Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Brzmi to fascynująco, ale pozwoli pan, że zadam jedno pytanie.

– Słucham.

– Zakładając, że uda mi się dopaść „odtłuszczony” kosz. Czasami to się udaje. Wtedy trzeba mi tylko pięciu albo ośmiu minut. W myśl wykombinowanych przez was norm, oszczędzam na takim koszu piętnaście minut. Czy mam wtedy prawo zejść do kantyny i zjeść ciastko z kremem, a może nawet rzucić okiem na telewizor, a potem dalej odrabiać tę pańszczyznę, czy…

– NIE! POWINIEN PAN NATYCHMIAST ZACZĄĆ SORTOWAĆ NASTĘPNY KOSZ!!!

Podpisałem jakiś papierek, na którym stało, że pouczenie odbyło się i że nagana została przyjęta. Czy ja ją przyjąłem, nikt się nie pytał. Szpic – Beaver zanotował czas mojego pobytu w jego gabinecie i kazał mi wyjść.

Odetchnąłem!

3

Koszmarna monotonia pracy dobijała nas, więc tym dłużej i intensywniej wspominaliśmy te krótkie chwile wydarzeń nieprzewidzianych i nieoczekiwanych. Jednego chłopaka nakryli na klatce schodowej, tej samej, w której zamknięto mnie kiedyś, z głową pod spódnicą dziewczyny ze stołówki. Po paru dniach ta sama dupodajka oskarżyła trzech sortowaczy i jednego pilnowacza o to, że pomimo wykonania usług doustnego zaspokojenia ich samczych chuci, nie uiszczono należnego jej honorarium.

Dziewczynę i trzech sortowaczy wywalono na zbity ryj, a pilnowacza zdegradowano o kilka stawek w dół w uposażeniu.

A potem podpaliłem urząd pocztowy!

Sortowałem cholerną liczbę masowych przesyłek, te miliony przeróżnych katalogów i reklam, na których poczta nabijała sobie nieźle kabzę. Chcąc sobie umilić walkę z tym „żywiołem”, paliłem dość kosztowne cygaro. Przerzucając te „luksusowe” szmaty z podręcznego wózka do odpowiednich przegród, usłyszałem nagle krzyk:

TY, TE TWOJE KATALOGI IDĄ Z DYMEM!

Odwróciłem się. Rzeczywiście. Mały, ale jary płomyczek ognia przeskakiwał coraz szybciej z jednej paczki na drugą, dobierając się do powierzonych Poczcie Amerykańskiej przesyłek. Prawdopodobnie popiół cygara musiał się gdzieś tam zawieruszyć.

O kurwa!

Płomień buchnął całkiem w porządku. I mimo, że starałem się go zdusić, waląc na oślep tymi powierzonymi poczcie katalogami, ogień przerzucał się coraz szybciej. Iskry unosiły się do góry i opadały na coraz to inne paczki, wywołując rzadko tu widziane spustoszenie.

O kurwa!

Z tyłu dobiegł mnie współczujący głos kolegi:

– Ty, tu cuchnie ogniem!

– TO NIE CUCHNIE OGNIEM – wykrzyczałem… – TO CUCHNĄ TE SKATALOGOWANE SUPEROKAZJE PO OBNIŻONYCH CENACH!

– O, kurwa, trzeba spierdalać – zawył drugi współczujący mi kolega.

– To spierdalaj – powiedziałem spokojnie. – TO SPIERDALAJ, I TO JUŻ!

Ogień parzył mi dłonie. Całym sercem oddawałem się ratowaniu tych bezwartościowych, luksusowych gówien, dzięki którym Poczta Amerykańska mogła mi płacić marne pieniądze.

Jakoś udało mi się opanować ten pożar. Nie poparzonymi jeszcze stopami zdusiłem resztki tlących się, sczerniałych katalogów z drogiego, kredowego papieru.

Któryś z pilnowaczy pojawił się nagle na horyzoncie. Chciał mi coś powiedzieć. Ale nie powiedział nic. Bo co on mógłby powiedzieć, widząc mnie stojącego w kupie dymu, z palącymi się resztkami przesyłek w rękach? To, co się spaliło, odkładałem na bok, to, co można było przesłać, lądowało w odpowiedniej przegrodzie. Dopiero teraz cygaro wypadło mi z ust. Postanowiłem nie palić więcej cygar.

Dłonie zaczynały bardzo nieprzyjemnie szczypać i dokuczać. Zimna kąpiel w wodzie nie przyniosła oczekiwanego uśmierzenia bólu. Postanowiłem iść do pielęgniarki. Zgodę na to musiał wydać pilnowacz. I wydał!

Tej nocy dyżur miała taka jedna, co to często zaglądała do mnie, ni z gruchy, ni z pietruchy, pytając: „A na co dzisiaj mamy ochotę, Chinaski?”. I jak pojawiłem się u niej w gabinecie, naturalnie, że zadała to samo pytanie.

– Pani mnie sobie przypomina, co?

– No jasne, kilka samotnych nocy ma pan już za sobą, co?

– To prawda – odpowiedziałem.

– Przechowuje pan jeszcze jakieś baby u siebie w mieszkaniu?

– No, a jak! A pani chodzi jeszcze na targ i targa koszyk pełen chłopów?

– Panie Chinaski, na co pan właściwie cierpi?

– Spaliłem sobie dłonie.

– Proszę podejść bliżej. A jak to się stało? Kobieta?

– Czy to jest teraz aż tak ważne? Dłonie są spalone!

Czymś wysmarowała mi ręce, ocierając się o mnie wcale dobrze wyrośniętymi cycami.

– Więc jak to się stało, Henry?

– Cygaro. Sortowałem masówkę, popiół musiał gdzieś spaść, no i buchnęło!

Jej wcale niezłe cyce otarły się znowu o mnie.

– Proszę nie ruszać teraz rękami, proszę!

A potem prawie położyła się na mnie, wcierając w dłonie jakąś nieprzyjemnie wyglądającą maź.

Siedziałem na krześle.

– Co jest Henry, nerwy schowajcie na później!

– A to się da schować… no, Marthę… wiesz, jak to jest!

– Ja się nie nazywam Marthę. Ja jestem Helen.

– No to kiedy wychodzisz za mnie, Helen?

– Co!

– Pytam się, kiedy znowu będę mógł używać rąk?

– Jak się ma na to ochotę, zawsze można ich użyć!

– Co?

– W pracy! W pracy!

Przewiązała mi dłonie bandażem.

– Zdecydowanie lepiej – westchnąłem, patrząc jej głęboko w oczy.

– Nie powinien pan więcej podpalać własnego miejsca pracy.

– To była ta bezwartościowa masówka. Same reklamy!

– Wszystko musi dojść do adresata.

– No jasne, Helen.

Podeszła do biurka, a ja za nią. Wypełniła jakieś tam papiery. Śmiesznie wyglądała z tym czymś na głowie. Będę musiał coś wymyśleć, żeby znowu tu wpaść.

Przyłapała mnie na tym, jak łapczywie lustrowałem jej palce.

– No, panie Chinaski, mam wrażenie, że pan się śpieszy!

– Ach, tak?… dziękuję za wszystko.

– To są moje obowiązki.

– No jasne!

Tydzień później pojawiły się wszędzie napisy: PALENIE ZABRONIONE. Palić można było dalej, ale pod jednym warunkiem – w pobliżu musiała być popielniczka. Popielniczki były, ale pojawiły się także zupełnie nowe. Całkiem zgrabne. Nawet kłujący w oczy napis: WŁASNOŚĆ RZĄDU STANÓW ZJEDNOCZONYCH nie budził żadnych zastrzeżeń. W bardzo krótkim czasie zniknęły. Używane były teraz w domach pracowników Poczty Amerykańskiej. Ja, Henry Chinaski, spowodowałem niezłą rewolucję w amerykańskiej instytucji rządowej.

4

Pojawili się nagle i poodkręcali co drugi kran i to te, z których piliśmy wodę.

– Co do kurwy nędzy tu jest grane – pytałem się.

Nikogo to nie interesowało.

– I co tak trzymacie ryje na kłódki – krzyczałem do kolegów z działu przesyłek masowych. – Ci kradną nam wodę!

Wszyscy nabrali wody w usta. Nie potrafiłem tego pojąć. Kategorycznie poprosiłem, żeby przysłali do mnie przedstawiciela związków zawodowych.

Po paru dniach zjawił się Parker Anderson. Przed objęciem tej zaszczytnej funkcji Parker spał w porzuconych samochodach, a golił się i mył w sraczach na stacjach benzynowych. Próbował także robić jakieś niejasne interesy, bez sukcesu kantując paru też łotrów i szalbierzy. Nie wiem, kiedy zaczął pracę na poczcie, wiem tylko to, że chodził na zebrania, awansował do funkcji szefa zmiany, zbratał się z aktywistami związków zawodowych i został nieoczekiwanie wybrany do Zarządu Głównego Związku Zawodowego Pracowników Poczt.

– Co to za afera, Hank! Dobrze wiem, że z pilnowaczami sam dajesz sobie dobrze radę.

– Tych tanich pochlebstw możesz sobie zaoszczędzić, baby. Od dwunastu łat płacę na was, nieroby, składki i niczego jeszcze nie chciałem.

– I tak powinno być! Hank, w czym jest problem?

– Chodzi o wodę.

– Brakuje jej wam?

– Jeszcze jej nie brakuje, ale wkrótce może. Odkręcają krany! Obejrzyj się za siebie i zobacz!

– Co mam oglądać? Gdzie?

– Tu!

39
{"b":"122927","o":1}