– A generalskie portki cię nie nęcą?
– Nęcą. Ale w działaniu, towarzyszu generale! W śmiertelnie ryzykownych akcjach. Skapcaniałem tutaj.
– Patrzcie go, rwie się do akcji! – burknął generał. – A myślisz, że ja chcę tutaj kisnąć? Jestem żołnierzem. Cały Afganistan przemierzyłem. Ale przecież ktoś musi siedzieć w sztabach! No i siedzimy. I nie piszemy raportów. A jeżeli nawet piszemy, to nie aż tyle… co poniektórzy pułkownicy. Ech, ty, pisarzu. Nie bądź taki Mendelejew. Chojrak. Pawlik Morozow. Już niedługo będziemy mieli akcje. Rozwalili kraj. Doigrali się. Napaskudzili. Ale do rzeczy. Powierzam ci, pułkowniku, odpowiedzialne zadanie rządowe. Sformujesz z żołnierzy Specnazu samodzielny batalion. Dwustu-trzystu chłopa. Wybierzesz ich sam. Uzbroisz, jak będziesz chciał. Amunicji weźmiesz, ile uznasz za stosowne, i ruszysz pełnym gazem. Zadanie: odebrać w porcie tajny ładunek szczególnego znaczenia i dostarczyć go do Moskwy. Tam będą czekać ludzie z Biura Politycznego. Na przygotowania masz trzy dni. Udzielę ci wszelkiej pomocy. Dam wszystko, o co poprosisz. Wszystkie wydziały sztabu okręgu są do twojej dyspozycji. Od szefa topografii pobierzesz wszystkie potrzebne mapy. W wydziale ósmym otrzymasz jutro przepustki z podpisami członków Politbiura. Co prawda, teraz nie na całym terytorium kraju uznają te podpisy, tak że będziesz się musiał przedzierać.
– Przedrę się.
– Jesteś spod Smoleńska, pułkowniku?
– Tak jest.
– Twoja wioska leży nad Dnieprem, niedaleko poligonu artylerii?
– Tak jest – z niejakim zdziwieniem przytaknął pułkownik.
– Więc jest tak: twoją wioskę mogą ostrzelać ogniem artyleryjskim. Przez pomyłkę. Jeżeli nie dostarczysz ładunku. I moją wioskę też. Jestem spod Kaługi, cała moja rodzina tam mieszka. Natomiast za wykonanie zadania nie obiecują nam niczego. Ale jeżeli go nie wykonasz, pułkowniku, powieszą cię na lufie armatniej. Jeśli jeszcze będziesz żył. A twoich chłopców przerobią na mydło – mamy właśnie deficyt! No i czego szczerzysz zęby?! Cieszysz się, żeś się wyrwał z gabinetu? Że idziesz do akcji?
– Tak jest.
– Bardzo?
– Bardzo.
– No to tańcuj hopaka, sukinsynu!
Gdziekolwiek pojawiał się Czyrwa Lider w swoim samochodzie, wszędzie zwracano nań uwagę. Obstępują, oglądają, dotykają. A było na co patrzeć. Samochód mocno stał na sześciu grubych terenowych kołach, po trzy z każdego boku, jedno tuż przy drugim. Czuło się siłę w króciutkim, niskim kadłubie, widziało się od razu, jak ten niezwykły wóz gna po nieprzebytych błotach i trzęsawiskach, i można było sobie wyobrazić, że to cacko potrafi także pływać: jego kadłub bardzo przypominał łódkę, krótką, szeroką, płaską łódkę na jakieś pięć osób. Każdy starał się odgadnąć nazwę tego samochodu. Ale nikomu się to nie udało. A kierowca auta, Czyrwa Lider, w wypłowiałym niebieskim berecie wojsk powietrznodesantowych, milczał wyniośle, nie odpowiadając na pytania gapiów. Samochód zaś nazywał się GAZ-166. Na uzbrojenie wojsk powietrznodesantowych i pododdziałów Specnazu został przyjęty jakieś pięć lat temu, ale zaliczono wóz do wyposażenia tajnego i mało kto go widział. Teraz jednak nastały takie czasy, że nie było już po co ukrywać takich rzeczy i sporo do niedawna tajnych typów wozów bojowych pojawiło się na ulicach miast oraz na polnych drogach. No i właśnie Czyrwa Lider siedzi za kierownicą swego GAZ-a-166, milczy, czeka. Na kogo i na co czeka, to tajemnica. A czeka na samego dowódcę, pułkownika Zubrowa, którego przywiózł do sztabu okręgu. Minuty mijają, a pułkownika nie ma. Czyrwa Lider siedzi, nie traci czasu, popatrując na kobitki. Cholernie ładne są kobitki w Odessie. Jedna w drugą, jedna w drugą. Nie dają Czyrwie Liderowi spokoju. Czyrwa siedzi dumnie, nic po sobie nie pokazuje, nie ogląda się za nimi. Broń Boże. Ale dusza żołnierzyka aż się do nich wyrywa. Niczego w życiu tak by nie chciał, jak dorwać taką, uch, dorwać! O, tam, jaka panna zasuwa…
– Nie czekaj na mnie.
Czyrwa Lider aż podskoczył – dowódca! Zupełnie nie zauważył kiedy pułkownik podszedł. Ale Zubrow nie spostrzegł roztargnienia swego kierowcy. Był zaabsorbowany czym innym.
– Nie czekaj na mnie – powtórzył. – Przejdę się, muszę pogłówkować.
– Tak jest, nie czekać! – szczeknął Czyrwa Lider. Silnik zaryczał, dmuchnął siwym dymem, GAZ-166 zakołysał się sprężyście i pognał, zadzierając drapieżny pysk, przyciągając spojrzenia przechodniów.
Pułkownik Zubrow został sam. Miał nad czym główkować.
Rozdział 3
POSKROMIENIE NIESFORNYCH (ZŁOŚNIKÓW)
Wszyscy w Odessie jak jeden mąż twierdzili, że na ulicach jest teraz niebezpiecznie. Krążyły słuchy, że patrole się rozbestwiły i strzelają do każdego, kto się nawinie, nawet w dzień. Że władze szykują się, żeby dać nogę. Że KGB na ostatek niszczy nie tylko archiwa, ale i wykańcza ludzi według list – a z tego wniosek, że siedzieć w domu też niebezpiecznie.
– Skoro na ulicy takie okropieństwa i w domu takie okropieństwa, to pojeżdżę sobie tramwajem! – filozofował kosmaty staruszek ku uciesze całego wagonu.
Zubrow miał przejechać trzy przystanki. Najlepszy sposób na koncentrację – to odprężyć się przed skokiem. Dlatego właśnie wybrał tramwaj, chociaż samochodem byłoby szybciej. W tramwaju było ciasno i wesoło. Potężnej postury dama z mocarnym biustem na każdym zakręcie waliła się na Zubrowa, powtarzając:
– Przepraszam, młody człowieku! Toż to nie motorniczy, to koszmar! Że już nie wspomnę o tym, że rozgnietli wszystkie pomidory i trzymam je, żeby na pana nie kapać.
Na przednim pomoście zastanawiano się, czy przecinkowiec cholery zniknie z zatoki, kiedy komuniści opuszczą miasto:
– Cholera ciągnie do cholery!
Z tyłu kilku wyrostków dostosowywało stare przyśpiewki do nowej sytuacji:
Na Deribasowskiej Wieczorem o szóstej Wodę wyłączyli A jednej staruszce…
Jaki los młodzi chuligani przewidywali dla „jednej staruszki”, pozostało tajemnicą.
– Śpiewacie, dzieci grzechu? Narodzie bezecny, narodzie skażony bezprawiem, plemię bandyckie, na pohybel wam! – wykrzykiwał, przepychając się na przedni pomost, zasuszony oberwaniec z błędnym wzrokiem, w dziecięcym kapelusiku.
– Misza! Przepuście Miszę! – zaczął naraz krzyczeć cały wagon.
Misza-prorok był najwybitniejszym wariatem w mieście, postacią nawet bardziej popularną, niż starucha z czarną kurą. Mówiono o nim, że jak Misza rzuci klątwę, to święty Boże nie pomoże. Kiedyś przewodniczący rady miejskiej Sinica miał nieszczęście zwrócić na siebie jego uwagę. Misza spokojnie przechodził przez jezdnię, jak zwykle ignorując sygnalizację świetlną, samochody i całą resztę. W tej właśnie chwili czarna Wołga przewodniczącego o mało Miszy nie przejechała, zakłócając jego medytację. Misza podniósł dłoń w ślad za oddalającą się Wołgą i rzucił klątwę.
Po tygodniu Sinicę zdjęto ze stanowiska i postawiono przed sądem za przekręty mieszkaniowe. Najbardziej fascynujące było zaś to, że żaden z jego następców nie utrzymał się długo na stanowisku i wszyscy trafiali do paki.
Zubrow, oczywiście, nie miał o tym pojęcia. Ale i na nim zrobił wrażenie przemarsz Miszy przez zatłoczony wagon. Prorok nie musiał nawet zwalniać kroku.
– Ziemia wasza splądrowana; miasta wasze spalone ogniem; pola wasze na waszych oczach pustoszą obcy…
W ten sposób doszedł do Zubrowa; tu się nagle zatrzymał i wycelował w pułkownika koślawy palec z pękniętym paznokciem.
– Ty! Słuchaj, bezecny! Albowiem jarzmo, skuwające go, buławę, porażającą go, pałką ciemiężcy jego – kto skruszy? W ręce twoje przekazuje Pan całe naczynie plugastwa!
Zubrow usiłował się cofnąć, nie miał jednak postury myszy, więc tylko wbił się łopatkami w sprasowany tłum za sobą. Wionęło nań czosnkiem i brudnymi łachami. Misza ruszył dalej, nie zaszczycając go już uwagą.
I Zubrow zupełnie nie rozumiał, dlaczego pasażerowie, zwarłszy szeregi po przejściu Miszy, wpatrywali się w niego, Zubrowa, dopóki nie wysiadł na swoim przystanku.