Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wpadły mi w oko dwie oferty pracy. Odwiedziłem więc obie te firmy. I obie mnie zatrudniły. Wybrałem tę pierwszą, bo w tej drugiej zbyt nachalnie pieniła się gorączkowa zachłanność na pracę, potrzeba tejże. Horror! Stałem więc w sklepie z antykami, przy maszynie drukującej adresy i inne nalepki, łatwe to i proste. Roboty wystarczało na dwie godziny dziennie. Słuchałem więc radia, zbudowałem sobie nawet z odpadowego drewna coś w rodzaju kantoru czy biura, ustawiłem mały stolik, na nim telefon i siedziałem czytając sprawozdania z wyścigów konnych. A kiedy dopadała mnie nuda, szedłem do kafejki przy rogu, i znowu siedziałem, pijąc kawę i jedząc ciastka, zarzucając komplementami kobiecą obsługę lokalu.

Kierowcy samochodów ciężarowych wiedzieli już, że jak mnie nie ma w biurze, to na pewno siedzę w kafejce. Przychodzili więc do niej. Po paru filiżankach wracaliśmy do sklepu, lądowaliśmy jakieś skrzynie, czasami nawet y, lotniczym biletem przewozowym.

Właściciele interesu nie mieli ochoty, żeby mnie zwolnić za opierdalanie się czy też płacić tylko za efektywnie wykonaną pracę. Sprzedawcy też polubili mnie na swój sposób. Kradli wszystko, czego nie dało się ani przyśrubować, ani przybić. Ale ja trzymałem język za zębami. To ich zabawy mnie nie interesowały. Nigdy nie chciałem należeć do klanu małych złodziejaszków. Ja chciałem zdobyć albo cały świat, albo nic.

6

Dom, gdzie mieszkaliśmy, pełen był zapachu czy fetoru śmierci. Poczułem to już pierwszego dnia, a upewniłem się, Juk zobaczyłem roje much, unoszących się podczas otwierania i zamykania drzwi wejściowych. Zawsze witał mnie dziwny odgłos brzęczenia, szumienia, bzyczenia, wirowania milionów much unoszących się ku górze. Chmury much. Za domem była łąka z wysoką zieloną trawą i tam były ich gniazda lęgowe.

No i tak, Panie Boże, i zapomniałeś zesłać nam chociaż jednego pająka! I to ma być ta twoja niezwykła harmonia gatunków?

I kiedy tak stałem w oczekiwaniu na reakcję Boga, te miliony much zaczęły wracać na ziemię, lądując w trawie, na płocie, w moich włosach, oblepiając mi ramiona i uda. Były więc znowu wszędzie. A jedna z nich, chyba najgorsza piekielnica, ukąsiła mnie boleśnie. Zakląłem, popędziłem do sklepu i kupiłem największy spray przeciwko insektom i wszelkiej gadzinie. Parę godzin trwało polowanie na nie, wydałem im prawdziwą bitwę, bezlitosną i bezpardonową, dziką i bezwzględną – kaszląc i dusząc się, trując się oparami chemii. Skończyłem. Obejrzałem się wokół i zobaczyłem znowu te same milionowe roje tych samych much. Miałem wrażenie, że śmierć jednej z nich powodowała, w boski zaiste sposób, narodziny kilkunastu innych. Zarzuciłem pomysł ich totalnej likwidacji. Bóg znowu był górą!

Nasze małżeńskie łoże oddzielone było od reszty sypialni czymś w rodzaju kolumnady. Na kolumnach i między nimi ustawione były malowniczo doniczki z geranium. W trakcie naszych pierwszych miłosnych wędrówek w nowym wspólnym domu i w nowym wspólnym łożu, zauważyłem, że kolumny dziwnie się trzęsą, wykonując dość zabawne w istocie ruchy wokół własnej osi. Dał się posłyszeć także lekki chrobot.

– Auuu – wrzasnąłem.

– Co się dziej? – zapiszczała Joyce. – I nie waż się teraz zatrzymać. Dalej! Dalej! Nie wolno ci teraz ustawać!

– Panienko najsłodsza – właśnie na mojej dupie roztrzaskała się glina z twoimi kwiatkami.

– Nie wolno ci teraz ustawać. Nie możesz mi tego zrobić!

– No dobra, już dobra – robię, co mogę!

Wdarłem się w nią głębiej, a nawet udało mi się odnaleźć właściwy rytm ku małżeńskim pożytkom cielesnym.

– Auuu, kurwa! – wrzasnąłem znowu.

– Co jest grane?- Co znowu się stało?

– Kolejna donica rozkwasiła mi tyłek i krzyż, podrapała mi pośladki i stoczyła się na podłogę!

– Pierdolę te kwiaty – skwitowała małżonka. – A ty skoncentruj się może na tym, co teraz robisz!

– Proszę bardzo… proszę bardzo!

Przez cały czas wypełniania obowiązków małżeńskich, donice regularne spadały mi na tyłek i plecy. Czułem się tak, jakbym pierdolił się z kimś w czasie nocnego, dywanowego, zmasowanego bombardowania. Wreszcie nadszedł finał.

– Musimy coś z tymi geraniami zrobić – powiedziałem po paru minutach ciszy i spokoju, zbolały i tu, i tam.

– Nie waż się ich dotknąć!

– Dziewczynko, a dlaczego nie?

– Są rozkoszne, jak się patrzy na nie z dołu – i pełne rozkoszy jak spadają ci na twój tyłek!

– I to ci się tak podoba?

– I to jak!

– Czy tobie nic nie odbiło? Zaśmiała się jak zwykle filuternie. Doniczki z geranium stały się moim wrogiem. Ale do wszystkiego można się jakoś przyzwyczaić.

7

I wtedy zaczęło się to, że wracałem do domu nieźle wkurzony.

– Co się stało, Hank?

Ilość alkoholu spożywanego każdego wieczoru rosła W diabelnym tempie. Wszystkiemu był winien właściciel, Freddy. Nieustannie gwiżdże te same takty tej samej piosenki. Gwiżdże rano, kiedy przychodzę do pracy, gwiżdże przez cały dzień, nie odczuwając zmęczenia, a wieczorem, na pożegnanie gwiżdże to samo, tylko dwa razy szybciej niż rano. I tak od dwóch tygodni.

– Co to za piosenka?

– Z filmu Osiem dni dookoła świata. Rzygam już tym. I tą piosenką, i tym filmem, którego jeszcze nie oglądałem.

– To szukaj sobie innej pracy.

– Właśnie taki mam zamiar!

– Nie możesz jednak rzucić pracy, zanim nie znajdziesz drugiej. Musimy im przecież udowodnić, gdzie mamy ich szmal!

– No już dobrze – to powiedz mi, gdzie MY MAMY ICH SZMAL! Bo ja myślałem, że najgłębiej w dupie, tylko nie wiedziałem czy w twojej czy w mojej!!!

8

Spotkałem nieoczekiwane tego ochlajmordę. Znałem go jeszcze z czasów, kiedy byłem z Betty i razem w trójkę dwa razy w tygodniu, regularnie, dokonywaliśmy obchodu wszystkich barów w dzielnicy. Opowiedział mi, że pracuje na poczcie, że ma już etat, i że praca jest łatwa i bardzo przyjemna.

Bez żadnych wątpliwości, było to największe, najbardziej podłe i ohydne kłamstwo i bujda tego stulecia!

Zawsze chciałem się z nim spotkać, ale obawiałem się, że tym razem spotkał już jakiegoś nieudanego cukiernika, który ugarnirował go zestarzałym lukrem. A czy ja musiałem i tego kosztować?

Ano musiałem. Złożyłem więc po raz drugi papiery i podanie o przyjęcie w zwarte szeregi urzędników państwowych, tym razem nie zakreślając rubryki „doręczyciel,” lecz „służby wewnętrzne”.

W tym samym dniu, kiedy wręczono mi zaproszenie na uroczyste złożenie przysięgi nowo przyjętych do służb publicznych, Freddy nagle przestał gwizdać tę upiorną już piosenkę z filmu W osiem dni dookoła świata. Na szczęście nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Cieszyłem się na „lekką pracę u Wuja Sama”.

Moje prawie ostatnie zdanie, jakie wypowiedziałem do chlebodawcy brzmiało:

– Mam coś osobistego do załatwienia na mieście, nie będzie więc mnie godzinę albo góra półtorej!

– Okay, Hank.

I tak, jak zmiana jego repertuaru nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, tak i on nie dowiedział się, którą to godzinę tak naprawdę miałem na myśli.

14
{"b":"122927","o":1}