— Masz słuszność, panie — rzekli razem Mefres i Herhor.
— Ale jest inna sprawa — mówił faraon, zadowolony potakiwaniem dwu dostojników, od których spodziewał się opozycji. — Zbliża się dzień pogrzebu boskiego ojca mego, lecz skarb nie posiada dostatecznych funduszów…
Mefres podniósł się z taburetu.
— Oziris-Mer-amen-Ramzes — rzekł — był sprawiedliwym panem, który ludowi swemu zapewnił wieloletni spokój, a bogom chwałę. Pozwól więc, wasza świątobliwość, aby pogrzeb tego pobożnego faraona odbył się na koszt świątyń.
Ramzes XIII zdziwił się i wzruszył hołdem oddanym jego ojcu. Przez chwilę milczał, jakby nie mogąc znaleźć odpowiedzi, wreszcie odparł:
— Bardzo jestem wam wdzięczny za cześć okazaną równemu bogom ojcu memu. Zezwalam na taki pogrzeb i jeszcze raz — bardzo wam dziękuję…
Przerwał, wsparł głowę na ręku i rozmyślał, jakby ze sobą samym staczając walkę. Nagle podniósł głowę: twarz jego była ożywiona, oczy błyszczały.
— Jestem wzruszony — rzekł — dowodem waszej życzliwości, święci ojcowie. Jeżeli tak drogą jest wam pamięć mego ojca, więc chyba nie możecie być niechętni dla mnie…
— Czy wasza świątobliwość wątpi o tym?… — wtrącił arcykapłan Sem.
— Mówisz prawdę — ciągnął faraon — niesłusznie was posądzałem o uprzedzenie do mnie…
Ale chcę to naprawić, więc będę z wami szczerym…
— Niech bogowie błogosławią waszą świątobliwość!.. — rzekł Herhor.
— Będę szczerym. Boski ojciec mój, skutkiem wieku, choroby, a może i zajęć kapłańskich, nie mógł tyle sił i czasu poświęcać sprawom państwa, ile ja mogę. Ja jestem młody, zdrów, wolny, więc chcę i będę rządził sam. Jak wódz musi prowadzić swoją armię na własną odpowiedzialność i według własnego planu, tak ja będę kierował państwem. Oto jest moja wyraźna wola i od tego nie odstąpię.
Ale rozumiem, że choćbym był najdoświadczeńszy, nie obejdę się bez wiernych sług i mądrych doradców. I dlatego będę niekiedy zapytywał was o opinie w rozmaitych sprawach…
— Po toż jesteśmy najwyższą radą przy tronie waszej świątobliwości — wtrącił Herhor.
— Owszem — mówił wciąż ożywiony faraon — będę korzystał z waszych usług, nawet od tej chwili, zaraz…
— Rozkazuj, panie — rzekł Herhor.
— Chcę poprawić byt ludu egipskiego. Ale ponieważ w podobnych sprawach zbyt szybkie działanie może tylko przynieść szkody, więc na początek ofiaruję im rzecz drobną: po sześciu dniach pracy — siódmy dzień odpoczynku…
— Tak było przez ciąg panowania ośmnastu dynastii… Prawo to jest stare jak sam Egipt — odezwał się Pentuer.
— Odpoczynek co siódmy dzień da pięćdziesiąt dni rocznie na każdego robotnika, czyli jego panu ujmie pięćdziesiąt drachm. A na milionie robotników państwo straci z dziesięć tysięcy talentów rocznie… — rzekł Mefres. — Myśmy to już rachowali w świątyniach!.. — dodał.
— Tak jest — żywo odparł Pentuer — straty będą, ale tylko w pierwszym roku. Bo gdy lud wzmocni swoje siły wypoczynkami, w następnych latach odrobi wszystko z przewyżką…
— Prawdę mówisz — odpowiedział Mefres — w każdym jednak razie trzeba mieć dziesięć tysięcy talentów na ów pierwszy rok. Ja zaś myślę, że i dwadzieścia tysięcy talentów nie zawadziłoby.
— Masz słuszność, dostojny Mefresie — zabrał głos faraon. — Przy zmianach, jakie chcę zaprowadzić w moim państwie, dwadzieścia, a nawet trzydzieści tysięcy talentów nie będzie sumą zbyt wielką.
Dlatego — dodał szybko — od was, święci mężowie, będę potrzebował pomocy…
— Każdy zamiar waszej świątobliwości gotowi jesteśmy popierać modłami i procesjami — rzekł Mefres.
— Owszem, módlcie się i zachęcajcie do tego naród. Ale prócz tego dajcie państwu trzydzieści tysięcy talentów — odpowiedział faraon.
Arcykapłani milczeli. Pan chwilę czekał, w końcu zwrócił się do Herhora:
— Milczysz, wasza dostojność?
— Sam powiedziałeś, władco nasz, że skarb nie ma funduszu nawet na pogrzeb Ozirisa-Mer-amen-Ramzesa. Nie mogę więc nawet odgadnąć: skąd wzięlibyśmy trzydzieści tysięcy talentów?…
— A skarbiec Labiryntu?…
— To są skarby bogów, które można by naruszyć tylko w chwili największej potrzeby państwa — odparł Mefres.
Ramzes XIII zakipiał gniewem.
— Jeżeli nie chłopi — zawołał uderzając pięścią w poręcz — więc ja potrzebuję tej sumy!..
— Wasza świątobliwość — odparł Mefres — może w ciągu roku zyskać więcej niż trzydzieści tysięcy talentów, a Egipt dwa razy tyle…
— Jakim sposobem?…
— Bardzo prostym — mówił Mefres. — Każ, władco, wypędzić z państwa Fenicjan…
Zdawało się, że pan rzuci się na zuchwałego arcykapłana: zbladł, drżały mu usta i oczy wyszły z orbit. Lecz w jednej chwili pohamował się i rzekł na podziw spokojnym tonem: No, dosyć… Jeżeli tylko takich rad potraficie mi udzielać, obejdę się bez nich… Przecież Fenicjanie mają nasze podpisy, że im wiernie spłacimy zaciągnięte długi!.. Czy nie przyszło ci to na myśl, Mefresie?…
— Daruj, wasza świątobliwość, ale w tej chwili zajmowały mnie inne myśli. Twoi przodkowie, panie, nie na papirusach, ale na brązie i kamieniach rzeźbili, że dary, złożone przez nich bogom i świątyniom, należą i wiecznie będą należały do bogów i do świątyń.
— I do was — rzekł szyderczo faraon.
— O tyle do nas — odparł zuchwały arcykapłan — o ile państwo należy do ciebie, władco. Pilnujemy tych skarbów i pomnażamy je, ale trwonić ich — nie mamy prawa…
Dyszący gniewem pan opuścił zebranie i poszedł do swego gabinetu. Jego położenie przedstawiło mu się okrutnie jasno.
O nienawiści kapłanów do siebie już nie wątpił. To byli ci sami oszołomieni pychą dostojnicy, którzy w roku zeszłym nie dali mu korpusu Menfi i dopiero zrobili go namiestnikiem, gdy zdawało im się, że spełnił akt pokory usuwając się z pałacu. Ci sami, którzy kontrolowali każdy jego ruch, składali o nim raporty, ale jemu, następcy tronu, nie powiedzieli nawet o traktacie z Asyrią. Ci sami, co oszukiwali go w świątyni Hator, a nad Sodowymi Jeziorami wymordowali jeńców, którym on przyobiecał łaskę.
Faraon przypomniał sobie ukłony Herhora, spojrzenia Mefresa i ton głosu obydwu. Spod pozorów uprzejmości co chwilę wynurzała się ich duma i lekceważenie jego. On potrzebuje pieniędzy, a oni obiecują mu modlitwy, ba!.. ośmielają się mówić, że nie jest wyłącznym władcą Egiptu.
Młody pan mimo woli uśmiechnął się; przyszły mu bowiem na myśl wynajęte pastuchy, którzy właścicielowi trzody mówią, że on nie ma prawa robić z nią tego, co chce!..
Lecz obok strony śmiesznej była tu strona groźna. W skarbie znajdowało się może tysiąc talentów, które według dotychczasowej normy wydatków mogły starczyć na siedm do dziesięciu dni. A co potem?… Jak zachowają się urzędnicy, służba, a przede wszystkim — wojsko nie tylko nie pobierające żołdu, ale wprost głodne?…
Arcykapłani znali to położenie faraona, a jeżeli nie śpieszą mu z pomocą, więc chcą go zgubić… I to zgubić w ciągu kilku dni, nawet przed pogrzebem ojca.
Ramzes przypomniał sobie pewien wypadek z dzieciństwa.
Był w szkole kapłańskiej, kiedy na święto bogini Mut, między innymi zabawami, sprowadzono najsławniejszego w Egipcie błazna.
Artysta ten udawał nieszczęśliwego bohatera. Gdy rozkazywał — nie słuchano go, na jego gniewy odpowiadano śmiechem; a gdy dla ukarania szyderców schwycił za topór, topór złamał mu się w rękach.
W końcu wypuszczono na niego lwa, a gdy bezbronny bohater zaczął uciekać, okazało się, że nie goni go lew, ale świnia w lwiej skórze.
Uczniowie i nauczyciele śmieli się do łez z tych przygód; ale mały książę siedział posępny: jemu żal było człowieka, który rwał się do rzeczy wielkich, lecz padał okryty szyderstwem.
Scena ta i uczucia, jakich doznał podówczas, dziś odżyły w pamięci faraona.
„Takim chcą mnie zrobić!..” — rzekł do siebie.
Ogarnęła go rozpacz, bo uczuł, że jednocześnie z wydaniem ostatniego talentu skończy się jego władza, a razem z nią i życie.
Tu jednak nastąpił nagły zwrot. Pan stanął na środku komnaty i rozmyślał.