Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak. Nie narzekam. Jeszcze.

Zwróciła się do mnie:

– A co z 6200 Albany?

– Do szesnastki.

Mój kosz, był pusty, wstałem i wtedy pilnowacz pokazał mi swoje prawdziwe zamiary.

– Chinaski, zmierzyłem czas! Posegregowanie przesyłek z tego kosza zabrało wam 28 minut!

Nie dawałem się sprowokować.

– Czy normy wam są znane, Chinaski?

– Nie.

– Chinaski, jak długo tu pracujecie?

– 11 lat.

– Jesteś tu 11 lat i nie znasz norm?

– Tak jest. Nie znam.

– Sortujecie przesyłki, ale wszystko inne macie w dupie, tak?

Dziewczyna siedząca obok mnie zaczęła razem ze mną, a jej kosz nie był nawet w połowie posortowany.

– I przeszkadzacie innym w pracy, zabawiając głupawymi rozmówkami tę siedzącą obok was damę.

Zapaliłem papierosa.

– Chinaski, podejdźcie tu na chwilę!

Pilnowacz wbił swoje obleśne ślepia w jakąś metalową puszkę, dając mi do zrozumienia, że powinienem zrobić to samo. W sali powstał lekki szum, przesyłki zaczęły szybciej, dużo szybciej niż zwykle, lądować w odpowiednich przegródkach, ramiona kolegów coraz zamaszyściej i dynamiczniej cięły martwo dotąd wiszące nad nimi powietrze. Nawet moja sąsiadka dała się ponieść temu nagłemu przyśpieszeniu, musiała sobie nawet przypominać dane z tabeli, bo przestała już mnie o nie pytać.

– Chinaski, widzisz tę liczbę w rogu, tu, na dole?

– No, jasne!

– Ta liczba, jak dobrze wiesz, określa liczbę przesyłek, które należy posortować w ciągu jednej minuty. Kosz o długości 60 centymetrów musi być pusty po 23 minutach. Pan, panie Chinaski, potrzebował pięciu minut więcej!

Wskazał palcem cyfrę 23.

– 23 minuty jest normą!

– To nic nie znaczy.

– A co to ma znaczyć?

– To znaczy tylko tyle, ze jakiś przypadkowy gość przechodził tędy bawiąc się tubką pasty i z nudów wymalował to cudo!

– Nie, nie, Chinaski, takim przygłupem to chyba jeszcze nie jesteś. Ta norma jest całkiem nieźle wykombinowana. Oni to wiedzą. Ja to wiem i ty też to wiesz. A jak nie wiesz, to się dowiesz!

– I na co te przysrywy?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi.

– Muszę to zanotować, Chinaski. Czymś muszę zapełnić te rubryki w moich codziennych raportach, prawda? Zasłużyliście na naganę, właśnie udzielam jej tobie, a oprócz tego będziecie dodatkowo pouczeni na specjalnym spotkaniu z przełożonymi. W bardzo bliskiej przyszłości!

Wróciłem do stołu i usiadłem na nim. Jedenaście lat! Miałem dokładnie tyle samo pieniędzy w kieszeni, co wtedy, kiedy tu zaczynałem przed jedenastu laty. I mimo że każda z tych wielu nocy wydawała mi się piekielnie długa, to te jedenaście lat minęło błyskawicznie, albo jeszcze szybciej. Może właśnie dlatego, że odwalałem tę robotę nocami, a może dlatego, że wykonywałem ciągle te same monotonne i wiecznie się powtarzające ruchy górnymi kończynami. Kiedyś, na samym początku, jak pracowałem u Stone'a, nie miałem nigdy pojęcia, co mi się nagle zwali na głowę. Tu, na etacie, nie było żadnych odlotowych zaskoczeń i niespodzianek.

Te jedenaście lat przekotłowało mi się przez głowę. Ci nieliczni, którzy zaczynali jeszcze ze mną, przypominali teraz wypatroszone indory, wiszące na hakach w przedśmiertnych drgawkach łysych odwłoków. Jimmy Potts z urzędu w Dorsey! Kiedy widziałem go pierwszy raz, był dobrze zbudowanym chłopakiem w podkoszulku. Teraz, wykończony i załatwiony, kiwał się na taborecie, żeby raz jeszcze nie zwalić się na pysk, zapierał się stopami o nogi stołu sortowniczego. Od trzech lat miał na tyłku te same spodnie, zmieniał koszulę dwa razy w tygodniu, chodził coraz ślamazarniej, był zbyt zmęczony, żeby iść do fryzjera i obciąć sobie włosy. Poczta powoli zabijała go. Miał dopiero pięćdziesiąt pięć lat, do emerytury zostało mu jeszcze siedem. – Nie dociągnę – powiedział kiedyś. Albo przypominali wypatroszone indory, albo tłuszcz wciskał się im we wszystkie możliwe zakamarki ich sflaczałych ciał, szczególnie w okolicach tyłków i brzuchów. Powód był bardzo prosty, ciągłe siedzenie na taboretach, ciągle te same ruchy, ciągle te same głupie gadanie i paplanie. Ja nie byłem od nich gorszy, ale za to bogatszy w zawroty głowy, bóle ramion, pleców, w piersiach, prawie wszędzie. Spałem cały dzień, żeby móc zasuwać w nocy, a w niedziele musiałem jeszcze dodatkowo chlać, żeby nie myśleć o tym więcej. Przed jedenastu laty ważyłem 84 kilogramy, a teraz prawie dwadzieścia więcej. Brak ruchu nas wykańczał, jedyną częścią ciała poruszającą się przez te jedenaście lat, i to bez przerwy, było prawe ramię.

2

Wszedłem do biura. Miano mnie pouczać. Za biurkiem siedział Eddie Beaver. Miał szpiczastą głowę, szpiczasty nos, szpiczasty podbródek. Cały przypominał raczej psa rasy szpic, a nie człowieka.

– Proszę usiąść, Chinaski.

Trzymał w ręku jakieś papiery, czytał je cicho pod nosem.

– Chinaski, pan podobno potrzebuje 28 minut, żeby opróżnić kosz z przesyłkami. Jak pan dobrze wie, na tę czynność została ustalona norma 23 minut.

– Człowieku, jeśli chce pan mieszać łapą w nocniku pełnym gówna i udawać, że tak pachną bzy, to rób se pan to sam! Ja jestem zbyt zmęczony i nie mam na to ochoty.

– Słucham!

– Powiedziałem: „Człowieku, jeśli chce pan mieszać łapą w nocniku pełnym gówna i udawać, że tak pachną bzy, to rób se pan to sam!” Jeśli mam coś podpisać, podpisuję, a jeśli nie, to nie. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

– Chinaski, pan jest tutaj, ponieważ zarobił pan sobie naganę. Ja jestem po to, żeby pana pouczyć i udzielić nagany.

– No, dobra – westchnąłem już wal pan to wszystko naraz, aby szybko, zamieniam się w słuch.

– Chinaski, każdy z nas ma określoną dolną granicę wydajności pracy, związaną z rodzajem zajęcia jakie wykonujemy…

– Jasne!

– Jeśli pan zejdzie poniżej tej granicy, oznacza to, że ktoś inny będzie musiał sortować przesyłki, jakie powinien pan, w ramach ustalonych godzin i norm, wyjąć z kosza i wetknąć w odpowiednią przegrodę. Jeśli tak się stanie, powstaje konieczność uruchomienia dodatkowego, droższego systemu – to się nazywa nadgodziny!

– Czy chce mi pan teraz powiedzieć, że to JA jestem winny temu, że każdej nocy, bez pytania nas o zdanie, każecie nam pracować trzy i pół godziny dłużej, w ramach, jak wy to nazywacie, planu godzin nadliczbowych?

– Chinaski – tu chodzi tylko o to, że norma przewiduje 23 minuty na opróżnienie standardowego kosza, a wy potrzebujecie na to aż pięciu minut dłużej! To jest dowiedzione i zostało zanotowane w raportach dozoru.

– Chwileczkę! Tak pięknie to nie wygląda! I pan to też wie! Każdy kosz ma sześćdziesiąt centymetrów długości, ale w niektórych jest trzy, a nawet cztery razy więcej przesyłek niż w pozostałych. Kolesie łapią zawsze te „odtłuszczone”, jak oni je nazywają, kosze – a co się dzieje z tymi trochę pełniejszymi, z których przesyłki nawet się wysypują? Ktoś przecież musi je posortować, nie? Ale wy tego nie chcecie dostrzec, wy tylko wiecie, że kosz musi zostać posortowany w ciągu 23 minut, tak! Chcę panu tylko przypomnieć, że my nie wpychamy koszy w przegródki, tylko pojedyncze przesyłki!

– Nie… nie!… Chinaski, to wszystko zostało dokładnie przeanalizowane i obliczone!

– Być może! Ale ja te wasze analizy i koncepty… to pan już wie, gdzie ja to mam! Dlaczego sterczycie ze stoperem, odmierzając zawsze czas dla jednego tylko kosza… dlaczego nie mierzycie czasu wtedy, kiedy sortowacz posegregował już piętnaście koszy albo jest już po siódmej godzinie pracy… dlaczego tego nie robicie… bo to komplikuje wam życie… zmusza do wysiłku i myślenia… te wasze liczby stają się wtedy… nie tak optymistyczne?… co?

– Chinaski, wygadaliście się już? Więc może ja teraz coś powiem! Pan potrzebował 28 minut, żeby wykonać pracę, dla której norma przewiduje 23 minuty! DLA NAS to jest decydujące! Jeżeli jeszcze raz dotrą do nas informacje, że nie mieści się pan w granicach dopuszczalnej normy, będziemy zmuszeni zaprosić pana na ROZSZERZONY CYKL ROZMÓW WYJAŚNIAJĄCYCH, POŁĄCZONY Z UDZIELENIEM PANU NAGANY DRUGIEGO STOPNIA.

38
{"b":"122927","o":1}