„Co mnie może spotkać?… Tylko śmierć… Odejdę do moich sławnych przodków, do Ramzesa Wielkiego… A im przecież nie mogę powiedzieć, żem zginął nie broniąc się… Po nieszczęściach życia ziemskiego spotkałaby mnie hańba wiekuista…” Jak to, on, zwycięzca znad Sodowych Jezior, miałby ustąpić przed garścią obłudników, z którymi jeden azjatycki pułk nie miałby wielkiego zajęcia?… Więc dlatego, że Mefres i Herhor chcą rządzić Egiptem i faraonem, jego wojska mają cierpieć głód, a milion chłopów nie otrzymać łaski odpoczynku?…
Alboż nie jego przodkowie powznosili te świątynie?… Alboż nie oni wypełnili je łupami?… A kto wygrywał bitwy: kapłani czy żołnierze?… Więc kto ma prawo do skarbów: kapłani czy faraon i jego armia?
Młody pan wzruszył ramionami i wezwał do siebie Tutmozisa. Mimo późnej nocy królewski ulubieniec zjawił się natychmiast.
— Czy wiesz? — rzekł faraon — kapłani odmówili mi pożyczki, pomimo że skarb jest pusty.
Tutmozis wyprostował się.
— Każesz, wasza świątobliwość, zaprowadzić ich do więzienia?… — odparł.
— Zrobiłbyś to?…
— Nie ma w Egipcie oficera, który zawahałby się spełnić rozkaz naszego pana i wodza.
— W takim razie… — mówił powoli faraon — w takim razie… nie trzeba więzić nikogo. Za wiele mam potęgi dla siebie, a pogardy dla nich. Padliny, którą człowiek spotkał na gościńcu, nie zamyka w okutej skrzyni, tylko ją obchodzi.
— Ale hienę sadza się do klatki — szepnął Tutmozis.
— Jeszcze za wcześnie — odparł Ramzes. — Muszę być łaskawym dla tych ludzi przynajmniej do pogrzebu ojca mego. Gdyż inaczej gotowi jego czcigodnej mumii zrobić jakie łotrostwo i zakłócić spokój duszy… A teraz — pójdź jutro do Hirama i powiedz, ażeby przysłał mi tego kapłana, o którym mówiliśmy.
— Tak się stanie. Muszę jednak wspomnieć waszej świątobliwości, że dzisiaj lud napadał domy memfijskich Fenicjan…
— Oho?… To było niepotrzebne.
— Zdaje mi się też — ciągnął Tutmozis — że od czasu kiedy wasza świątobliwość kazałeś Pentuerowi zbadać położenie chłopów i robotników, kapłani podburzają nomarchów i szlachtę… Mówią, panie, że chcesz zrujnować szlachtę dla chłopów…
— I szlachta wierzy temu?…
— Są tacy, którzy wierzą. Ale są i tacy, którzy wręcz odpowiadają, że to jest intryga kapłańska przeciw waszej świątobliwości.
— A gdybym naprawdę chciał poprawić dolę chłopów?… — spytał faraon.
— Uczynisz, panie, to, co ci się podoba — odparł Tutmozis.
— O, taką odpowiedź rozumiem! — zawołał wesoło Ramzes XIII. — Bądź spokojny i powiedz szlachcie, że nie tylko nic nie stracą spełniając moje rozkazy, ale jeszcze byt ich i znaczenie poprawi się. Bogactwa Egiptu muszą nareszcie być wydarte z rąk niegodnych, a oddane wiernym sługom.
Faraon pożegnał ulubieńca i zadowolony udał się na spoczynek. Jego chwilowa desperacja wydawała mu się teraz rzeczą godną śmiechu.
Nazajutrz, około południa, zameldowano jego świątobliwości, że przyszła deputacja fenickich kupców.
— Czy może chcą skarżyć się za napad na ich domy?… — spytał faraon.
— Nie — odparł adiutant — chcą złożyć hołd.
Istotnie kilkunastu Fenicjan, pod przewodnictwem Rabsuna, przyszli z darami. Gdy pan ukazał im się, upadli na ziemię, po czym Rabsun oświadczył, że starym obyczajem ośmielają się złożyć nikczemną ofiarę u stóp władcy, który im daje życia, a ich majątkom bezpieczeństwo.
Po czym składali na stołach złote misy, łańcuchy i puchary napełnione klejnotami. Zaś Rabsun położył na stopniach tronu tacę z papirusem, gdzie Fenicjanie zobowiązali się dać dla wojska wszelkich rzeczy potrzebnych za dwa tysiące talentów.
Był to dar zacny: wszystko bowiem, co ofiarowali Fenicjanie, przedstawiało sumę trzech tysięcy talentów.
Pan odpowiedział wiernym kupcom bardzo łaskawie, obiecując im swoją opiekę. Pożegnali go uszczęśliwieni.
Ramzes XIII odetchnął: bankructwo skarbu, a więc i konieczność użycia gwałtownych środków przeciw kapłanom odsunęła się na dalsze dziesięć dni.
Wieczorem, znowu pod opieką Tutmozisa, stanął w gabinecie jego świątobliwości dostojny Hiram. Tym razem nie skarżył się na zmęczenie, ale upadł na twarz i jękliwym głosem przeklinał głupiego Dagona.
— Dowiedziałem się — mówił — że ten parch śmiał przypominać waszej świątobliwości naszą umowę o kanał do Morza Czerwonego… Niech on zmarnieje!.. niech jego trąd stoczy!..
niech jego dzieci zostaną świnopasami, a wnuki Żydami…
Ty zaś, władco, tylko rozkazuj, a ile ma bogactw Fenicja, wszystkie złoży u stóp twoich bez żadnego kwitu i traktatu… Czy to my Asyryjczycy albo… kapłani — dodał szeptem — ażeby nie wystarczało nam jedno słowo tak potężnego mocarza?…
— A gdybym ja, Hiramie, naprawdę zażądał wielkiej sumy? — spytał faraon.
— Jakiej?…
— Na przykład… Trzydziestu tysięcy talentów…
— Czy natychmiast?
— Nie, w ciągu roku.
— Będzie ją miał wasza świątobliwość — odpowiedział bez namysłu Hiram.
Pan zdumiał się tej hojności.
— No, ale muszę wam dać zastaw…
— To tylko dla formy — odparł Fenicjanin — da nam wasza świątobliwość na zastaw kopalnie, ażeby nie obudzić podejrzeń kapłanów… Gdyby nie to, Fenicja cała odda się wam bez zastawów i kwitów…
— A kanał?… Czy mam zaraz traktat podpisać? — spytał faraon.
— Wcale nie. Wasza świątobliwość zawrze z nami traktat, kiedy sam zechce…
Ramzesowi zdawało się, że jest podniesiony w górę. W tej chwili dopiero poznał słodycz królewskiej władzy, i to — dzięki Fenicjanom!
— Hiramie! — rzekł, już nie panując nad sobą. — Dziś daję wam, Fenicjanom, pozwolenie na budowę kanału, który połączy Morze Śródziemne z Czerwonym…
Starzec upadł do nóg faraona.
— Jesteś największym królem, jakiego widziano na ziemi! — zawołał.
— Do czasu nie wolno ci mówić o tym nikomu, bo wrogowie mojej sławy czuwają. Abyś jednak miał pewność, daję ci ten oto mój pierścień królewski…
Zdjął z palca pierścień ozdobiony czarodziejskim kamieniem, na którym było wyryte imię Horusa, i włożył go na palec Fenicjaninowi.
— Majątek całej Fenicji jest na twoje rozkazy! — powtarzał głęboko wzruszony Hiram. — Dokonasz, panie, dzieła, które będzie ogłaszało imię twoje, dopóki nie zagaśnie słońce…
Faraon uścisnął jego siwą głowę i kazał mu usiąść.
— A więc jesteśmy sprzymierzeńcami — rzekł po chwili pan — i mam nadzieję, że wyniknie stąd pomyślność dla Egiptu i dla Fenicji…
— Dla całego świata! — wtrącił Hiram.
— Powiedz mi jednak, książę, skąd masz taką ufność we mnie?…
— Znam szlachetny charakter waszej świątobliwości. Gdybyś, władco, nie był faraonem, po kilku latach zostałbyś najznakomitszym kupcem fenickim i naczelnikiem naszej rady…
— Przypuśćmy — odparł Ramzes. — Ależ ja, aby dotrzymać wam obietnic, muszę pierwej zgnieść kapłanów. Jest to walka, a skutek walki niepewny…
Hiram uśmiechnął się.
— Panie — rzekł — gdybyśmy byli tak nikczemni, żebyśmy cię opuścili dzisiaj, kiedy twój skarb jest pusty, a nieprzyjaciele hardzi, przegrałbyś walkę. Bo człowiek pozbawiony środków łatwo traci odwagę, a od ubogiego króla odwraca się jego armia i poddani, i dygnitarze…
Ale jeżeli ty, panie, masz nasze złoto i naszych agentów, a swoje wojsko i jenerałów, to z kapłanami tyle będziesz miał kłopotu, ile słoń ze skorpionem. Ledwie postawisz nogę na nich, i już będą rozmiażdżeni… Wreszcie to nie moja rzecz. W ogrodzie czeka arcykapłan Samentu, któremu wasza świątobliwość kazałeś przyjść. Ja się usuwam; teraz jego pora… Ale od dostarczenia pieniędzy to ja się nie usuwam i do wysokości trzydziestu tysięcy talentów niech wasza świątobliwość rozkazuje…
Hiram znowu upadł na twarz i wyszedł obiecując, że natychmiast przyszle Samentu.
W pół godziny zjawił się arcykapłan. Nie golił on rudej brody i kudłatych włosów, jak przystało na czciciela Seta; twarz miał surową, ale oczy pełne mądrości. Ukłonił się bez zbytniej pokory i spokojnie wytrzymał sięgające do głębi duszy spojrzenie faraona.