Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

— Więc jeżeli nie masz piętnastu talentów… — przerwał książę.

Przestraszony Fenicjanin nagle zsunął się z krzesła na podłogę.

— Kto w tym mieście — zawołał — nie ma pieniędzy na twój rozkaz, synu słońca?… Prawda, że ja jestem nędzarz, którego złoto, klejnoty i wszystkie dzierżawy nie warte twojego spojrzenia, książę. Ale gdy obejdę naszych kupców i powiem, kto mnie wysłał, do jutra wydobędziemy piętnaście talentów choćby spod ziemi. Gdybyś ty, erpatre, stanął przed uschniętą figą i powiedział: „Dawaj pieniędzy!.. — figa zapłaciłaby okup… Tylko nie patrz tak na mnie, synu Horusa, bo czuję ból w dołku sercowym i mięsza mi się umysł” — mówił błagającym tonem Fenicjanin…

— No, usiądź, usiądź… — rzekł książę z uśmiechem.

Dagon podniósł się z podłogi i jeszcze wygodniej rozparł się na krześle.

— Na jak długo książę chce piętnastu talentów? — zapytał.

— Zapewne na rok.

— Powiedzmy od razu: na trzy lata. Tylko jego świątobliwość mógłby oddać w ciągu roku piętnaście talentów, ale nie młody książę, który co dzień musi przyjmować wesołych szlachciców i piękne kobiety… Ach, te kobiety!.. Czy prawda, za pozwoleniem waszego dostojeństwa, że książę wziąłeś do siebie Sarę, córkę Gedeona?

— A ile chcesz procentu? — przerwał książę.

— Drobiazg, o którym nie mają potrzeby mówić wasze święte usta. Za piętnaście talentów da książę pięć talentów na rok, a w ciągu trzech lat ja wszystko odbiorę sam, tak że wasza dostojność nawet nie będzie wiedzieć…

— Dasz mi dzisiaj piętnaście talentów, a za trzy lata odbierzesz trzydzieści?…

— Prawo egipskie dozwala, ażeby suma procentów wyrównała pożyczce — odparł zmięszany Fenicjanin.

— Ale czy to nie za dużo?

— Za dużo?.. — krzyknął Dagon. — Każdy wielki pan ma wielki dwór, wielki majątek i płaci tylko wielkie procenta. Ja wstydziłbym się wziąć mniej od następcy tronu; a i sam książę mógłby kazać mnie zbić kijami i wypędzić, gdybym ośmielił się wziąć mniej…

— Kiedyż przyniesiesz pieniądze?

— Przynieść?… O bogowie! tego jeden człowiek nie potrafi. Ja zrobię lepiej: ja załatwię wszystkie wypłaty księcia, ażebyś wasza dostojność nie potrzebował myśleć o takich nędznych sprawach.

— Alboż ty znasz moje wypłaty?

— Trochę znam — odparł niedbale Fenicjanin. — Książę chce posłać sześć talentów dla armii wschodniej, co zrobią nasi batikierzy w Chetem i Migdolu. Trzy talenty dostojnemu Nitagerowi i trzy dostojnemu Patroklesowi, to załatwi się na miejscu… A Sarze i jej ojcu Gedeonowi ja mogę wypłacać przez tego parcha Azariasza… Tak nawet będzie lepiej, bo oni oszukaliby księcia w rachunkach.

Ramzes niecierpliwie zaczął chodzić po pokoju.

— Więc mam ci dać rewers na trzydzieści talentów? — zapytał.

— Jaki rewers?… Po co rewers?… Co ja bym miał z rewersu?… Mnie książę odda w dzierżawę na trzy lata swoje folwarki w nomesach: Takens, Ses, Neha-Ment Meha-Pechu, w Sebt-Het, w Habu…

— Dzierżawa?… — rzekł książę. — Nie podoba mi się to…

— Więc z czego ja odbiorę moje pieniądze… moje trzydzieści talentów?…

— Zaczekaj. Muszę najpierw zapytać dozorcy stodół, ile przynoszą mi rocznie te majątki.

— Po co wasza dostojność ma zadawać sobie tyle pracy?… Co wie dozorca?… On nic nie wie, jakem uczciwy Fenicjanin. Każdego roku jest inny urodzaj i inny dochód… Ja mogę stracić na tym interesie, a wtedy dozorca nie zwróci mi…

— Ale widzisz, Dagonie, mnie się zdaje, że te majątki przynoszą daleko więcej aniżeli dziesięć talentów rocznie…

— Nie chce książę zaufać mi, dobrze. Ja, na wasz rozkaz, mogę opuścić folwarki w Ses…

Nie jest książę jeszcze pewny mego serca?… No, więc ja jeszcze ustąpię Sebt-Het… Ale po co tu dozorca? On księcia będzie uczył mądrości?… O Astoreth! ja bym stracił sen i apetyt, gdyby jaki dozorca, poddany i niewolnik, śmiał poprawiać mojego miłościwego pana. Tu potrzebny tylko pisarz, który napisze, że wy, najdostojniejszy panie, oddajecie mi w dzierżawę na trzy lata folwarki w tym, tym i tym nomesie. I potrzeba szesnastu świadków, że mnie spotkał taki honor od księcia. Ale po co służba ma wiedzieć, że ich pan pożycza ode mnie pieniądze?…

Znudzony następca wzruszył ramionami.

— Jutro — rzekł — przynieś pieniądze i sprowadź sobie pisarza i świadków. Ja o tym myśleć nie chcę.

— Ach, jakie mądre słowa! — zawołał Fenicjanin.

— Obyś, najdostojniejszy panie, żył wiecznie…

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Po lewej stronie Nilu, na brzegu północnym przedmieścia Memfis, znajdował się folwark, który następca tronu oddał na mieszkanie Sarze, córce Zyda Gedeona.

Była to posiadłość na trzydzieści pięć morgów rozległa, tworząca niewielki kwadrat, który ze szczytu domu ogarniało się wzrokiem jak na dłoni. Grunta folwarku leżały na wzgórzu i dzieliły się na cztery kondygnacje. Dwie najniższe i najobszerniejsze, które Nil zawsze zalewał, były przeznaczone pod uprawę zbóż i jarzyn. Na trzeciej kondygnacji, która czasami nie ulegała wylewom, rosły palmy, figi i inne drzewa owocowe. Na czwartej, najwyższej, był ogród zasadzony drzewami oliwnymi winem, orzechami i kasztanami słodkimi, wśród których znajdował się dom.

Dom był drewniany, jednopiętrowy, jak zwykle z tarasem, nad którym wznosił się płócienny namiot. Na dole mieszkał czarny niewolnik Ramzesa, na górze Sara ze swoją krewną i służącą Tafet. Dom był otoczony murem z niepalonej cegły, za którym w pewnej odległości znajdowały się budynki dla bydła, parobków i dozorców.

Pokoje Sary nie były duże, ale wykwintne. Na podłogach leżały dywany, we drzwiach i oknach zwieszały się zasłony w różnokolorowe pasy. Były tu rzeźbione łóżka i krzesła, inkrustowane skrzynie na odzież, trójnożne i jednonożne stoliki, na których stały wazony z kwiatami, wysmukłe dzbany do wina, szkatułki z flaszeczkami perfum, złote i srebrne czarki i kielichy, fajansowe wazy i misy, brązowe kagańce. Każdy choćby najdrobniejszy sprzęt czy naczynie było ozdobione rzeźbą lub kolorowym rysunkiem; każda sztuka odzieży — haftem i frędzlami.

Już dziesięć dni mieszkała w tym ustroniu Sara, z obawy i wstydu kryjąc się przed ludźmi, tak że ze służby folwarcznej prawie nikt jej nie widział. W zasłoniętym buduarze szyła, tkała płótno na małym warsztacie lub zwijała wieńce z żywych kwiatów dla Ramzesa. Niekiedy wymykała się na taras i ostrożnie rozchyliwszy ściany namiotu wyglądała na Nil pełen łodzi, których wioślarze śpiewali wesołe pieśni. albo podniósłszy oczy patrzyła z trwogą na szare pylony królewskiego zamku, który milczący i posępny górował nad drugim brzegiem rzeki.

Wówczas znowu uciekała do swoich robót i wołała Tafet.

— Siedź tu, matko — mówiła — co ty tam robisz na dole?…

— Ogrodnik przyniósł owoce, a z miasta przysłali chleby, wino i ptaszki; musiałam to odebrać.

— Siedź tu i rozmawiaj, bo mnie strach ogarnia…

— Głupiutka z ciebie dziecina! — odparła śmiejąc się Tafet. — Do mnie także pierwszego dnia strach wyglądał z każdego kąta; ale jak wyszłam za mur, wszystko się skończyło. Kogo ja się tu mam bać, gdzie wszyscy padają przede mną na kolana? Przed tobą chyba by stawali na głowach!.. Wyjdź do ogrodu, jest piękny jak raj… Wyjrzyj w pole, gdzie zbierają pszenicę…

Siądź w łódkę rzeźbioną, której przewoźnicy usychają z tęsknoty, ażeby cię zobaczyć i przewieźć po Nilu…

— Boję się…

— Czego?…

— Albo ja wiem?… dopóki szyję, myślę, że jestem w naszej dolince i że zaraz przyjdzie ojciec. A kiedy wiatr uchyli zasłonę okna i spojrzę z góry na ten wielki… wielki kraj, zdaje mi się… Wiesz co?… Że mnie porwał sęp i zaniósł do swego gniazda na skale, skąd zejść nie można…

— Ach ty… ty!.. Gdybyś widziała, jaką dziś wannę przysłał książę, miedzianą wannę!.. A jaki trójnóg na ognisko, jakie garnki i rożny!.. A gdybyś wiedziała, że ja dziś dwie kury posadziłam i niedługo będziemy mieli pisklęta…

Po zachodzie słońca, gdy nikt nie mógł jej widzieć, Sara bywała śmielszą. Wówczas wychodziła na taras i patrzyła na rzekę. A gdy z daleka ukazała się łódź oświetlona pochodniami, które na czarnej wodzie rzeźbiły krwawe i ogniste smugi, Sara obu rękoma przyciskała swoje biedne serce, które drżało jak złapany ptak.

15
{"b":"247838","o":1}