidami?
— Z pewnością, że nie — śpiesznie odpowiedział kapłan. — W oczach moich i całego ludu każda piramida jest wielkim występkiem, a największym Cheopsowa…
— Unosisz się — zreflektował go książę.
— Wcale nie. Swój wielki grób budował faraon przez lat trzydzieści, w ciągu których sto tysięcy ludzi pracowało co roku po trzy miesiące. I jaki z tej pracy pożytek?… Kogo ona wykarmiła, uleczyła, odziała?… Ale za to co rok przy tej robocie marniało dziesięć do dwudziestu tysięcy ludzi… czyli — na grób Cheopsa złożyło się z pół miliona trupów, a ile krwi, łez, bólów — kto zrachuje?