— Macierzyństwo zmęczyło cię, Saro — rzekł książę — a gorąco rozstraja twoje myśli, i dlatego frasujesz się bez powodu. Bądź spokojna i czuwaj nad moim synem.
Człowiek — mówił w zamyśleniu — kimkolwiek on jest: Fenicjaninem czy Grekiem, może szkodzić tylko podobnym sobie istotom, ale nie nam, którzy jesteśmy bogami tego świata.
— Co powiedziałeś o Greku?… Jaki Grek?… — spytała niespokojnie Sara.
— Ja powiedziałem: Grek?… Nic o ty nie wiem. Może wymknął mi się podobny wyraz, a może ty przesłyszałaś się.
Ucałował Sarę i swego syna i pożegnał ich. Ale nie odpędził niepokoju.
„Raz trzeba sobie powiedzieć — myślał — że w Egipcie nie ukryje się żadna tajemnica. Mnie śledzą kapłani i moi dworzanie nawet wówczas, gdy są czy tylko udają pijanych, a nad Kamą czuwają wężowe źrenice Fenicjan. Jeżeli dotychczas nie ukryli jej przede mną, niewiele muszą dbać o jej cnotę. Zresztą wobec kogo?… Wobec mnie, któremu sami odsłonili oszustwa swojej świątyni!.. Kama będzie należała do mnie… Zbyt wiele mają w tym interesu, ażeby chcieli ściągać mój gniew na siebie…”
W parę dni przyszedł do księcia święty kapłan Mentezufis, pomocnik dostojnego Herhora w ministerium wojny. Ramzes patrząc na bladą twarz i spuszczone oczy proroka odgadł, że i ten już wie o Fenicjance, a może nawet, z kapłańskiego stanowiska, zechce mu robić wymówki. Ale Mentezufis tym razem nie dotknął sercowych spraw następcy. Przywitawszy księcia z urzędową miną prorok usiadł na wskazanym miejscu i zaczął:
— Z memfijskiego pałacu pana wieczności zawiadomiono mnie, że w tych czasach przyjechał do Pi-Bast wielki kapłan chaldejski Istubar, nadworny astrolog i doradca jego miłości króla Assara…
Książę chciał podpowiedzieć Mentezufisowi cel przybycia Istubara, ale przygryzł wargi i zmilczał.
— Zaś znakomity Istubar — ciągnął kapłan — przywiózł ze sobą dokumenta, na mocy których dostojny Sargon, powinowaty i satrapa jego miłości króla Assara, zostaje u nas posłem i pełnomocnikiem tegoż potężnego króla…
Ramzes o mało nie wybuchnął śmiechem. Powaga, z jaką Mentezufis raczył odsłonić cząstkę tajemnic od dawna znanych księciu, napełniła go wesołością i — pogardą.
„Więc ten kuglarz — myślał następca — nawet nie przeczuwa w sercu swoim, że ja znam wszystkie ich szalbierstwa?…”
— Dostojny Sargon i czcigodny Istubar — mówił Mentezufis — udadzą się do Memfis ucałować nogi jego świątobliwości. Pierwej jednak wasza dostojność, jako namiestnik, raczysz przyjąć łaskawie obu tych dygnitarzy tudzież ich świtę.
— Bardzo chętnie — odparł książę — a przy sposobności spytam ich: kiedy Asyria zapłaci nam zaległe daniny?
— Wasza dostojność zrobiłbyś to? — rzekł kapłan patrząc mu w oczy.
— Przede wszystkim to!.. Nasz skarb potrzebuje danin…
Mentezufis nagle powstał z siedzenia i uroczystym, choć zniżonym głosem rzekł:
— Namiestniku pana naszego i rozdawcy życia: w imieniu jego świątobliwości zabraniam ci mówić z kimkolwiek o daninach, a nade wszystko z Sargonem, Istubarem i kimkolwiek z ich świty.
Książę pobladł.
— Kapłanie — rzekł, również powstając — na jakiej zasadzie przemawiasz do mnie tonem zwierzchnika?…
Mentezufis odchylił szatę i zdjął ze szyi łańcuszek, na którym był jeden z pierścieni faraona.
Namiestnik obejrzał go, pobożnie ucałował i zwróciwszy kapłanowi odparł:
— Spełnię rozkazy jego świątobliwości, mego pana i ojca.
Znowu obaj usiedli i książę zapytał kapłana:
— Czy wasza dostojność nie mógłbyś mnie objaśnić: dlaczego Asyria nie ma nam płacić danin, które od razu wydobyłyby skarb państwa z kłopotów?
— Bo my nie mamy sił zmusić Asyrii do płacenia nam danin — odparł zimno Mentezufis. — Mamy sto dwadzieścia tysięcy wojska, Asyria zaś około trzystu tysięcy. Mówię to waszej dostojności całkiem poufnie, jako wysokiemu urzędnikowi państwa.
— Rozumiem. Ale dlaczego ministerium wojny, w którym służysz, zmniejszyło naszą waleczną armię o sześćdziesiąt tysięcy ludzi?
— Ażeby dochody na dwór jego świątobliwości powiększyć o dwanaście tysięcy talentów — rzekł kapłan.
— Aha!.. Powiedzże mi, wasza dostojność — ciągnął książę — w jakim tedy celu jedzie Sargon do stóp faraona?
— Nie wiem.
— Aha! Ale dlaczego ja nie mam wiedzieć, ja, następca tronu?…
— Bo są tajemnice państwa, które zna zaledwie kilku dostojników…
— I których mógłby nawet nie znać mój najczcigodniejszy ojciec?…
— Z pewnością — odparł Mentezufis — że są rzeczy, o których mógłby nie wiedzieć nawet jego świątobliwość, gdyby nie posiadał najwyższych święceń kapłańskich.
— Dziwna rzecz! — mówił książę po namyśle — Egipt jest własnością faraona i mimo to mogą dziać się w państwie sprawy nie znane faraonowi?… Wytłomacz mi to, wasza dostojność.
— Egipt jest przede wszystkim, a nawet jedynie i wyłącznie własnością Amona — rzekł kapłan. — Jest zatem konieczne, aby ci tylko znali najwyższe tajemnice, którym Amon objawia swoją wolę i plany.
Książę słuchając doznawał takich uczuć, jakby go przewracano na łożu wybitym sztyletami i jeszcze — podkładano ogień.
Mentezufis chciał podnieść się, namiestnik zatrzymał go.
— Jeszcze słowo — mówił łagodnie. — Jeżeli Egipt jest tak słabym, że nie wolno nawet wspomnieć o asyryjskich daninach…
Zadyszał się.
— Jeżeli jest tak nędznym — ciągnął — to jakaż pewność, że nas nie napadną Asyryjczycy?
— Od tego można zabezpieczyć się traktatami — odparł kapłan.
Następca machnął ręką.
— Nie ma traktatów dla słabych! — rzekł — nie zasłonią granic srebrne tablice zapisane ugodami, jeżeli za nimi nie staną włócznie i miecze.
— A któż waszej dostojności powiedział, że u nas nie staną?
— Ty sam. Sto dwadzieścia tysięcy ludzi muszą ustąpić przed trzystoma tysiącami. No, a gdyby Asyryjczycy raz do nas weszli, z Egiptu zostałaby pustynia…
Mentezufisowi zapłonęły oczy.
— Gdyby weszli do nas — zawołał — kości ich nigdy nie zobaczyłyby swej ziemi!.. Uzbroilibyśmy całą szlachtę, pułki robotnicze, nawet przestępców z kopalń… Wydobylibyśmy skarby ze wszystkich świątyń… I spotkałaby się Asyria z pięciomaset tysiącami egipskich wojowników…
Ramzes był zachwycony tym wybuchem patriotyzmu kapłana. Schwycił go za rękę i rzekł:
— Więc jeżeli możemy mieć taką armię, dlaczego nie napadamy na Babilon?… Czyliż wielki wojownik Nitager nie błaga nas o to od kilku lat?… Czyliż jego świątobliwość nie niepokoi się wrzeniem Asyrii?… Gdy im pozwolimy zebrać siły, walka będzie trudniejsza, ale gdy rozpoczniemy sami…
Kapłan przerwał mu.
— Czy ty wiesz, książę — mówił — co to jest wojna, i to jeszcze taka wojna, do której trzeba iść przez pustynią?
Kto zaręczy, że nim dotarlibyśmy do Eufratu, połowa naszej armii tragarzy nie wyginęłaby z trudów?
— Wyrównalibyśmy to jedną bitwą — wtrącił Ramzes.
— Bitwa!.. — powtórzył kapłan. — A czy wiesz, książę, co to jest bitwa?…
— Spodziewam się! — odparł dumnie następca uderzając w miecz.
Mentezufs wzruszył ramionami.
— A ja mówię ci, panie, że ty nie wiesz, co to jest bitwa. Owszem, masz nawet o niej całkiem fałszywe pojęcie z manewrów, na których zawsze bywałeś zwycięzcą, choć nieraz powinieneś być zwyciężonym…
Książę spochmurniał. Kapłan wsunął rękę za swoją szatę i nagle spytał:
— Zgadnij, wasza dostojność, co trzymam?
— Co?… — powtórzył ździwiony książę.
— Zgadnij prędko i dobrze — nalegał kapłan — bo jeżeli omylisz się, zginą dwa twoje pułki…
— Trzymasz pierścień — odparł rozweselony następca.
Mentezufis otworzył rękę: był w niej kawałek papirusa.
— A teraz co mam?… — spytał znowu kapłan.
— Pierścień.
— Otóż nie pierścień, tylko amulet boskiej Hator — rzekł kapłan. — Widzisz, panie — mówił dalej — to jest bitwa. W czasie bitwy los co chwila wyciąga do nas rękę i każe jak najśpieszniej odgadywać zamknięte w niej niespodzianki. Mylimy się lub zgadujemy, ale biada temu, kto częściej omylił się, aniżeli odgadł… A stokroć biada tym, przeciw komu los odwraca się i zmusza do omyłek!..