Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pani jest bardzo w porządku – powiedziałem. Odstawiłem puszkę i dał jej siarczystego buziaka. A potem położyłem rękę na jej kolanie. Też było niezłe. Następna porcja piwa smakowała dużo lepiej.

– Tak jest, mieszkanie wygląda zdecydowanie lepiej, prawie fantastycznie!

– Cieszę się bardzo. Mój mąż powiedział mi to samo.

– A dlaczego pani mąż przebywa w tym mieszkaniu… co? Pani mąż?

Tutaj!!! Sekundę! A jaki tu jest numer?

– 309.

– 309? – Boże Miłosierny!!! To nie to piętro! Ja mieszkam w 409!!!

Musimy mieć takie same zamki!!!

– Siadaj, siadaj, słodki – powiedziała.

– Nie! Nie!!!

Chwyciłem cztery puszki z piwem. Po chamsku, gwałtownie, łapczywie, chciwie.

– A dlaczego chcesz zmykać tak od razu? – spytała delikatnie.

– Niektórzy mężowie, to szaleńcy! – powiedziałem w drodze ku drzwiom.

– A skąd ty to już wiesz?

– No… niektórzy mężowie kochają jeszcze swoje własne kobiety!

Roześmiała się.

– I nie zapomnij numeru tego mieszkania!

Zamknąłem drzwi za sobą. Udało mi się wejść na moje piętro. Otworzyłem drzwi. Nikt nie siedział na łóżku. Meble były stare i sfatygowane, dywan wypłowiały i brudny. Puste puszki po piwie walały się wszędzie. Tak. Teraz byłem w swoich czterech zapyziałych ścianach. Rozebrałem się, wlazłem do łóżka i otworzyłem następną puszkę.

7

Paru weteranów z urzędu pocztowego w Dorsey powiedziało mi, jak nauczyli Dużego Daddy'ego Granstone'a posługiwać się magnetofonem do nauki tych jebanych tabel. Duży Daddy nagrał adresy wszystkich obsługiwanych przez siebie ulic w swoim obwodzie, a potem puszczał taśmę i słuchał własnego głosu nieustannie powtarzającego adresy i numery kodów. Duży Daddy nazywał się Duży nie bez przyczyny. Trzy kobietki wylądowały w szpitalu, i to tylko z powodu wielkości jego męskiego przyrodzenia. Niedawno przykumał sobie jakiegoś chłopaczka, pedałka. Carter, bo tak on się nazywał, też wylądował w klinice. Później przewieźli go aż do Bostonu. Artystycznie usposobieni weterani natychmiast puścili w obieg dowcip, dlaczego Carter musiał być przetransportowany do Bostonu… – bo na całym Zachodnim Wybrzeżu nie znalazłoby się aż tyle nici, żeby po rozkoszach z Dużym Daddym można go było nimi wycerować. Tak czy owak, postanowiłem wypróbować metodę z magnetofonem. Miałem nadzieję, że rozwiążą się problemy z wciskaniem tabel do mózgu. Mógłbym uruchamiać magnetofon przed zaśnięciem. Gdzieś wyczytałem, że we śnie, korzystając z darów podświadomości, można uczyć się szybko i trwale. Wydawało mi się to niezwykle przyjemne, a nawet bardzo atrakcyjne. Kupiłem sobie i magnetofon, i parę kaset. Nagrałem wszystko, co trzeba na taśmy, ustawiłem puszki z piwem w zasięgu ręki, wskoczyłem ochoczo do łóżka i zacząłem się wsłuchiwać.

NO, A POTEM HIGGINS DZIELĄCA SIĘ NA 42 HUNTER, 67 MARKLEY, 71 HUDSON, 84 EVERGLADES! CHINASKI – SŁUCHAJ DOBRZE!!! – PITTS – FIELD DZIELI SIĘ NA 21 ASHSGROVE, 33 SIMMONS, 46 NEEDLES – CHINASKI, CZY TY JESZCZE SŁUCHASZ? – CHINASKI!!! – WESTHAVEN DZIELI SIĘ NA 11 EVERGREEN, 24 MARKHAM, 55 WOOD – TREE – CHINASKI! – UWAGA!!! -

CHINASKI!!! – PARCHBLEAK DZIELI SIĘ…

To też nie zaskoczyło. Mój własny głos usypiał mnie natychmiast. Po trzeciej puszce piwa, co już wiedziałem od dawna, nic, koniec, ciemność, poruta i odjazd!

Po kilku jeszcze próbach przestałem zamęczać się moim fatygującym mnie głosem, a wymięte tabele miąchnąłem o ścianę. Zgodnie z codziennym rytuałem dopiłem szóstą, podwójną puszkę i zasnąłem.

Nie dawało mi to spokoju. Myślałem nawet, żeby odwiedzić psychiatrę. Nawet wyobrażałem sobie, jak mogłoby to wyglądać.

– No i co młody człowieku!

– Problem jest taki…

– Proszę mówić dalej. A może chce się pan położyć na kozetce?

– Nie! Nie! Bo jak zasnę?

– Proszę mówić dalej.

– No… ja muszę mieć tę pracę.

– To bardzo rozsądne!

– Ale ja muszę wyryć jeszcze te trzy tabele na pamkę i zdać egzamin! Inaczej lecę na mordę!

– Tabele? A co to są za tabele?

– Więc to jest tak, że ludzie bardzo często nie piszą kodu pocztowego. A my te wszystkie listy musimy sortować na okręgi. I dlatego powinniśmy znać wszystkie, nawet najmniejsze ulice w jednym okręgu, wbijać to wszystko do głowy… i to po dwunastu godzinach pracy, w nocy!

– No i co?

– A ja już nie mogę utrzymać tych papierów w palcach. Same lecą na ścianę!

– Pan nie może się tego nauczyć na pamięć?

– Nie mogę! Siedzę całą noc w takiej szklanej klatce, i muszę w ciągu ośmiu minut posortować prawie sto listów, z czego 95 procent musi być prawidłowo umieszczonych w odpowiednich przegródkach, bo jak nie, to wywalają mnie na bruk! A ja muszę mieć tę pracę!!!

– A dlaczego nie może pan nauczyć się tych tabel na pamięć?

– Po to jestem tutaj. Pan mi to powie. Chyba jestem jakiś przygłup! Cały ten system ulic, który dzieli się jeszcze na system ulic podrzędnych!!! Nie ma ani jednej takiej samej!!! Wszystkie są inne!!! Niech pan popatrzy.

I teraz dałbym mu tę sześciostronicową tabelę, zepniętą od góry spinaczem, zapisaną po obu stronach ledwo czytelnym maczkiem. On przejrzałby to szybko. Psychiatrzy są bardzo zdolni.

– Żąda się od pana, żeby to wszystko wcisnąć do głowy?

– Tak jest, panie doktorze.

– No, młody człowieku – dopiero teraz oddałby kartki z powrotem – to nie jest prawdą, że jest pan jakimś przygłupem, bo nie może się pan tego nauczyć. Raczej powiedziałbym, że byłby pan przygłupem, gdyby chciał się pan tego nauczyć. Moje honorarium wynosi 25 dolarów.

I dlatego, i tylko dlatego, postanowiłem sam analizować własne problemy, a honoraria przeznaczać na inne, bardziej ucieszne cele. No, ale coś trzeba było z tym zrobić. I zrobiłem. Miało to miejsce przed południem, za dziesięć dziesiąta.

Zadzwoniłem do działu kadr.

– Pani Graves? Chciałbym mówić z panią Graves!

– Halo!

To była ona. Ta baba! Zawsze się z nią przekomarzałem, kiedy musiałem z nią coś załatwić.

– Pani Graves? Tu Chinaski. Skierowałem do pani pismo w odpowiedzi na zarzuty skierowane przez nią samą, w związku z danymi o karalności w moich aktach osobowych znajdujących się u pani w szafie. Nie wiem, czy pani sobie coś przypomina?

– O, tak! My o tym pamiętamy, panie Chinaski.

– Czy została już podjęta decyzja w tej sprawie?

– Jeszcze nie. W odpowiednim czasie zostanie pan powiadomiony.

– Cudownie! Ale mój problem ciągle pozostaje problemem!

– Nie rozumiem, panie Chinaski?

– Powinienem wkuwać tabelę CP I.

Zawiesiłem głos i pozwoliłem sobie na krótką pauzę.

– Panie Chinaski? – zapytała.

– Bo mnie się wydaje, że uczenie się tej tabeli na pamięć jest czymś, co przekracza moją najlepszą wolę!!! Pożera to tyle czasu, a do tego wszystkiego, może się okazać, że to wszystko będzie na próżno!… daremny trud! Przecież pani może mnie w każdej chwili wywalić z pracy. Niech pani nie udaje, że tego pani nie wie! Nie byłoby więc fair, żeby w takich okolicznościach żądano ode mnie świadomego nadwerężania własnego mózgu, i to może na próżno!

– Pięknie pan to powiedział, panie Chinaski. Powiadomię jeszcze dzisiaj Biuro Szkolenia, że do czasu ostatecznej decyzji jest pan zwolniony z przymusu znajomości na pamięć tabeli CP I.

– Równie pięknie pani dziękuję, pani Graves.

– Dobrego popołudnia – powiedziała i odłożyła słuchawkę.

I było to rzeczywiście bardzo dobre popołudnie. Po tych gierkach telefonicznych z kadrową, postanowiłem pomylić pietra i odwiedzić siedzącą na łóżku sąsiadkę. W ostatniej jednak chwili odeszła mi chęć na ryzykowne eksperymenty. W nagrodę wrzuciłem jajka i szynkę na patelnię i zafundowałem sobie dodatkową butelkę piwa.

23
{"b":"122927","o":1}