Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Więc wstałem i chciałem wyjść. W drzwiach zatrzymałem się.

– Do widzenia Mr Jonstone. Myślę, że mimo wszystko będzie to pogodny dzień także i dla pana.

Nie odpowiedział nic.

Zszedłem na dół, do sklepu z alkoholem i kupiłem sobie butelkę marki Grandad.

Na śniadanie.

13

Ludzie, widząc roznoszącego pocztę listonosza, reagowali zawsze w ten sam sposób. Zawsze.

– Trochę się dziś spóźniamy, co?

– A gdzie jest ten listonosz, który zawsze tu przychodził?

– Hej, wuj Sam!

– Listonosz! Listonosz! To nie do mnie!

Ulice kłębiły się od nudnych i skretyniałych typów. Tacy mieszkali najczęściej w pięknych domach, nie chodzili codziennie do pracy – zastanawiałem się często, jak to robili. Jednym z takich typów był jeden, co to nigdy nie pozwalał zbliżyć się do swojej skrzynki pocztowej. Stał przed nią i z oddali obserwował nadchodzącego listonosza, zajętego jeszcze, trzy czy cztery domy dalej, napełnianiem skrzynek pocztowych sąsiadów. Stał i trzymał przed sobą wyciągniętą rękę.

Moi koledzy, także obsługujący tę trasę, na moje pytanie, kim jest ten człowiek, stojący przed własną skrzynką pocztową z wyciągniętą ręką, odpowiadali mi takim samym pytaniem:

– Kto to jest, stoi przed skrzynką pocztową i żebrze o przesyłki dla siebie?

Pewnego dnia ten żebrzący o przesyłki dla siebie stał na ulicy, oddalony o jakieś dwa domy od miejsca, gdzie wisiała na płocie skrzynka pocztowa, jego skrzynka pocztowa, i rozmawiał z sąsiadem. Rozmawiając z nim nie spuszczał mnie z oka. Wiedział, że muszę odwiedzić jeszcze dwa domy, zanim dojdę do jego miejsca zamieszkania. W chwili, kiedy zobaczyłem, że odwrócił się do mnie plecami, tracąc ze mną kontakt wzrokowy, zacząłem biec w stronę jego domu. Nigdy jeszcze w takim tempie nie pracowałem. Olbrzymimi krokami, bez zatrzymania się, rzuciłem się w stronę skrzynki… i już wetknąłem list do otworu, kiedy on odwrócił się, zobaczył co się święci i zaczął drzeć się.

– NIE! NIE! NIE! – ryczał – NIE WRZUCAĆ! NIE WRZUCAĆ!

Jego bieg zadziwił mnie, a nawet przeraził. Zasuwał, jakby chciał pokonać sto metrów w czasie krótszym niż dziesięć sekund.

Wcisnąłem mu listy w dłoń. Widziałem jeszcze, jak ciężko dysząc otwierał je, przechodził przez werandę i znikł za drzwiami.

Co to wszystko miało oznaczać, tego do dziś nie wiem.

14

I znowu nowa trasa.

Stone zawsze dawał mi najtrudniejsze. Czasami, przez przypadek, załapywałem się na coś lżejszego. Ale to tylko czasami i tylko przez przypadek.

Trasa 511 nie należała do morderczych. Cieszyłem się więc już na małą przerwę z kawą i gazetami, na obiad – na obiad, który zawsze w ostatniej chwili jakoś się ulatniał, dematerializował!

Zupełnie przeciętna okolica. Żadne kamienice czynszowe, tylko małe domki, stojące obok siebie w dobrze utrzymanych ogródkach.

Ale przecież to była nowa trasa – musiałem więc postawić sobie pytanie: gdzie tu był i jaki to miał być ten hak! Jeden czy może parę? Jakie niespodzianki mogłyby powalić mnie na chodnik?

Z bożą pomocą dam sobie jakoś radę – pocieszałem się. Obiad – a potem punktualnie z powrotem do urzędu. Punktualnie!

Kiedyś to życie musi dać się polubić, nie!

Ludzie tu mieszkający nie mieli nawet psów. Nie dostrzegłem nikogo, kto by nie dopuszczał listonosza do skrzynki pocztowej. Cisza i spokój. Nawet żadnych złośliwych komentarzy pod moim adresem.

Być może osiągnąłem już pewną dojrzałość w tym zawodzie i to wszystko, co się pod tym pojęciem kryje – spekulowałem sobie w myślach.

Więc od jednej skrzynki do drugiej, bez pośpiechu, jak w masło – można by powiedzieć, zupełnie oddany sprawie, uczciwy i porządny listonosz. Przypomniała mi się wtedy rozmowa z takim jednym całoetatowym w podeszłym wieku. Położył sobie wtedy rękę na serce i wyszeptał:

– Chinaski, pewnego dnia, rypnie ci się to tu, dokładnie tu!

– Co, zawał?

– ODDANIE SŁUŻBIE! Zobaczysz – będziesz jeszcze z tego dumny.

Stary, pobełtany pierdziel!

Wtedy powiedział to bardzo serio. Był nawet wzruszony.

Teraz nagle powróciła ta rozmowa. Musiałem o tym myśleć. I o nim. A w ręku pojawił się list polecony z potwierdzeniem odbioru.

Stałem pod drzwiami i dzwoniłem. Małe okienko w drzwiach otworzyło się. Nie widziałem, kto stał po drugiej stronie.

– Polecony.

– Cofnąć się jeden krok – wydobył się damski głos. – Niech pan się cofnie o jeden krok… do tyłu. Chcę zobaczyć pańską twarz.

Aha – pomyślałem – no to mamy jakąś kolejną wariatkę.

– Nie sądzę, by było to konieczne wpatrywać się w oczy listonosza wtedy, kiedy on ma pani wręczyć tylko polecony. Wrzucę awizo do skrzynki, a pani może sobie to odebrać jutro rano. Proszę nie zapomnieć zabrać ze sobą dowodu osobistego.

Wrzuciłem więc awizo do skrzynki i odwróciłem się plecami do drzwi, oddalając się od domu.

Drzwi się nie otworzyły, ale rozwarły, powodując silny hałas. Kobieta, jak oszalała furia, rzuciła się za mną w pogoń. Miała na sobie jeden z tych zupełnie prześwitujących szlafroków, a pod nim ani śladu biustonosza. Tylko ciemnoniebieskie majteczki. Jej włosy chyba nigdy nie były czesane. Sprawiały raczej wrażenie, jakby chciały umknąć z tego łba gdziekolwiek. Twarz była pokryta bardzo tłustym kremem, szczególnie grube jego warstwy zalegały okolice oczu.

Skóra była tak biała, jakby nigdy nie widziała słońca – a jej twarz nie była ani zmęczona, ani sfatygowana, a mokre usta były cały czas otwarte. Na wargach rozpoznawalny był ślad szminki – a ona sama była jednak fantastycznie zbudowana… ta kobieta! Wszystko to udało mi się dostrzec w ułamku sekundy, kiedy ona pędziła susami w moją stronę.

Szybko wsunąłem list do torby…

– Niech pan mi odda list do mnie! – zaskrzeczała.

– Szanowna pani – nie dawałem się zastraszyć – pani musi…

Wyrwała list z torby i pocwałowała do drzwi. Zatrzymała się w nich na chwilę, rozerwała kopertę, a potem wbiegła do środka.

Pierdolona adresatka pomyślałem. Muszę mieć ten list, albo jej podpis! Za doręczanie przesyłek poleconych odpowiadałem prawie głową. Sam musiałem podpisać odbiór tej przesyłki w urzędzie, a teraz ktoś musi poświadczyć jej odbiór ode mnie.

– HEEJJJ!!! – wydarłem się.

Pobiegłem za nią i dosłownie w ostatniej chwili udało mi się wsunąć nogę między drzwi i próg.

– HEEJJJ – I CO TO WSZYSTKO MA ZNACZYĆ DO KURWY NĘDZY, CO?!

– Jazda stąd! Jazda! Pan jest złym człowiekiem – zasyczała.

– Niech pani to wreszcie zrozumie! Pani musi poświadczyć własnym podpisem odbiór tego listu! Inaczej nie mogę go pani wydać! Pani okrada służby publiczne Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej!

– Niech pan stąd zmiata – zły człowieku!

Całym ciężarem ciała rzuciłem się na drzwi i znalazłem się w przedpokoju. Wszędzie było ciemno. Żaluzje i firany nie wpuszczały ani jednego promienia świata. Dom był zupełnie i szczelnie wyciemniony.

– PAN NIE MA PRAWA WDZIERAĆ SIĘ DO MOJEGO DOMU! PROSZĘ NATYCHMIAST GO OPUŚCIĆ!

– A pani myśli, że nie uprawia bezprawia? Co? Pani okrada mnie z listów. Albo mi go pani odda, albo potwierdzi jego odbiór! A dopiero wtedy sobie pójdę!

– No, dobra już, dobra – zaćwierkała nagle – chętnie podpiszę.

Pokazałem jej miejsce, gdzie ma złożyć podpis i dałem długopis. Cały czas nie spuszczałem oka z jej piersi i tego wszystkiego, co wokół nich. Jaka szkoda – pomyślałem – że to taka kompletna idiotka, jaka szkoda, jaka szkoda – nic tylko żal i boleść.

Oddała mi długopis i potwierdzenie odbioru. Podpis przypominał bazgraniny dzieci niskiej grupy wiekowej, na klatkach schodowych.

Zaczęła czytać list, a ja powoli zbierałem się do odejścia.

Nagle rzuciła list i z rozpostartymi rękami stanęła przede mną; przestała też nagle napierać, żebym opuścił jej domostwo.

7
{"b":"122927","o":1}