Charles Bukowski
Listonosz
Przełożył Michał Ratyński
Tytuł oryginału: Post Office
© 1971 CHARLES BUKOWSKI
To jest powieść
Nie jest nikomu dedykowana.
Biuro Nadzorcze Los Angeles, Kalifornia
Do wiadomości 1 stycznia 1970
Zarząd Poczt Stanów Zjednoczonych 742
ZASADY MORALNE PRACOWNIKÓW POCZTY
– ETOS PRACY
Wszyscy zatrudnieni zobowiązani są do przestrzegania zasad moralnych (patrz § 742 regulaminu pracy) określających postępowanie pracowników Poczty (patrz § 744 tego samego regulaminu pracy). W ciągu wielu lat ciężkiej pracy urzędów pocztowych ich pracownicy udowodnili swoją gotowość do wiernej służby Narodowi tworząc wyjątkową i bezprecedensową atmosferę wokół pełnej poświęcenia pracy. Każdy pracownik Poczty może być dumny z tego, że jego osobisty wkład pracy nawiązuje do wielowiekowej tradycji służb publicznych. Każdy z nas powinien pamiętać, że uczestnicząc w tym wielkim dziele powinien się także przyczyniać do stałego rozwoju i ekspansji potencjału Poczty.
Od wszystkich pracowników oczekuje się pełnej poświęcenia i oddania pracy na rzecz wszystkich obywateli naszego państwa, pracy niezłomnej i rzetelnej.
Personel służb pocztowych jest zobowiązany do przestrzegania najwyższych wartości etycznych i działania na podstawie ustawy o obyczajach i moralności, respektowania prawa Stanów Zjednoczonych, a także szczegółowych instrukcji prawnych regulujących zadania i obowiązki. Na wszystkich szczeblach organizacyjnych Poczty żąda się nieskazitelnej i wyjątkowej uczciwości w wypełnianiu ustawowo określonych obowiązków. Przekazane Poczcie zadania muszą być wypełniane sumiennie i należycie. To właśnie ta Organizacja cieszy się przywilejem codziennego kontaktu z obywatelami naszego kraju, a w wielu przypadkach jest jedynym narzędziem stanowienia bliskich kontaktów między mieszkańcami a Rządem Federalnym. Dlatego każdy urzędnik tej publicznej służby musi zyskać sobie zaufanie i szacunek pracodawcy, a także klientów korzystających z usług służb pocztowych, pracując tym samym dla ciągłego polepszania reputacji wszystkich służb publicznych i Rządu Federalnego. Wszyscy urzędnicy wszystkich szczebli służb pocztowych są niniejszym zobowiązani do wnikliwego przestudiowania paragrafu 742 regulaminu pracy służb publicznych, który w przypisach reguluje podstawowe normy w zakresie osobistej odpowiedzialności za wykonywaną pracę, moralne i etyczne strony tego zagadnienia, a także ograniczenia w zakresie wszelkiej działalności politycznej każdego z pracowników Poczty.
Inspektor Odpowiedzialny
ROZDZIAŁ I
1
Wszystko zaczęło się od… ręki w nocniku, a krótko przed świętami Bożego Narodzenia.
Ten pijaczyna, mieszkający na stoku góry, trochę wyżej ode mnie, pracujący dorywczo dla nich, powiedział mi, że oni bardzo często mają kłopoty z pracownikami, i że zatrudniają prawie każdego. Więc poszedłem tam. I zanim mogłem się naprawdę zorientować, o co chodzi i jak to wszystko wygląda, ta skórzana torba obijała mi już biodra, a ja, prawie szczęśliwy, wyruszyłem w trasę. Ale robota – pomyślałem sobie. Przyjemniusieńko. Dali mi jedną, albo może dwie ulice, a jeśli już je obleciałeś, to kolega na pełnym etacie mógł, ale nie musiał, przydzielić ci coś dodatkowego, albo też wracałeś do Centrali, spokojnie i całkiem rozluźnionym krokiem, i oczekiwałeś nowych, bardzo odpowiedzialnych zadań.
Myślę, że było to drugiego dnia mojej pracy jako pomocniczego listonosza, w gorącym dla poczty okresie, jakim zawsze i wszędzie są święta Bożonarodzeniowe. Wtedy właśnie zobaczyłem tę tłustą damę wychodzącą z własnego ogródka. Mówiąc „tłusta” mam na myśli jej bardzo tłuste dupiszcze i worowate cyce, a także te wszystkie inne bardzo ważne miejsca na ciele każdej kobiety. Wydawała mi się lekko zwariowana i po zlustrowaniu tych jej wszystkich „tłuszczów” oddałem się zupełnie i beznamiętnie mojej pracy.
A ona szła. I to nie za mną. Obok mnie! I gadała, i gadała, i gadała. Okazało się, że jej mąż był oficerem, stacjonującym gdzieś na niezwykle odległej wyspie, więc ona czuła się bardzo samotna. Byłem w stanic to zrozumieć, tym bardziej, że mieszkała zupełnie sama w małym domku, na ulicy leżącej gdzieś na uboczu wszystkiego.
– W którym małym domku? – zapytałem.
Niezwykle pośpiesznie napisała mi adres na niewielkim strzępie papieru.
– Też czuję się bardzo samotnie – powiedziałem. – Wpadnę dziś wieczorem, to sobie pogadamy.
Tak zupełnie sam to nie byłem. Moja obecna dupencja gdzieś się tam szwendała, rzadko się widywaliśmy. Problem samotności powoli stawał się więc także i moim problemem. A tym bardziej przecież, że to tłuste dupiszcze nadawało mi cały czas do ucha.
– Cudownie – powiedziała. – Więc do wieczora.
Zła to ona nie była. Nawet dobra. W łóżku. Ale jak to już zwykle bywa, po trzeciej czy czwartej nocy traci się zainteresowanie. Nagle. Nie odwiedzałem jej już więcej.
O mój Boże! – myślałem sobie coraz częściej – pracując na poczcie musisz tylko roznieść swoją działkę i figlować z gospodyniami domowymi. Zajęcie w sam raz dla mnie. Tak! Tak! Nie!?
2
Przystąpiłem więc do egzaminów. I zdałem je. Badania u lekarza.
Niczego się nie doszukał. I po wszystkim.
Byłem pomocnikiem listonosza. Dorywczo.
Na początku było lekko i łatwo. Zostałem przeniesiony do urzędu w West – Avon. I było tam dokładnie tak samo, jak w okresie przed świętami Bożego Narodzenia. Brakowało tylko tego tłustego dupiszcza. Ciągle jednak myślałem, że ktoś będzie chciał mi jakoś przysrać. Tak się jednak nie stało. Szef, kapo, był znośny, a ja łaziłem prawie bez celu, a to miałem ulicę, a potem nic. Nawet uniformu nie miałem, tylko czapkę, Chodziłem w trasę w moich zwykłych łachach. A ponieważ chleliśmy z moją dupencją Betty ogromniaście, to i na ubranie nigdy nie starczało forsy.
A potem przeniesienie do Oakford.
Kapo, czyli szef, to był taki byczy kark z nazwiskiem Jonstone. Nie dawali sobie rady. Od razu wiedziałem, dlaczego Jonstone z lubością paradował w ciemnoczerwonych koszulach – więc musiało zajeżdżać krwią i rozróbą! Było nas siedmiu pomocników listonoszy. Tom Moto, Nick Pelligrini, Herman Stratford, Rosey Anderson, Bobby Hansen, Harold Wiley i ja, Henry Chinaski. Zaczynaliśmy zawsze o piątej nad ranem, a ja byłem jedynym pijącym w tej całej kompanii. Chlałem zawsze do północy, a potem, od piątej rano siedzieliśmy wszyscy w urzędzie, czekając na jakąś robotę, a może raczej na telefon od kogoś z tych etatowych, co to właśnie zachorowali. Chorowali zawsze wtedy, kiedy padało albo żar walił z nieba, albo w następnym dniu po jakimś tam urzędowo – państwowym święcie. Wtedy zalewała nas podwójna porcja poczty.
Musieliśmy obsłużyć czterdzieści albo pięćdziesiąt tras, u może nawet i więcej. System rozdziału nadchodzącej do urzędu poczty ciągle się zmieniał, niczego nie można było się nauczyć, do niczego nawet przyzwyczaić. Wyszukiwało się z tych ton przesyłek listy i paczki do własnego rewiru; posortowane lądowały w torbie, która nie przestawała obijać miednicy. O ósmej odjeżdżał samochód odstawiający nas na nasze trasy.
Jonstone zawsze dbał, żeby odbywało się to bardzo punktualnie. Chłopaki musieli więc kończyć sortowanie na ulicy, nie mieli czasu, żeby coś przegryźć, zdychali z pośpiechu i tej pierdolonej nerwicy. Dziś mieliśmy opróżniać skrzynki pocztowe. Ten byczy kark opóźnił nasz wyjazd w trasę o trzydzieści minut. „Chinaski, trasa 539!” – ryczał w tej swojej ciemnoczerwonej koszuli i machał rękoma, kręcąc się w krześle. Zaczęliśmy pół godziny później, ale skończyć musieliśmy w normalnym, regulaminowym terminie. Musiało zawsze być punktualnie.