Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chciałabym coś ci pokazać – powiedziała cicho.

– Ojej, ojej,… nie tak szybko… nie tak szybko… poczekajmy jeszcze trochę… tak może godzinę po jedzeniu, co?

– Nie o tym myślę.

Przytuliłem się do niej i pozwoliłem jej robić wszystko, na co tylko miała ochotę.

Nagle wstała.

– Chciałam ci pokazać zdjęcie mojej córki. Ona mieszka teraz w Detroit u mojej matki. Jesienią tu wraca. Musi iść do szkoły.

– Ile ma lat?

– Sześć.

– A co z ojcem?

– Rozwiodłam się. Bezwartościowy palant. Chlał na umór i przegrywał na wyścigach.

– Rzeczywiście?

Przyniosła zdjęcie i wcisnęła mi między palce. Długo się w nie wpatrywałem. Tło wydawało mi się za ciemne. I nie tylko tło.

– Słuchaj Vi – ona jest naprawdę czarna! Na miłość Boga, nie mogłaś zrobić tego zdjęcia na trochę jaśniejszym tle?

– To po ojcu. Czarny dominuje. I czarny charakter też!

– Mhmmm. To jednak się widzi!

– To zdjęcie zrobiła moja matka.

– Musi być całkiem miłym stworzeniem, ta twoja córka, prawda?

– Tak… tak!… ona jest bardzo miła… i bardzo słodka!

Vi położyła mi zdjęcie na kolanach i wyszła do kuchni. Te zdjęcia, te albumy, te matki ze zdjęciami własnych dzieci. Ciągle to samo, ciągle i wiecznie. Vi pojawiła się na krótko w drzwiach kuchni.

– Nie pij tyle! Wiesz, co nas jeszcze czeka!

– Tylko bez paniki, baby, dla ciebie coś się zawsze znajdzie. A i ja na tym też skorzystam! Wiesz, byłoby to bardzo wzruszające, gdybyś ty, własnymi rączkami, zmieszała wodę ze scotchem, dla kogoś, kto ma bardzo ciężki dzień za sobą.

– Zamieszaj sobie sam, blagierze i pyszałku!!!

Wykonałem więc zamaszysty obrót i włączyłem telewizor.

– Jeśli chcesz przeżyć raz jeszcze tak wspaniałe chwile, jak na wyścigach, to przynieś temu blagierowi i pyszałkowi coś do picia. I to natychmiast!

Vi postawiła na mojego konia w ostatniej gonitwie. Obstawiano go 5:1, mimo, że od dwóch lat nie wygrał żadnego biegu. Zdecydowałem się postawić na niego tylko dlatego, bo tak na zdrowy rozum zakłady powinny być zawierane 20:1, a nigdy 5:11. Koń wygrał sześcioma długościami, i to bez padania na pysk. Nie wiem, jak to się stało, czy jak to pokombinowano, ale zwierzak zaprezentował fantastyczną klasę, od pracy zadów po chrapy. Spojrzałem w górę, a nad moją głową wisiała szklanka ukochanej cieczy.

– Dziękuję ci, baby!

– Tak jest, mistrzu – zaśmiała się Vi.

13

W łóżku wszystko odbywało się niby normalnie. Organ osiągnął niebotyczne wysokości, a ja próbowałem tego nie lekceważyć, ale… mocowałem się i mocowałem, „dorzucałem polan do ognia i dorzucałem,” Vi cierpliwie wszystko znosiła. Dręczyłem więcej siebie niż ją, bez wątpienia dużo wypiłem.

– Bardzo mi jest przykro, baby – powiedziałem.

I nawet nie czekając na słowa najmniejszej pociechy, sturlałem się z niej na materac. I oczywiście usnąłem. W nocy sen urwał się nagle, jakby ścięty gilotyną. Vi radykalnymi metodami wyrywała mnie z objęć pijackiego półsnu, półdrzemania, siadając okrakiem na jajach.

– A teraz uderz w galop! – krzykliwie zagrzewała. W galop, baby!

Od czasu do czasu, ale tylko od czasu do czasu, udawało mi się silnym pchnięciem wedrzeć w ciało Vi. Jej szeroko otwarte oczy, rozpalone pragnieniem i pożądaniem, patrzyły na mnie zwycięsko, a ja pozwalałem się gwałcić jasnokakaowej Murzynce i wściekłej babie w jednej osobie! Muszę teraz przyznać, że to podniecało mnie, ale tylko na krótko.

A potem poddałem się:

– Złaź, baby, mamy jednak bardzo ciężki dzień za sobą. Dobre czasy jeszcze przed nami!

Vi odwróciła się do mnie plecami, a organ, po rekordowych wysokościach, w rekordowo szybkim czasie zmarszczył się i skurczył.

14

Rankiem, pierwsze, co zarejestrowały moje uszy, to były kroki. Jej kroki. Łaziła z pokoju do kuchni i z kuchni do pokoju. Może było wpół do jedenastej. Czułem się bardzo nędznie i marnie. Nie miałem ochoty spojrzeć jej w twarz. Udam, że jeszcze śpię, jakieś piętnaście minut, a potem coś się musi stać – pomyślałem szybko.

Ale ona była jeszcze szybsza! Zaczęła tarmosić mnie za ramiona.

– Słyszysz mnie, chciałabym, żebyś zapakował się w gacie i zmiatał. Moja przyjaciółka pojawi się tu zaraz.

– No to co? Ją też mogę zwalić!

– Oczywiście… natychmiast… fantastycznie – bardzo głośno roześmiała się Vi -…oczywiście!

Bardzo powoli wstawałem na nogi. Wszystko odbijało się we mnie niemiłosiernie, czkałem i chciało mi się rzygać. Udało mi się wejść w ubranie.

– Powodujesz teraz to, że zaczynam czuć się jak niewypał, awaria i defekt – powoli i stanowczo wydusiłem z siebie. To nie jest prawda, że nic we mnie nie ma! Coś dobrego musi być w każdym człowieku, więc i we mnie!

Byłem ubrany. Wolno udałem się do łazienki, ochlapałem twarz wodą, uczesałem włosy.

Gdybym mógł, choć trochę, uczesać także i tę twarz – pomyślałem sobie, gapiąc się w lustro – ale to się nie da.

Wyszedłem z łazienki.

– Vi?

– Tak.

– To był tylko alkohol. Tylko. To nie ma nic wspólnego z tobą. Ja to wiem. Przeżyłem to już parę razy. Twoje siwe włosy na pewno nie staną się bardziej siwe… z tego powodu. Nie wolno im.

– No to nie chlej tyle! Żadna kobieta nie lubi być wymieniana na butelkę scotcha!

– Słuchaj, przestań już robić z tego Waterloo, ty czarna emanco!

– Pieprz teraz, Hank!

– Potrzebujesz trochę pieniędzy, mała?

Z portfela wyjąłem dwadzieścia dolarów i dałem jej.

– Heeeee… jak chcesz być słodki, to nawet potrafisz, słodki!

Wolno przesunęła ręką po moich wargach, a ja pocałowałem ją najdelikatniej tam, gdzie kończy się górna warga a zaczyna dolna, albo odwrotnie.

– Jedź ostrożnie!

– No jasne, mała!

Jechałem ostrożnie, nawet bardzo ostrożnie, w stronę torów wyścigowych.

15

Zaproszono mnie do biura, na pierwszym piętrze, gdzieś na zadupiu korytarza. Kadry.

– Czy mogę się panu przyjrzeć, Chinaski?

Zaczął się przyglądać.

– Au… au… au… ale pan kiepsko wygląda. Najlepiej będzie jak sobie coś zaaplikuję.

I rzeczywiście zaaplikował sobie coś z niewielkiej buteleczki.

– Drogi pani Chinaski, bardzo bylibyśmy panu wdzięczni, gdyby zechciał pan opowiedzieć nam, gdzie spędził ostatnie dwa dni?

– Opłakiwałem kogoś i nosiłem żałobę.

– Opłakiwał pan?

– Pogrzeb. Stara przyjaciółka. Pierwszy dzień – kupa różnych dziwnych spraw do załatwienia, łącznie z rzucaniem grudek ziemi na wieko trumny. Dzień drugi – ścisła żałoba.

– I nie miał pan czasu na wykonanie jednego telefonu do nas, Chinaski?

– Zgadza się.

– A ja chciałbym coś panu powiedzieć, Chinaski, i mam nadzieję że to pozostanie między nami…

– Bardzo proszę.

– Jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje… czy pan już wie, co chcę przez to powiedzieć?

– Niestety, nie.

– Panie Chinaski, jeżeli pan nas nie informuje, co się z panem dzieje, to znaczy, że przekazuje pan nam informację, że sra pan na pocztę!!!

– Rzeczywiście?

– A teraz, panie Chinaski, czy pan zdaje sobie sprawę, co to oznacza?

– Nie. A co?

Pochylił się nad stołem, wysunął twarz do przodu i wycedził:

– To oznacza, panie Chinaski, że poczta amerykańska może też osrać pana!!!

Wycofał swój łeb, ale dalej gapił się w moją stronę.

– Panie Feathers – powiedziałem – pan mnie może… czy pan już wie, co?

– Henry, tylko niech pan nie próbuje być bezczelny. Ja mogę pańskie żyćko tu… tu!… tu!!!… zamienić w piekło.

– Proszę zwracać się do mnie moim pełnym imieniem i nazwiskiem. Nie wydaje mi się, że zbyt dużo żądam od pana!

– Pan żąda respektu?…

– Tak jest. Żądam dokładnie tego! Pan chyba jeszcze pamięta, gdzie zaparkował pan swój samochód?

27
{"b":"122927","o":1}