Литмир - Электронная Библиотека
A
A

8

A ludzie odchodzili i odchodzili. Pozostało nas sześciu czy siedmiu. Tabela CP1 była dla wielu z nas przeszkodą nie do pokonania.

– Jak ty dajesz sobie radę z tabelami, Chinaski – pytali coraz częściej.

– U mnie jest wszystko w porządku, nawet bardziej niż pysznie!

Okay – to jak się dzieli Woodburn Ave?

– Woodburn?

– Woodburn!!!

– Koledzy, w godzinach pracy, kiedy umieram z nudów, nie dobijajcie mnie waszymi też nudnymi pytaniami. Chcę wam powiedzieć tylko tyle, że wszystko kiedyś ma swój koniec!

9

Święta Bożego Narodzenia Betty spędzała u mnie. Indyk został umieszczony w piecyku, a my chłodziliśmy się różnymi napojami. Betty ubóstwiała wielkie, ponadwymiarowe choinki. Drzewko musiało być smukłe i wysokie, nie niższe niż dwa metry i rozłożyste przynajmniej na jeden metr, upstrzone elektrycznymi świecami i lampkami, anielskim włosem i wszystkimi tymi lśniącymi rupieciami. Wokół niej skomponowaliśmy miły, nie tylko dla oka, krąg butelek różnych gatunków whisky, a pod nią jedliśmy indyka i kochaliśmy się, zalewając każdy orgazm tak obficie, jak to tylko się dało. W czasie tych świąteczno – miłosnych zapasów, dostrzegłem, że śruba w za małym stojaku choinki obluzowała się, a przeciążona zabawkami drzewko chyliło się niebezpiecznie na nas. Musiałem wielokrotnie korygować jego położenie. Betty rozwaliła się na tapczanie. Odjechała. Ja siedziałem w gaciach na podłodze i piłem sam do siebie. Kiedy mnie powaliło, nie pamiętam. Wiem tylko to, że jakiś chrobot wybił mnie ze snu. Otworzyłem oczy. Gałęzie upindrzone gorącymi lampkami prawie przekłuwały mi oczy, a srebrne gwiazdy, niby srebrzyste ostrza mieczy, zbliżały się coraz niebezpieczniej. Nic nie rozumiałem. Nic nie kapowałem. Wyglądało na to, że koniec świata miał nastąpić lada chwila. Nie mogłem się ruszyć. Drzewko przywaliło mnie do podłogi na amen.

O BOŻE, O BOŻE, O BOŻE… LITOŚCI BOŻE ZMIŁUJ SIĘ… O BOŻE… O BOŻE!!!… POMOCY!… KURWA!!!

Słodkie i kolorowe żaróweczki wypalały mi już skórę. Żadna zmiana ułożenia ciała nie była możliwa. Każdy najmniejszy ruch oznaczał bolesne poparzenia w nowych miejscach.

– AUUUUUUU!!!

Nie pamiętam, jak to się stało, że udało mi się wyczołgać spod tego świątecznego monstrum. Pamiętam tylko, że Betty przebudziła się i bezradnie podskakiwała na jednej nodze.

– Co się stało! Co się stało! – darła się wniebogłosy.

– NIE WIDZISZ, CO SIĘ STAŁO! TO PIERDOLONE DRZEWKO CHCIAŁO MNIE UBIĆ!!!

– Co?

– TAK! POPATRZ NA MNIE!

Całe ciało pokryte było czerwonymi planikami.

– Ach, ty biedny chłoptasiu – zakwiliła.

Wyrwałem kable z kontaktu. Lampki zgasły.

– Ach, jakie to drzewko jest teraz biedne i smutne, prawie jak ty.

– Biedne i smutne?

– Tak, a było takie piękne!

– Włączymy je jutro rano. Teraz nie mam odwagi zbliżyć się do niego.

Betty skrzywiła się. Wiedziałem, że to się jej nie podoba. Czułem, że zaraz wybuchnie awantura. Chcąc jej zapobiec, ustawiłem wokół choinki wszystkie krzesła i dopiero wtedy zapaliłem świece. Tylko świece. Gdyby nadpalone były jej cycki albo jej tyłek, drzewko dawno leżałoby na chodniku przed domem.

Uznałem, że jestem dobroduszny i bardzo łaskawy.

Parę dni później odwiedziłem Betty w jej mieszkaniu. Siedziała pod ścianą urżnięta w trupa, mimo że była dopiero dziewiąta rano. Nie wyglądała dobrze. Ale i ja nie wyglądałem lepiej. Na podłodze stało kilkanaście flaszek. Wyglądało to tak, jakby wszyscy sąsiedzi zmówili się i każdy z nich podarował jej po jednej butelce każdego gatunku. Było tam wino i wódka, brandy, scotch i whisky, same najtańsze sikacze.

– Kupa parszywych morderców! Gzy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że jeśli wlejesz to wszystko w siebie, to cię nie ma!

Betty wreszcie spojrzała na mnie. To jedno, krótkie spojrzenie wyjaśniło mi wszystko. Nie po raz pierwszy, zresztą! Betty miała dwoje dzieci, które nigdy jej nie odwiedzały, nigdy nie pisały do niej. Była sprzątaczką w tanim hotelu. Kiedy ją poznałem, nosiła drogie kiecki i bardzo drogie buty na małych i piekielnie zgrabnych stopach. Była prawie piękną dupą, śmiejącą się, z dzikimi oczami, smukłą i wyprostowaną. Odeszła od jakiegoś bogatego samca, potem rozwiodła się, a on wkrótce spalił się w wypadku samochodowym. Po dużej wódzie. W Connecticut.

– Tej nigdy nie oswoisz, nigdy – mówili często do mnie.

– Betty – powiedziałem – wezmę ten cały skład do siebie, od czasu do czasu będę ci wydzielać z tych zapasów po jednej butelce. Ja czegoś takiego nie używam!

– Nie dotykaj tego – odpowiedziała, nawet nie patrząc na mnie.

Jej pokój znajdował się na najwyższym piętrze hotelu, w którym pracowała. Siedziała teraz na krześle, wpatrzona w okno, obserwując poranny ruch uliczny. Podszedłem do niej.

– Padam na pysk ze zmęczenia. Muszę iść do domu. Spróbuj, na Boga, nie wypić tego wszystkiego naraz, co?

– Bądź spokojny – mruknęła.

Pochyliłem się nad nią i pocałowałem. Po dziesięciu chyba dniach postanowiłem ją odwiedzić. Moje pukanie do drzwi pozostawało długo bez odpowiedzi.

– Betty! Betty! Czy wszystko w porządku?

Przekręciłem gałkę. Drzwi nie były zamknięte. Łóżko nie było pościelone, a na prześcieradle widniała duża krwawa plama. O kurwa – pomyślałem. Rozejrzałem się dokoła. Butelek nie było. Chciałem wyjść, a wtedy w drzwiach pojawiła się ta Francuzka w średnim wieku, właścicielka hotelu.

– Ona jest w szpitalu. Była bardzo chora. Odwieziono ją wczoraj.

– Czy ona to wszystko wypiła sama?

– Nie zawsze sama.

Wybiegłem z hotelu. Pojechałem samochodem do szpitala. W recepcji siedziała znajoma mi osoba, więc szybko i bez ceregieli dowiedziałem się, gdzie Betty leży. W ciasnej i małej przestrzeni stały trzy czy cztery łóżka. Jakaś kobieta jedząca jabłko śmiała się do dwóch odwiedzających ją osób. Zasunąłem zasłony wiszące wokół łóżka Betty, usiadłem na krześle i pochyliłem się nad nią.

– Betty? Betty!

Położyłem rękę na jej ramieniu.

– Betty?

Otworzyła oczy. I znowu były piękne, spokojne, bardzo niebieskie i lśniące.

– Wiedziałam, że przyjdziesz.

Wolno zamknęła oczy. Wysuszone wargi nie dawały znaku życia. Żółta ślina kleiła się w kącikach ust. Małą ściereczką wytarłem jej spoconą twarz, ręce i szyję. Z gąbki wycisnąłem parę kropel wody. Zwilżyłem jej wargi. Odrzuciłem z twarzy włosy. Pogładziłem ją. Przez cały ten czas dochodziły mnie śmiechy tych trzech bab za zasłoną.

– Betty! Betty! Betty! Bardzo byłoby dobrze, gdybyś napiła się trochę wody. Nie za dużo. Mały łyczek. Mały.

Nie reagowała. Próbowałem jeszcze przez dziesięć minut. Nic. Tylko w kącikach ust pojawiła się ślina. Ja ją wycierałem, a orni pojawiała się znowu. Rozsunąłem szybko zasłony, popatrzyłem na te trzy wiedźmy, wyskoczyłem z pokoju i zwróciłem się do pełniącej dyżur siostry.

– Proszę mi powiedzieć, dlaczego nikt nie troszczy się o pacjentkę z pokoju 45, panią Betty Wiliams?

– To robimy, co możemy.

– Przy niej nie ma nikogo?

– Obchody w naszym szpitalu odbywają się w regularnych odstępach czasu.

– A gdzie są lekarze? Dlaczego nie widzę ani jednego lekarza!

– Lekarz już tam był dzisiaj.

– To dlaczego każecie jej leżeć jak kłoda, co?

– To, co trzeba robić, jest robione.

– ALE TO NIE WYSTARCZA!!! Zakładam się, że gdyby to był prezydent albo jakiś gubernator, albo burmistrz, albo srający pieniędzmi gangster, to cały pokój zapchany byłby lekarzami i sprzętem, pielęgniarkami i wszystkim, co trzeba. Oni by coś robili!!! Dlaczego każecie ludziom umierać? Czy to już jest grzech, że się jest biednym?

– Powiedziałam panu, że to, co trzeba, zostało wykonane.

– Pojawię się tu znowu, za dwie godziny.

– Czy pan jest mężem?

– Mieszkaliśmy razem, w luźnym związku, ale prawie jak mąż z żoną.

24
{"b":"122927","o":1}