Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Stone pojawił się znowu. Z kolejnym ostrzeżeniem.

Więc powiedziałem mu:

– Nie muszę tego czytać. Wiem, co pan znowu wypichcił – to mianowicie, że lekceważę pańskie ostrzeżenia. Te dzisiejsze także. Prawda?

Papier wyładował w koszu.

Stone wyleciał jak z katapulty. I tak samo pojawił się znowu. Otrzymałem trzecie ostrzeżenie.

– Człowieku – powiedziałem mu – ja wiem, co tym tam wypisujesz. Pierwsze ostrzeżenie otrzymałem dlatego, że łamię twoje przepisy w sprawie czapek służbowych. Drugie ostrzeżenie otrzymałem dlatego, że pierwsze wylądowało w koszu, a trzecie, że pierwsze i drugie miało smutny koniec – w obecności kierownika urzędu zostały świadomie umieszczone w koszu na odpadki! Zgadza się?

Popatrzyłem chwilę na niego i wrzuciłem trzecie ostrzeżenie też do kosza.

– Szybszy jestem w rzucaniu do kosza na odpadki niż pan w waleniu w maszynę do pisania. Jeśli pan sobie tego życzy, jestem gotów stanąć do zawodów. Tylko, że to wszystko wygląda dość błazeńsko! A teraz pański ruch.

Stone wrócił do swojego biura i zasiadł godnie w krześle. Przestał jednak mordować maszynę do pisania. Głupio gapił się tylko w moją stronę i na moją czapkę.

Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Pospałem sobie do południa. Nie zadzwoniłem do urzędu. Oni do mnie też nie! Wolno pospacerowałem sobie w stronę gmachu Zarządu Poczt. Tam wyjaśniłem im swoją sprawę.

Posadzono mnie przed biurkiem pani, w mocno podeszłym wieku, niezwykle szczupłej, albo lepiej, wysuszonej na wiór. Miała siwe włosy i bardzo cienką, bardzo smukłą szyję, która nagle, w samym jej środku, sprawiała wrażenie niezwykle podatnej na złamanie. Głowa więc lekko wychylała się ku przodowi, przez co dama patrzyła na mnie nad oprawkami okularów, siedzących niedbale na jej nosie.

– Słucham.

– Chciałbym zrezygnować z pracy na poczcie.

– Zrezygnować?

– Tak. Rzucić!

– Pan był listonoszem etatowym?

– Tak – odpowiedziałem.

– Tsk, tsk, tsk, tsk – wydobywało się z jej trochę za suchych warg.

– Podała mi jakieś formularze, które musiałem wypełnić.

– Jak długo pracował pan na poczcie?

– Trzy i pół roku.

– Tsk, tsk, tsk, tsk – wydobywało się dalej.

No więc i to miałem już za sobą. Szybko pojechałem do Betty i razem rozwaliliśmy parę butelek.

Nie przypuszczaliśmy wtedy, że za parę lat wrócę do pracy na poczcie i że pozostanę tam, siedząc na krześle, dłużej niż dwanaście lat.

ROZDZIAŁ II

1

W międzyczasie wydarzyło się wiele i różnie. Nawet szczęśliwie długo nowa passa na torach wyścigów konnych. Dopiero tam czułem, jak obrasta mnie ufność w siebie i wiara we własne siły. Za każdym razem, dokładnie i precyzyjnie, wyznaczałem sobie, sam sobie, ilość gotówki, jaką miałem zamiar zainwestować. Przeciętnie wychodziło między 15 a 40 dolarów dziennie. Nie wolno nigdy chcieć za dużo! Jeśli początek gier okazywał się dla mnie katastrofalny, stawiałem troszkę więcej, i to tak, żeby w przypadku wygrania obstawionych przeze mnie koni inkasować zysk, także, za każdym kolejnym razem, dokładnie kalkulowany i przewidywany. Chodziłem tam codziennie, wygrywałem dość regularnie, a kiedy wracałem do domu, głośnym wrzaskiem komunikowałem o tym Betty.

Któregoś dnia zachciało się jej iść do pracy. Chciała zostać „siłą piszącą – maszynistką”. A kiedy taka jak ona zaczyna po raz pierwszy pracować, wtedy wszystko nagłe zaczyna się zmieniać. Może nie wszystko!

Dalej opróżnialiśmy te tak liczne butelki wieczorami, a nad ranem, ona jak zwykle obrażona i jak zwykle na bezmiernym kacu, demonstracyjnie szła do siebie, żeby później poczłapać do pracy. Dopiero teraz dowiadywała się, czym jest regularna praca i jak to smakuje!

Wstawałem około jedenastej, w ciszy i spokoju delektowałem się pierwszą filiżanką kawy i paroma jajkami, baraszkowałem z psem, nawiązywałem bliższe kontakty z młodą żoną ślusarza, mieszkającą w tylnej części domu i rozbudowywałem przyjaźń ze striptizerką mieszkającą w przedniej części domu. O pierwszej byłem już na wyścigach, wracałem z wygraną do domu, zabierałem psa i razem szliśmy do przystanku autobusowego, żeby powitać Betty. Nie narzekałem. Życie było całkiem przyjemne.

Pewnego wieczoru zaraz po wypiciu pierwszego kieliszka, moja ukochana, moja jedyna, pracująca przyjaciółka wyjęczała:

– Hank, ja tego nie zdzierżę!

– Czego nie zdzierżysz, dziewuszko?

– Tego wszystkiego.

– Czego wszystkiego, którego wszystkiego, jakiego wszystkiego?

– Że ja zasuwam i haruję, a ty wygniatasz tyłek pod kołdrą. Wszyscy już myślą że jesteś moim utrzymankiem!

– No, gówniana sprawa! Ale przypominam sobie, że wtedy, kiedy JA pracowałem, ty też wdzięczyłaś się do piernat! I jakoś wtedy nie narzekałaś!

– Ach, ale to zupełnie co innego! Ty jesteś mężczyzną, a ja ciągle jeszcze kobietą!

– No tak, właśnie odkryłaś Amerykę i otarłaś się o Kolumba, nie! Ale czy to nie wy drzecie się o równouprawnienie?!

– Ty myślisz, że ja nie wiem, co tu się wyrabia… co ty wyrabiasz z tym wycieruchem z tyłu domu… co tu nieustannie spaceruje tobie pod nosem, z cyckami wywalonymi na wierzch!

– Z cyckami na wierzchu?

– Tak jest!… JEJ CYCE JAK DONICE NA STRAGANIE PO PRZECENIE!… jej duże, białe wymiona, podobne do tych, co chlaszczą między nogami krów!

– Hm… Czy wiesz, że masz rację? One są rzeczywiście całkiem wspaniale olbrzymie?

– Aha! Przyznajesz się więc?

– Co jest? W co ty grasz do diabła?!

– Mam tu jeszcze paru przyjaciół… i to oni właśnie dokładnie widzą, co tu się wyrabia!

– To nie są przyjaciele! To są tylko zacietrzewieni i objebani kapusie! Oszołomy!!!

– A ta dziwa, co to udaje, że jest tancerką? – To ona jest dziwą?

– No, przywala się do wszystkiego, co macha ogonem…

– Jakaś jesteś dziś za bardzo odjazdowa, używasz nawet przenośni?

– Jednego, czego nie chcę, to tego, żeby ludzie sądzili, że ja cię utrzymuję. Wszyscy sąsiedzi…

– Sram na nich! Od kiedy tak ważne jest to, co oni o nas myślą?

A tak naprawdę, to JA jestem tym, który płaci za komorne, a także tym samym JA, który buli za żarcie! Ja za to płacę, z moich pieniędzy wygranych na torze wyścigowym. Ty masz swoje pieniądze! Nigdy jeszcze nie miałaś ich aż tyle.

– Nie, Hank! Koniec! Ja tego nie zniosę!

Wstałem i podszedłem do niej.

– No, chodź już, dość dziewuszko… troszkę dzisiaj pojebało ci się w główce, co?

Próbowałem utulić ją w ramionach, ale odepchnęła mnie. Dość brutalnie.

– Dobra, dobra. Już cudnie, do kurwy nędzy – powiedziała sucho. Usiadłem. Wypiłem szklaneczkę. Napełniłem szybko ją ponownie.

– Koniec – powiedziała nie będę z tobą spała ani jednej nocy więcej!

– Dobra, już dobra. Zabieraj tę swoją cipę. Tak nadzwyczajna to ona już i tak nie jest!

– Chcesz tu zostać, czy to ja mam się wyprowadzić?

– Wyprowadzam się!

– A co zrobimy z psem?

– Zostanie u ciebie – odpowiedziałem.

– Będzie tęsknił!

– Cieszę się, że przynajmniej jedno z was będzie o mnie myślało.

Wsiałem. Wsiadłem do samochodu. Wynająłem pierwsze lepsze mieszkanie. Tego samego wieczoru zabrałem wszystkie swoje klamoty. I tak oto, za jednym zamachem straciłem trzy kobiety i jednego psa.

11
{"b":"122927","o":1}