Tam płynął do niej Ramzes, a ona nie umiałaby powiedzieć, co się z nią dzieje. Czy radość, że zbliża się ten piękny, którego poznała w dolince, czy trwoga, że znowu zobaczy wielkiego władcę i pana, który ją onieśmielał.
Jednego dnia, w wigilią szabasu, przyszedł na folwark ojciec, pierwszy raz od jej osiedlenia się w tym miejscu. Sara z płaczem rzuciła się do niego; sama umyła mu nogi, a na głowę wylała wonności, okrywając go pocałunkami. Gedeon był to człowiek już szpakowaty, o surowych rysach. Miał na sobie długą do kostek koszulę, u dołu obszytą kolorowym haftem, a na niej żółty kaftan bez rękawów, rodzaj kapy spadającej na piersi i plecy. Głowę nakrywał niewielką czapką, zwężającą się u góry.
— Jesteś?… jesteś! — wołała Sara i znowu zaczęła całować jego ręce i głowę.
— Ja sam dziwię się, że tu jestem! — odparł smutnie Gedeon. — Skradałem się do ogrodu jak złodziej. Przez całą drogę z Memfis zdawało mi się że wszyscy Egipcjanie pokazują mnie palcami, a każdy Żyd pluje…
— Przecież, ojcze, sam mnie oddałeś księciu?… — szepnęła Sara.
— Oddałem, bo cóż miałem robić? Zresztą mnie się tylko tak zdaje, że mnie pokazują i opluwają. Z Egipcjan, kto mnie zna, kłania mi się tym niżej, im sam jest wyższy.
Przez czas, kiedy tu jesteś, nasz pan, Sezofris, mówił, że trzeba mi dom powiększyć; pan Chaires darował mi stągiew najlepszego wina, a sam najdostojniejszy nasz nomarcha przysyłał do mnie zaufanego sługę pytać: czy ty jesteś zdrowa i czy ja nie zostałbym u niego rządcą?
— A Żydzi?… — spytała Sara.
— Co Żydzi!.. Oni wiedzą, że ja nie ustąpiłem z dobrej woli. No, a każdy chciałby, żeby jemu tylko taki gwałt robili. Niechaj nas wszystkich Pan Bóg sądzi. Lepiej powiedz: jak ty się masz?
— Na łonie Abrahama nie będzie jej lepiej — odezwała się Tafet. — Cały dzień znoszą nam owoce, wina, chleby i mięso, czego dusza zapragnie. A jaką wannę mamy!.. cała miedziana.
A jakie naczynia kuchenne!..
— Trzy dni temu — przerwała Sara — był u mnie Fenicjanin Dagon. Nie chciałam go widzieć, ale tak się napierał…
— Dał mi złoty pierścionek — wtrąciła Tafet.
— Powiedział mi — mówiła Sara — że jest dzierżawcą u mego pana, darował mi dwie bransolety na nogi, zausznice z pereł i szkatułkę wonności z kraju Punt.
— Za co on ci to darował? — zapytał ojciec.
— Za nic. Tylko prosił, ażebym o nim dobrze myślała i niekiedy powiedziała mojemu panu, że Dagon jest najwierniejszym jego sługą.
— Ty bardzo prędko zbierzesz całą skrzynię zausznic i bransolet — odparł z uśmiechem Gedeon. — Ach — dodał po chwili — zbierz prędko wielki majątek i uciekajmy do naszej ziemi, bo tu nam zawsze bieda. Bieda, kiedy jest źle, a jeszcze większa bieda, kiedy jest dobrze.
— A co by powiedział pan mój'? — zapytała Sara ze smutkiem.
Ojciec potrząsnął głową.
— Nim rok minie, pan twój porzuci cię, a inni mu dopomogą. Gdybyś była Egipcjanką, wziąłby cię do swego domu, ale Żydówkę…
— Porzuci?… — powtórzyła Sara z westchnieniem.
— Co martwić się przyszłymi dniami, które są w ręku Boga? Przyszedłem spędzić u ciebie szabas…
— A ja mam doskonałe ryby, mięso, placki i wino koszerne — szybko wtrąciła Tafet. — Kupiłam też w Memfis siedmioramienny świecznik i świece woskowe… Będzie kolacja lepsza niż u samego pana Chairesa.
Gedeon wyszedł z córką na taras. Gdy zostali we dwoje, rzekł:
— Mówiła mi Tafet, że ciągle siedzisz w domu. Dlaczego? Trzeba wyjrzeć przynajmniej do ogrodu.
Sara wstrząsnęła się.
— Boję się — szepnęła.
— Dlaczego ty się masz bać twego ogrodu?… Przecież ty tu jesteś pani, wielka pani…
— Raz wyszłam do ogrodu w dzień… Zobaczyli mnie jacyś ludzie i zaczęli mówić między sobą: „Patrzcie, to ta Żydówka następcy tronu, przez którą opóźnia się przybór!..”
— Głupi oni są — wtrącił Gedeon. — Alboż to raz Nil o cały tydzień spóźnił się z wylewem?
Więc tymczasem wychodź sobie wieczorami.
Sara otrząsnęła się jeszcze gwałtowniej.
— Nie chcę… nie chcę!.. — zawołała. — Innego dnia wyszłam wieczór, tam, między oliwne drzewa. Nagle z bocznej ścieżki wysunęły się, jak cienie, dwie kobiety… Przestraszona, chciałam uciekać… Wtedy jedna z nich, młodsza i niższa, schwyciła mnie za rękę mówiąc:
„Nie uciekaj, musimy ci się przypatrzyć…” A druga, starsza i wyższa, stanęła o kilka kroków przede mną i spojrzała mi w oczy… Ach, ojcze, myślałam, że się w kamień obrócę… Co to była za kobieta… co za spojrzenie!..
— Kto to mógł być? — spytał Gedeon.
— Ta starsza wyglądała na kapłankę.
— I nic do ciebie nie mówiła?
— Nic. Tylko kiedy odchodząc skryły się za drzewami, słyszałam zapewne głos starszej, która powiedziała tylko te wyrazy: „Zaprawdę, jest ładna…” Gedeon zamyślił się.
— Może to były — rzekł — jakieś wielkie panie. ze dworu?…
Słońce zachodziło, a na obu brzegach Nilu zbierały się gęste tłumy ludzi, niecierpliwie czekających na sygnał o przyborze, który istotnie opóźnił się. Już od dwu dni wiał wiatr z morza i rzeka pozieleniała; już słońce minęło gwiazdę Sotis, ale w studni kapłańskiej w Memfsie woda nie podniosła się nawet na grubość palca. Ludzie byli zaniepokojeni, tym bardziej że w Górnym Egipcie, według sygnałów, wylew szedł prawidłowo, a nawet zapowiadał się doskonale.
— Cóż więc zatrzymuje go pod Memfisem? — pytali stroskani rolnicy, z utęsknieniem czekając na sygnał.
Gdy na niebie ukazały się gwiazdy, Tafet w jadalnym pokoju nakryła stół białym obrusem, postawiła świecznik z siedmioma zapalonymi świecami, przysunęła trzy krzesła i oświadczyła, że zaraz poda szabasową kolację.
Wtedy Gedeon nakrył głowę i wzniósłszy nad stołem obie ręce mówił zapatrzony w niebo:
— Boże Abrahama, Izaaka, Jakuba, który wyprowadziłeś lud nasz z ziemi egipskiej, który niewolnikom i wygnańcom dałeś ojczyznę, który z synami Judy zawarłeś wieczne przymierze… Boże Jehowa, Boże Adonai, pozwól nam spożywać bez grzechu płody wrogiej ziemi, wydobądź nas ze smutku i strachu, w jakim jesteśmy pogrążeni, i powróć nad brzegi Jordanu, który opuściliśmy dla twojej chwały…
W tej chwili zza muru odezwał się głos:
— Jego dostojność Tutmozis, najwierniejszy sługa jego świątobliwości i następcy tronu…
— Oby żyli wiecznie!.. — odezwało się kilka głosów z ogrodu.
— Jego dostojność — mówił znowu głos pojedynczy — zasyła pozdrowienia najpiękniejszej róży spod Libanu!
Gdy umilkł, rozległ się dźwięk arfy i fletu.
— To muzyka!.. — zawołała Tafet klaszcząc w ręce. — Będziemy obchodzili szabas przy muzyce…
Sara i jej ojciec, z początku przerażeni, zaczęli się śmiać i zasiedli do stołu.
— Niech sobie grają — rzekł Gedeon — nie zepsuje nam apetytu ich muzyka.
Flet i arfa odegrały zwrotkę, po której odezwał się głos tenorowy śpiewając:
— „Jesteś piękniejsza od wszystkich dziewcząt, jakie przeglądają się w wodach Nilu. Włosy twoje czarniejsze od piór kruka, oczy spoglądają łagodniej od oczu łani, która tęskni za swoim koziołkiem. Wzrost twój jest jako wzrost palmy, a lotus zazdrości tobie wdzięku. Piersi twoje są jak winne grona, których sokiem upajają się królowie.” Znowu odezwał się flet i arfa, a po nich pieśń:
— „Przyjdź i spocznij w ogrodzie. Służba, która do ciebie należy, przyniesie liczne naczynia i piwa wszelkich gatunków. Przyjdź, uświęcimy noc dzisiejszą i świt, który po niej nastąpi. W moim cieniu, w cieniu figi rodzącej słodkie owoce, twój kochanek spocznie po twojej prawicy; a ty go upoisz i powolną będziesz wszelkim jego żądaniom…” Flet i arfa — po nich znów śpiew:
— „Ja jestem milczącego umysłu, nigdy nie mówię, co widzę, i słodyczy moich owoców nie psuję czczym paplaniem…”[3]
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Wtem śpiew umilkł zagłuszony wrzawą i szelestem jakby wielu biegnących.
— Poganie!.. wrogowie Egiptu!. — wołał ktoś. — Śpiewacie, kiedy wszyscy nurzamy się w strapieniu, i chwalicie Żydówkę, która czarami swoimi zatrzymała bieg Nilu…