Литмир - Электронная Библиотека

– Melduj.

Całe nagromadzone przez lata opanowanie przydało się teraz Zubrowowi, by wypowiedzieć to jedno słowo tak, jak należy.

– Towarzyszu pułkowniku, eszelon został zaatakowany z powietrza przez dziesięć śmigłowców. Straty nieprzyjaciela – dwa śmigłowce szturmowe i dwa transportowe. Straty własne – dwóch zabitych i jeden ranny. Kapitan Dracz.

– Zuch ©racz, prawdziwy dowódca.

– Towarzyszu pułkowniku, proszę wybaczyć. Kapitan Dracz został ranny na samym początku i nie dowodził bitwą z powodu utraty świadomości.

– Znaczy, że to ty, Tarasycz, uratowałeś eszelon?

– Nie zdążyłem, towarzyszu pułkowniku.

– Więc kto?

Gęby wszystkich zebranych rozpłynęły się w uśmiechu.

– Kto? Kto dowodził, pytam?

– Oksana Aleksandrowna.

– Co?

– Daj Boże każdemu taki talent.

Zubrow wpadł do swego wagonu. Z rozmachem otworzył drzwi przedziału. Zinka Krasnal spojrzała na pułkownika znad jego własnego szynela, pod którym coś pochlipywało cichutko.

– Jest ranna? – ledwie wytchnął z siebie Zubrow.

– Ależ skąd, pułkowniku. Gratuluję przyszłego przychówku. Co pan zamawiał, chłopca czy dziewczynkę?

BMD płynnie zahamował przed rozwalającą się drewnianą chałupą. Coś tu było nie tak. Dopiero po kilku sekundach Zubrow zorientował się, co to takiego. Do spróchniałych drzwi prowadziła ścieżka ułożona z betonowych płyt. Pułkownik wysunął się z włazu. Siedzące na ławeczce staruszki popatrzyły na niego z zaciekawieniem.

– Ej, babuleńki, gdzie znajdę niejakiego Pietrowicza?

Staruszki wymieniły spojrzenia. Potem jedna z nich machnęła chudziutką, wyschniętą ręką:

– Jedź prosto, wojaku, a jak dojedziesz do obory, o tam, niedaleczko, skręć w lewo i zaraz zobaczysz chatę Pietrowicza, stoi na wzgórku.

– Dziękuję, babko.

Po minucie Zubrow lekko zeskoczył z pancerza przed wskazanym domostwem. Drzwi, obite kutym żelazem, otworzyły się bezgłośnie. W progu stanął wysoki, jasnowłosy mężczyzna. W jego szarych oczach nie było strachu, niechęci ani zdziwienia. Zubrow nagle uświadomił sobie, jaki musi być brudny i zarośnięty. Łagodząc rozkazujący ton, jakim zwykł się posługiwać, zapytał:

– Ty jesteś Pietrowicz?

– Ja.

– Pomóż, Pietrowicz. Mam tam w środku, w wozie, rannego przyjaciela. Ma kulę w brzuchu. Umiera. Ludzie po drodze doradzili, żeby jechać do ciebie.

– Dawaj go tutaj.

Posłuszni rozkazowi Zubrowa żołnierze ostrożnie wynieśli rannego Dracza. Kapitan był nieprzytomny. Nosze, na których leżał, przesiąkły krwią.

Z wozu wyskoczyła zapłakana Lubka Tapeta. Nie zwracając na nikogo uwagi, podbiegła do noszy i położyła dłoń na czole rannego. Pietrowicz spojrzał i zwrócił się do Zubrowa:

– Wejdź do chaty.

Pułkownik przywitał się z młodą kobietą, która siedziała nad robótką.

– Daj, Mario, gościowi mleka – polecił Pietrowicz. Wziął z półki radiotelefon, nacisnął jakieś guziki i zaraz zaczął mówić: – Dobry wieczór, Siemion. Przywieźli mi tu rannego. Kula w brzuchu. Ile czasu potrzebujesz, żeby się przygotować? Dobra. Będziemy.

Zubrow nie zdążył się jeszcze zdziwić radiotelefonem w zabitej deskami wsi, kiedy do domu wszedł młodziutki chłopak, bardzo podobny do Pietrowicza, tyle że niebieskooki.

– Locha, leć do Łesi, powiedz, że ojciec prosi. Migiem!

Zubrow wypił przyniesione przez Marię mleko i obaj z Pietrowiczem wyszli na ganek. Dracz ledwo słyszalnie zajęczał. Pietrowicz przerwał milczenie:

– Pomożemy, jak umiemy. A reszta to już jak Bóg da. Sala operacyjna będzie gotowa za pół godziny. To zaraz obok. Nie trzeba go na razie ruszać. – Wskazał oczyma na rannego. – Niech poleży spokojnie. Nie jest zimno.

– Może się wykrwawić.

– O to się nie bój. O, Łesia idzie. Szczuplutka kobieta, zupełnie siwa, podeszła do noszy. Zubrow drgnął na widok jej twarzy. Kobieta władczym gestem odsunęła Lubkę, która podporządkowała się bez słowa protestu. Następnie zdjęła z brzucha Dracza opatrunek i przemyła ranę wilgotnym ręcznikiem. Na chwilę ukazały się brzegi wlotu kuli, po czym znów trysnęła krew. Ręka kobiety zawisła nad raną, po czym zaczęła się przesuwać w dół brzucha, nie dotykając go. Zubrow i żołnierze stali w milczeniu. W absolutnej ciszy Łesia zamruczała:

– Juszko, matko żylna, schowaj się, wracaj na miejsce, juszko. Jak nie ma wody pod kamieniem, tak ty, juszko, odpłyń strumieniem. W żyle się schowaj, życie zachowaj…

Łesia pochyliła się niżej i więcej nic nie można było dosłyszeć. Potem się wyprostowała i Zubrow znów zobaczył ranę. Jej brzegi się ściągnęły. Krew przestała płynąć. Łesia skwitowała ruchem ręki wszelkie wyrazy wdzięczności i podziwu, po czym oddaliła się.

– Ona jest znad Donu. To uciekinierka. Co się tam z nią działo, nikt nie wie. Z ludźmi w ogóle nie rozmawia. Gada tylko z bydlętami i ze wszystkim, co ziemia rodzi. Bez Łesi nie sadzimy teraz nic w warzywnikach. I chorymi też się zajmuje.

– A co jeszcze potrafi leczyć? – zainteresował się Zubrow.

Pietrowicz się uśmiechnął.

– No cóż, jeśli coś ci urwie głowę, ona ci jej z powrotem nie przyszyje. Ale baby mówią, że rodzić przy niej to prawdziwa przyjemność.

Beżowe kafelki, którymi wyłożono podłogę małej salki operacyjnej, już tak nie zdumiewały Zubrowa. Nalegałby być przy operacji, zresztą nie spotkał się z większym sprzeciwem. Musiał się jednak rozebrać, wziąć szybki prysznic i włożyć zielony fartuch i takiż czepek.

– Nie zwykłem, Pietrowicz, zadawać zbędnych pytań.

– Dobra, pytaj, o co chcesz. Widzę po oczach, że coś cię trapi, wyglądasz, jakbyś szedł na ścięcie. Nie chodzi chyba o rannego przyjaciela. No, pytaj.

– Przemierzyłem pół globu ziemskiego. Od afgańskiego Kandaharu do Westdorfu w NRD. Ale to, co widzę, w twojej wsi, w głowie mi się nie mieści. W kraju szaleje wojna domowa. Ludzie stali się gorsi niż szakale. Wokół krew, zarazy. A was to wszystko jakoś omija. Nie trzeba tu nawet mieć przy sobie broni. Przecież nie jesteś nawiedzonym, który nie wie, co to strach? I dookoła nie same anioły, a was nikt palcem nie tknie. Jak to się dzieje?

– Masz też kogo pytać. Myślisz, że ja sam wiem, dlaczego nas tu wszystkich nie powyrzynali? Może nasi ziomkowie bandyci za chwilę stworzą ideologię, zgodnie z którą postawią nas pod ścianą, nie oszczędzając małych dzieci? I co, dlatego mamy żyć w oczekiwaniu na tę chwilę? I tak dzieciaki chować? A do diabła starego, toć tu ludzie mieszkają. I pracują jak ludzie. I umrą jak ludzie, jeśli przyjdziecie ich wyrżnąć.

– Stop, zaraz, Pietrowicz! Zaliczyłeś mnie już do bandytów?

– A kimże ty jesteś? Nie obrażaj się, sam pomyśl. W każdym miejscu i w każdym czasie bandyci, złodzieje i ludzie uczciwi pozostają wobec siebie w określonych proporcjach. Żaden kraj sobie bez nich nie poradzi. Bez bandytów trudno się obronić. Bez złodziei i kanciarzy nie ma gospodarki i wymiaru sprawiedliwości. I lekarzy częściowo również. I odwrotnie, bez ludzi uczciwych cała ta hałastra nie przeżyje jednego dnia. Już próbowała, wymordowała wszystkich – i co? Choć wbijaj zęby w ścianę. Więc się opamiętali dranie, zaczęli uczciwych szanować. Dawno jesteś w wojsku?

– Od kadeckich czasów.

– W takim razie wiesz, co znaczą w wojsku fachowcy. Osiemnastoletni smarkacze, jeśli mają fach w ręku, są zawsze rozchwytywani. Czy to hydraulicy, czy jubilerzy, czy fryzjerzy – czym się zajmują w wojsku? Swoim fachem! A wy załatwiacie im fikcyjne przydziały, byleby tylko pracowali – naprawiali wam kanalizację albo czesali oficerskie żony a la Marylin Monroe. Więc kto kogo trzyma za gardło? Kto czyim kosztem żyje? Otóż to. Fachowcy zawsze są potrzebni, na nich wszystko się opiera. Jeżeli nas wyrżniesz, do kogo potem się zwrócisz, jak bieda przyciśnie? U nas każdy coś potrafi, innych nie trzymamy. Jednych przygnała wojna, inni sami przyszli. Wszystkie okoliczne bandy przywożą do nas rannych. Nawet jeśli spotkają się tutaj wrogowie, u nas spornych spraw nie załatwiają. I nie rabują, chociaż wiedzą, że byłoby co. Spójrz na swoich wojaków – mordy zakazane, a tu nie rozrabiają. Powąchali śmierci, to nie plują do studni.

50
{"b":"122685","o":1}