Zubrow ustawił batalion w szyku przed zachodem słońca. Deszcz znowu zaczął siąpić, ale wszystko aż lśni. Tylko zmniejszył się stan liczebny batalionu. Zubrow usiadł na skrzynce po amunicji. Obok stoi Czyrwa Lider, przywiązany do słupa telegraficznego. Sałymon trzyma w ręce antenę. Odbywa się sąd.
– Oskarżony Czyrwa Lider, czy obywatel Sałymon rozkazywał wam zostać?
– Nie.
– Sałymon?
Sałymon spuścił wzrok. Milczał.
– Tak, wszystko jasne. Sierżancie Sałymon, nie wydaliście rozkazu, żeby został. Oficer nie ma prawa wymierzać kary sierżantowi w obecności żołnierzy, ale ja wykorzystam swoje nadzwyczajne pełnomocnictwa. Sierżancie Sałymon! Za zaniedbanie obowiązków służbowych udzielam wam upomnienia!
– Tak jest, upomnienia!
– Czy to pierwsze wasze wykroczenie w okresie całej służby?
– Tak jest, pierwsze, towarzyszu pułkowniku!
– A więc otrzymujecie upomnienie, żebyście w przyszłości przestrzegali regulaminu. A teraz zajmiemy się Czyrwą Liderem. Więc Sałymon nie wydał rozkazu, żebyście zostali?
– Nie wydał!!!
Nagle pułkownik Zubrow dojrzał wściekłość w oczach swego doświadczonego kierowcy i usłyszał ją w jego głowie. Ale nie stracił zimnej krwi.
– To, że Sałymon nie wydał rozkazu, jest zrozumiałe. A ty nie masz własnego rozumu? Kraść złote monety potrafiłeś bez niczyjego rozkazu. Byłeś żołnierzem, a stałeś się złodziejem… – Zdawałoby się, że Zubrow nie dokończył; tylko Sałymon jakby usłyszał komendę i wypełnił polecenie, smagnąwszy Czyrwę Lidera anteną po plecach. I dopiero wtedy dotarło do niego słowo: WAL, wypowiedziane przez Zubrowa.
Szarpnął się Czyrwa Lider, gdy Sałymon go zdzielił anteną, i osunął się w dół po słupie.
Po raz nie wiadomo który zdumiał się Zubrow siłą Sałymonowego uderzenia, po czym zwrócił się do batalionu:
– Wszystkich was trzeba by postawić przed sądem. Zrobiłem to tylko wobec jednego, ponieważ dokonał przestępstwa z premedytacją, zgodnie ze z góry ułożonym planem. Waszym sędzią niech będzie własne sumienie, jeśli oczywiście któryś z was je ma. Nie sądzę was również dlatego, że przede wszystkim winien jestem ja sam. To ja poprowadziłem was ku wielkiemu zadaniu, żądałem ofiarności i poświęcenia. Ale oszukano mnie. Mieliśmy ratować ojczyznę, a tymczasem – zamiast śpieszyć jej z pomocą – wieźliśmy mydło, które zresztą i tak zostało ukradzione, zanim jeszcze przekazano nam kontener. To ja powinienem być sądzony. Domagam się sądu i najwyższego wymiaru kary. Proszę tylko… – Zubrow zdjął hełm, pas z kaburą, rzucił wszystko na ziemię, postąpił krok do przodu i padł przed batalionem na kolana, prosto w błoto -…proszę tylko o miesiąc odroczenia. Nie mogę wam ujawnić swoich planów. Ale wierzcie mi… Jeśli w ciągu miesiąca nie zmyję swojej i waszej hańby, wtedy mnie osądzicie. Sałymon wykona każdy wasz wyrok.
Zubrow opuścił gołą głowę. Drobny deszcz siekł bez ustanku. Batalion milczał. Głupio jakoś. Co tu powiedzieć?
– Ja wierzę! – wrzasnął nagle Żmija z tylnych szeregów.
– Ja też! – krzyknął Szabla. – Wstawaj, dowódco.
– Wierzyć dowódcy! – rozległ się głos młodszego sierżanta Szwajki.
– Dać dowódcy miesiąc! Dać dwa, trzy, ile mu potrzeba! – To był głos jednego z najbardziej doświadczonych weteranów Specnazu.
– Wierzymy! – podchwycił batalion. – Wstawaj, dowódco.
– Dziękuję, bracia. – Zubrow wstał.
Sałymon podał mu hełm, starłszy z niego wpierw błoto rękawem. I zdecydował, że batalion powinien prosić dowódcę o przebaczenie. Nie wiedział, za co, ale wiedział, że tak należy. Wyprostował się, nabrał powietrza w płuca i jak nie ryknie:
– Batalion! Hełmy z głów! Na kolana!
Spojrzał Zubrow na obnażone głowy, na klęczącego Sałymona i wyrzekł słowa, nad których sensem przez całą noc toczono potem zażartą dyskusję w wagonach:
– Od tej chwili nie będziecie mieć nad sobą władzy wyższej, niż moja.
Major Fiodor Brusnikin widział w swoim życiu wiele różnych tele-radio i szyfrogramów. Im większe osiągał mistrzostwo jako telegrafista i szyfrant, tym wyżej go przenoszono, tym ciekawsza stawała się jego praca. A kiedy wzniósł się na szczebel sieci łączności rządowej, stało się to naprawdę interesujące. Człowiek czyta sobie gazety, słucha radia, wieczorem ogląda dziennik telewizyjny, a rano idzie do pracy, zaszyfrowuje, rozszyfrowuje, i wychodzi mu na to, że w prawdziwym życiu wszystko wygląda całkiem inaczej, niż pisze prasa. Fiedia osiągał dzięki swojej pracy niekłamaną satysfakcję. Szedł sobie ulicą, wiedząc, że mijają go miliony ślepców, a on, jako jeden z niewielu – widzi. To fantastyczne.
Fiedia zaczął się pomału orientować, kto jest kim i w jakich pozostaje relacjach z innymi. A on rozszyfruje lub zaszyfruje jedną czy drugą depeszę i umieszcza jej treść w odpowiedniej szufladce swojej mózgowej kartoteki. Czasem dusza aż się rwie, żeby o tym wszystkim, co się wie, napisać książkę. Fiedia nawet nie musi notować tych informacji. Nieraz trafiają się takie, że chciałoby się o nich jak najprędzej zapomnieć, a tymczasem będą tkwić w pamięci chyba do końca życia. Co prawda, przeszkodą jest jedna okoliczność – żeby napisać książkę o ponurych tajemnicach Rosji, należałoby najpierw prysnąć za granicę. Śniło mu się czasem, że wysyłają go za granicę jako szyfranta depesz dyplomatycznych, a on wieje. Ale by się podniósł szum! Na cały świat.
Fiedia Brusnikin wiedział oczywiście, że nigdzie nie ucieknie i nie napisze książki. Po prostu czasami nachodziła go taka myśl. A zdarzało się to tym częściej, im wyżej piął się w hierarchii służbowej, im pilniej strzeżone tajemnice przechodziły przez jego ręce. Targały Fiedia sprzeczne uczucia. Chciałby oczywiście wiedzieć o sytuacji w kraju jak najwięcej, z drugiej zaś strony uzyskane informacje jeszcze bardziej obligowały go do milczenia. Im lepiej człowiek umie milczeć, tym większym cieszy się zaufaniem. Takich ludzi w systemie łączności rządowej ceni się na wagę złota, a nawet jeszcze bardziej. Im uporczywiej milczysz, tym więcej znasz tajemnic, a im więcej ich znasz, tym bardziej chciałbyś je wykrzyczeć na cały glos, z dachu, ze słupa telegraficznego, skądkolwiek. Fiedia milczy, chroni tajemnice państwowe i nie wolno mu uronić choćby jednego słowa. Trudno powiedzieć, że to brudna robota, ale zjada nerwy ten psi los: wszystko rozumiesz, a nic nie możesz powiedzieć.
Ale oto pułkownik Zubrow położył przed Fiedią radiogram, którego ten w żaden sposób nie mógł przyjąć, ba, obowiązany był wyrazić sprzeciw, zaprotestować. Istnieje bowiem zasada, że informacji podanych niecenzuralnym językiem się nie przyjmuje. A Zubrow przyniósł właśnie taką. Fiodor Brusnikin znów położył przed sobą tekst i po raz kolejny przeczytał:
ŚCIŚLE TAJNE
ŁĄCZNOŚĆ PRZEZ SIEĆ RZĄDOWĄ
DO DOWÓDCY ODESKIEGO OKRĘGU WOJSKOWEGO GENERAŁA PUŁKOWNIKA GUSIEWA generale przecinek kurwa wasza mać przecinek nie mam możliwości w pojedynku na saperki odrąbać wam uszu stop żałuję stop naczelnik wywiadu odeskiego okręgu wojskowego dowódca złotego batalionu specnazu pułkownik Zubrow
SZYFR 413 KLUCZ 21
BLOK SZYFROWY „SZMARAGD”
DRUGI STOPIEŃ TAJNOŚCI – OSOBISTE
Major Fiedia Brusnikin wie, że informacji o podobnej treści nie powinien przyjąć. Wprawdzie żadna instrukcja nie mówi ani słowa na temat odrąbywania uszu, z drugiej strony jednak to przecież radiochuligaństwo, choć zaszyfrowane. Z pewnością prędzej czy później los zetknie Fiedię z generałem pułkownikiem Gusiewem, a ten już sobie wówczas przypomni, kto przyjął od Zubrowa radiogram i puścił go w eter. Spojrzał major Brusnikin na pułkownika z dołu do góry, może ten domyśli się, żeby złagodzić tekst, ale wzrok Zubrowa mówił jasno: „Fiedia, zabiję!”. Major Brusnikin chciał zadać pytanie, ale tylko oblizał wargi i zmilczał, po czym włożył klucz i zastukał w klawisze maszyny szyfrującej.
Zapukał major Brusnikin w drzwi dowódcy i wszedł, nie czekając na pozwolenie. Istnieje zasada, żeby szyfrogram rządowy przekazywać adresatowi niezwłocznie. Zubrow zrozumiał, że jeśli Fiedia Brusnikin wchodzi bez zaproszenia, to sytuacja tak właśnie wygląda. Pierwszy szyfrogram z sieci rządowej w czasie całej drogi. Zubrow już się domyślał, od kogo. To z pewnością odpowiedź na jego chamski wyskok. Cóż mógł odpowiedzieć generał pułkownik Gusiew? Zubrow wziął szyfrogram, usiłując sobie wyobrazić, co by on sam napisał, będąc na miejscu Gusiewa, gdyby podwładny go obsobaczył. Pułkownik spojrzał Fiedi w oczy, starając się z nich wyczytać treść szyfrogramu. I zobaczył w oczach majora strach. Tylko strach i nic więcej. Zubrow podpisał się w księdze szyfrów, oderwał perforowaną zamkniętą kopertę, otworzył ją i odczytał na blankiecie: