Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zaniknij się! Zamknij się wreszcie!!!

Wymiotowała dalej. Była nieodpartym produktem małomiasteczkowej mentalności. Otworzyłem butelkę sake… i przełknąłem parę artyleryjskich łyków.

24

Tydzień później, bo znowu udało mi się mieć wolny dzień, leżałem po podwójnym numerze przy tyłku Joyce i starałem się zasnąć. Ona spała już dawno. Zupełnie nagle rozległ się dzwonek u drzwi, wstałem, żeby je otworzyć. Przed drzwiami stał niewielkiego wzrostu mężczyzna w krawacie. Wręczył mi kopertę i poszedł sobie.

Była to sądowa informacja o rozpoczęciu przewodu rozwodowego. Moje miliony, tym razem zdecydowanie i ostatecznie, oddalały się ode mnie. Nie powodowało to mojego smutku czy żalu – bo tak naprawdę nigdy na nie nie liczyłem.

Obudziłem Joyce.

– Co się stało? Czy nie mógłbyś mnie obudzić o rozsądniejszej porze dnia?

Pokazałem jej pismo.

– Bardzo jest mi przykro, Hank!

– Nic się takiego nie stało, ale powinnaś mnie chociaż o tym uprzedzić. Nie wyrażałbym żadnego sprzeciwu. Właśnie skończyliśmy seksualną ekwilibrystykę, powtórzyliśmy ją także skutecznie, pośmieliśmy się… pocieszyliśmy się sobą. Jednak ja tego nie potrafię pojąć – ty wyczyniałaś te numery ze mną, wiedząc że występujesz o rozwód? Nawet, gdybym miał skończyć sto lat, nie pojmę was, kobiet, chyba już nigdy!!!

– To nie jest skomplikowane. Wystąpiłam o rozwód po naszej ostatniej kłótni. Pomyślałam sobie, że jeśli będę jeszcze czekać, to znowu pogodzimy się i nigdy tego nie zrobię.

– Okay, baby. Podziwiam was, te wszystkie tak piekielnie szczere kobiety. Czy to aby nie ten z czerwoną szpilką przy krawacie?

– To jest ten – z tą czerwoną szpilką do krawata.

Zaśmiałem się. Ale nie był to śmiech ani wesoły, ani przyjemny, ani radosny. Przyznaję to. Ale nie stać mnie było na inną reakcję.

– Wiem, to wiem, że jeden samiec może łatwo krytykować innego samca, ale ty będziesz miała z nim niemałe kłopoty i zmartwienia. Życzę tobie szczęścia, mała! I jak to już dawno wiesz, dużo było w tobie tego, co naprawdę bardzo kochałem. I nie były to wyłącznie twoje pieniądze.

Zaczęło się na dobre. Szlochanie, łzy, okrzyki duszone poduszką, histeria na brzuchu, histeria na plecach, całe ciało w drgawkach, tylko drgające kończyny górne albo dolne, albo wszystkie naraz. Nie była przecież nikim więcej, jak tylko dziewczyną z małego miasteczka, do tego rozpieszczoną, do tego zagubioną, i w świecie, i w sobie. Leżała na łóżku płacząc, w spazmach i w hektolitrach łez. Taki mały teatr. Okropne i okrutne. Kołdra zsunęła się na podłogę, ja siedziałem gapiąc się w jej białe plecy, jej łopatki wystawały, jakby chciały przemienić się w skrzydła, przebijając skórę. Niewielkie, kościste łopatki.

Była bezradna i bezbronna.

Usiadłem koło niej, zacząłem głaskać i masować jej plecy, głaskałem, uspokajałem – a potem przyszło następne załamanie, rozpacz i łzy.

– Hank, tak cię kocham, ja cię naprawdę kocham, ja cię kocham, jest mi tak przykro, tak bardzo przykro!

Cierpiała rzeczywiście niebywale. Po chwili miało się wrażenie, jakbym to ja chciał tego rozwodu, a nie ona.

A potem, jak za starych dobrych czasów, trzasnęliśmy parę numerów. Ona miała pozostać w domu, zatrzymać geranie, psa i muchy. Nawet pomogła mi się spakować. Troskliwie układała spodnie w walizce, mościła w niej moje majtki, włożyła przybory do golenia. Kiedy byłem już spakowany, znowu beczała i wyła. Ugryzłem ją więc w ucho prawe i wyniosłem bagaże z domu. Wsiadłem do samochodu i wolno ruszyłem. Jeździłem ulicami tam i z powrotem, szukając szyldu z napisem „wolne pokoje do wynajęcia”. Nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego ani nowego.

ROZDZIAŁ III

1

Postanowiłem nie robić Joyce żadnych kłopotów z tym rozwodem, nie poszedłem także na rozprawę sądową. Joyce dała mi w prezencie stary i zużyty już samochód. I tak nie miała przecież prawa jazdy. Trzy czy cztery miliony przeszły mi koło nosa, no, ale praca w urzędzie pocztowym była jeszcze moja. Na ulicy spotkałem Betty.

– Widziałam cię kiedyś z tą twoją nową flamą. Ty, to nie jest kobieta dla ciebie!

– Chyba już żadna nie jest dla mnie!

Opowiedziałem jej, że właśnie przeprowadzamy rozwód.

Wypiliśmy po piwie. Betty zestarzała się. I stało się to bardzo szybko. Roztyła się. Zmarszczki pokryły już całe jej ciało. Fałdy tłuszczu zwisały jej z gardła. Tak. To było smutne. Smutne było także i to, że ja także posunąłem się w latach. Betty straciła pracę. Pies wpadł pod samochód i zginął. Pracowała także jako kelnerka, ale straciła i tę pracę, kiedy knajpę rozwalono, a na jej miejscu postawiono biurowiec. Mieszkała w wynajmowanym w rozwalającym się hotelu pokoju. Czyściła w nim toalety i zmieniała pościel. Piła wino w dużych ilościach. Dała mi do zrozumienia, że moglibyśmy znowu żyć i mieszkać razem. Ja dawałem jej do zrozumienia, że może warto by było trochę jeszcze poczekać. Muszę dojść do siebie po tej wpadce z Joyce.

Kazała na siebie poczekać i poszła do swojego mieszkania. Wróciła w swojej najlepszej sukni, oczywiście w butach na wysokich obcasach, wymalowana i wypindrzona jak nigdy. Wszystkie te jej wysiłki nie dawały dobrego efektu, wręcz przeciwnie, były przerażająco żałosne i tragiczne.

Kupiliśmy butelkę whisky, trochę piwa i poszliśmy do mojego mieszkania na czwartym piętrze starej czynszowej kamienicy. Zadzwoniłem na pocztę i poinformowałem tych tam, że niedobrze się czuję i że prawdopodobnie będę chory. Usiadłem vis – a – vis Betty. Ona przerzuciła lewą nogę na prawą, wydawała mi się być trochę zakłopotana. Uśmiechała się. Przypominały mi się wtedy nasze dobre stare czasy. Prawie. Bo jakby czegoś teraz brakowało.

Zarząd urzędów pocztowych pielęgnował starą tradycję, że wysyłał do swoich chorych pracowników pielęgniarkę, która miała się upewnić, czy chory jest rzeczywiście chory, czy też może szwenda się po nocnych klubach i rżnie w pokera. Moje mieszkanie było bardzo blisko siedziby Głównego Urzędu Poczt, więc bardzo niewielkim nakładem czasu i pracy mogłem być skontrolowany. Dwie godziny gaworzyliśmy i piliśmy z Betty, kiedy nagle ktoś zastukał do drzwi.

– Co jest?

– Spokojnie – wyszeptałem – nic nie mów! Ściągaj te swoje obcasy, idź do kuchni i wstrzymaj oddech!

– IDĘ… IDĘ! – darłem się w stronę drzwi.

Szybko zapaliłem papierosa, żeby przytłumić mój alkoholowy oddech, poszedłem do drzwi i otworzyłem je, ale nie na całą szerokość. Oczywiście, że była to pielęgniarka. Ta sama co zawsze. Ona znała mnie, a ja ją.

– Co dolega tym razem? – spytała rzeczowo.

Wypuściłem dym w okolice jej nosa.

– Kłopoty z żołądkiem.

– Jest pan tego pewien?

– To jest chyba mój żołądek, nie?

– Czy mógłby pan podpisać ten formularz, stwierdzając, moją tu obecność, a także i to, że zastałam pana chorego w domu?

– No, jasne.

Pielęgniarka wsunęła jakiś papier. Podpisałem to i szybko wypchnąłem na zewnątrz.

– Czy będzie pan mógł dzisiaj pracować?

– Tego, nawet gdybym bardzo chciał, nie mogę jeszcze powiedzieć. Jeśli będę czuł się lepiej, pójdę do pracy. Jeśli nie, to chcę zostać w domu.

Spojrzała na mnie z dezaprobatą i niezadowoleniem i poszła. Wiedziałem, że musiała poczuć mój przepity oddech. Czy mogła to wykorzystać przeciwko mnie? Prawdopodobnie nie, za dużo różnych papierów musiałaby wypisywać, a może pokładała się ze śmiechu teraz, z tego wszystkiego, co tu zobaczyła, wsiadając do samochodu z tą swoją małą czarną walizeczką.

– Wszystko w porządku – powiedziałem – zakładaj buty i wyłaź.

– Kto to był?

– Pielęgniarka pocztowa.

– Poszła?

– Mhmmm!

– I chce się tak im łazić po godzinach pracy?

– O mnie nie zapomniała! A teraz chlapniemy sobie po całym!

Poszedłem więc do kuchni, nalałem po pełnym. Wręczyłem szklankę Betty.

20
{"b":"122927","o":1}