Литмир - Электронная Библиотека

– Dostanę go – zapewnił Sałymon. – Ziemia rozmiękła od deszczu, Lider daleko nie zajedzie, zresztą ślady są widoczne.

– W takim razie jedź, sam zajmę się rannymi. Jak chcesz, możesz wziąć ze sobą swój tobołek i dziewczynę, nie będziesz się nudził.

Co za człowiek z tego pułkownika! Tak nagle, bez uprzedzenia! Toż to jak cios pięścią między oczy!

A przecież Zubrow pozwolił mu zabrać ze sobą Zinkę i zapasy, więc jakby mówił: chcesz mnie oszukać i uciec – idź do diabła, zakładników nie bierzemy. Wstyd się zrobiło Sałymonowi.

– Lepiej wezmę, towarzyszu pułkowniku, paru chłopaków do pomocy.

– Możesz wziąć – zgodził się pułkownik. – Czyrwa Lider jest mi bardzo potrzebny.

– Dostarczę go żywego lub martwego!

– Tylko żywego, Sałymon. Tylko żywego.

Żmija pewnie prowadził GAZ-166 po śladach zostawionych przez Czyrwę.

– Nie zauważyłeś, Sałymon, nic niezwykłego?

– Gdzie?

– U Zubrowa na szyi.

– Nie. A co miałem zauważyć?

– Jedwabny szaliczek.

– I co z tego?

– A po co mu szalik?

– Przecież u Afgańców cały Specnaz w jedwabnych szalikach chodził! Raz, że to elegancja, dwa, cały czas człowiek musiał głową kręcić na wszystkie strony, więc żeby się szyja nie obcierała, wkładał szalik. Piloci myśliwców zawsze w czasie wojny zużyte spadochrony tną na szaliki. Znałem jednego, co już poszedł do cywila, co dobry zdobyczny dywan…

– Znamy takie numery!

– Fakt, nie był bez grzechu. Ale słuchaj dalej. On ten dywan wymieniał u sierżanta na spisany ze stanu spadochron, ciął go na szaliki i sprzedawał. Brał po piątaku za sztukę. A później oderwał obcas od buta, wyciął pieczątkę „Pierre Cardin” i znakował nią swoje szaliki. Wtedy już cena wzrosła cztery razy. Za dziesięć szalików z pieczątką znów dostawał od sierżanta spadochron, całkiem nowy, i mówię ci, rozwinął produkcję na dużą skalę! Każdy miał szalik, no i do domu wysyłał – że niby to zdobyczny, zdjęty z szyi zatrzymanego francuskiego korespondenta. Teraz facet kręci w Moskwie wielki biznes. Namawiał mnie, żebym po wojsku poszedł do niego na ochroniarza…

– Nie o to mi chodzi, Sałymon! O czym innym mówię. Zubrowowi spod szalika siniaki wyglądają!

– Zamknij gębę, Żmija! To niemożliwe.

– Możemy się założyć. O co?

– Wiesz co, Żmija, chyba faktycznie było te siniaki widać. Jak myślisz, skąd się wzięły?

– Ech, Sałymon, ty wywiadowco! Trzeba rozumować logicznie. Skoro ma na szyi siniaki, znaczy, że w nocy ktoś go chciał udusić!

– Innego wytłumaczenia nie ma. Tak musiało być. Tylko że Zubrow to nie taki gość, żeby każdy mógł go chwycić za gardło.

– Cóż, szkoda, że tego nie widziałem. Lubię popatrzeć na ładną walkę. A to musiała być wyższa szkoła jazdy!

– Myślę, że ten drugi do wieczora nie dojdzie do siebie. Oczywiście, jeżeli jeszcze jest wśród żywych.

– Myślisz, że to ktoś z naszych? Musiałby postradać zmysły, żeby tego próbować.

– Pojęcia nie mam. Ale ci powiem, Żmija, że mi nawet faceta żal. Do śmierci tego nie zapomni, bądź pewny.

– Zubrow też będzie przez tydzień miał po nim pamiątkę. Szyja nie cholewka, nie da się wyczyścić!

Złapali Czyrwę Lidera bez trudu. Nie spodziewał się pościgu. Rozłożył się na odpoczynek w stepowej szkółce leśnej. Razem z nim trzy dziewczyny. Rozpaliii ognisko. Wypili trochę wódki. Czyrwa odprężył się, rozluźnił, stracił czujność. Wtedy właśnie Sałymon chwycił go za hals.

– Idziemy, Czyrwa. Twoje dziwki, jeśli chcesz, możemy podrzucić na stację, a na ciebie dowódca czeka.

Żmija bez broni wsiadł z dziewczynami do jednego wozu, a Sałymon ze związanym Czyrwą Liderem i kupą uzbrojenia – do drugiego. Zrobili tak, żeby dziewuchy nie rozwiązały po drodze Czyrwy i nie miały broni pod ręką. Płakały zresztą, błagały ich obu, żeby puścili Czyrwę Lidera, obiecywały, że zrobią wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Żmija wahał się, ale Sałymon ryknął na niego i odebrał mu broń. I tak pojechali – Żmija z dziewczynami przodem, Sałymon ze stertą uzbrojenia i skrępowanym Czyrwą Liderem z tyłu.

Dziewuchy wrzeszczą, silniki ryczą, fontanny błota bryzgają spod kół. Sałymon trochę zwolnił. Coś go dręczy. Może wstyd, może sumienie, może jeszcze coś innego, czego dotąd nie znał. Wzdychał Sałymon, wiercił się na siedzeniu, aż wreszcie zagadnął:

– Ej, ty, Czyrwa!

– Czego tam?

– Czyrwa, bądź człowiekiem, pomóż mi!

Na Czyrwie więzy omal nie pękły – on tu leży związany jak bydlę, na wertepach mordę sobie o burtę wozu obija, a ten, co go złapał i może jeszcze pod ścianą postawi, o pomoc prosi! To ci dopiero!

– Widzisz Czyrwa, z rozpędu powiedziałem Zubrowowi, że kazałem ci zostać… Nie mógłbyś potwierdzić, że tak właśnie było?

– Jasne, że nie.

– Przecież tobie teraz bez różnicy. Co ci zależy? I tak zdechniesz. Jedno kłamstwo mniej, jedno więcej – jakie to ma znaczenie? A ja muszę ratować swoją opinię.

– Chciałbym mieć twoje zmartwienia.

Tego akurat Sałymon nie rozumiał – przecież to oczywiste, że lepiej zginąć, niż popsuć sobie reputację. A Czyrwa Lider z kolei nie pojmował Sałymona. Za kłamstwo Zubrow najwyżej zdegraduje go do szeregowego, no, może skieruje do batalionu karnego. I koniec. Powinien się cieszyć, bałwan jeden. Ale Sałymon nie dawał za wygraną:

– Nie chciałbym przed chłopakami wyjść na kłamcę. Lepiej już zdechnąć. Pomóż mi, weź grzech na siebie, a ja sam pójdę do Zubrowa, wstawię się za tobą. Ty go nie znasz – facet ma głowę, różne rzeczy potrafi wymyślić… To nie taki prostak, jak ty czy ja. Nie wiadomo, czy ci nie daruje winy. Może nawet cię pochwali: wszyscy się popili, a Czyrwa Lider jeden zachował trzeźwość, i dostaniesz w nagrodę nowe pagony.

– Nie, Sałymon. Piękną gadkę wstawiłeś, ale po to, żebyś ty zachował dobrą opinię, ja dodatkowego grzechu na swoje sumienie nie wezmę. Bliższa koszula… zresztą sam wiesz.

Zubrow dawał batalionowi w kość. Bez zmiłowania. Rano nikogo nie budził. Spacerował tylko wzdłuż eszelonu. Co chwila z okna wysuwała się jakaś zmiętoszona gęba, skrzywiona z bólu, bo czaszki pękały po wczorajszym ochlaju. A wtedy Zubrow mówił słodko:

– A no, kochaneczku, wyjrzyj przez okienko. Przystojniak z ciebie, tylko pysk ci wykręciło. I cały w sadzach. Stańże ty, palancie, prosto, kiedy dowódca do ciebie mówi. Przestępcza mordo. Wiesz, do czego przez ciebie doszło w batalionie? Toś ty, sukinsynu, wczoraj zaczął całą drakę! Nie pamiętasz, mózg ci kopciem obrósł? Zaraz ci go wypoleruję! A więc tak. Masz trzy godziny. Wyczyścisz i doprowadzisz do porządku lokomotywę i zameldujesz się Sałymonowi. Radzę ci dobrze, żeby był zadowolony. Boisz się? I dobrze! Potrzeba ci ludzi do regulacji silników? Dostaniesz. Takich samych łachudrów, jak ty. Jak skończysz robotę, odszukasz mnie i sam mi powiesz, jak mam cię ukarać za wczorajsze. Radzę ci ruszyć szarymi. Odejść!

– Tak jest!

– Ej, ty! Do ciebie mówię! Do mnie, krokiem defiladowym. Defiladowym! Dobra. I coś ty, bracie, narozrabiał wczoraj w nocy? Teraz nawet więzienie lefortowskie to dla ciebie za mało. Nawarzyłeś niezłej kaszy. Nie ty? A kto? Moje informacje wskazują na ciebie. No więc tak. Wyszorujesz kotły w kuchni, zameldujesz Tarasyczowi, doprowadzisz się do porządku. Jeżeli Sałymon znajdzie na twoim mundurze chociaż jeden nieczyszczony guzik, sam wiesz, co będzie. A, Tarasycz, chodź tutaj. Cóż, to, śniadanie się dzisiaj spóźnia? Co się stało? Głowa cię boli? Od czego?

Zubrow wie, że każdy podwładny wymaga indywidualnego podejścia. I że każdego zaraz po przebudzeniu niezwłocznie należy wziąć w obroty. Tak też robi. Nie wolno teraz nikomu zostawić czasu na rozmyślania i próżną gadaninę. I Zubrow nie zostawia.

Wzdłuż eszelonu już biegają ludzie, śpieszą się. Wszystkie pojazdy będą wyczyszczone, poddane przeglądowi. Jeśli chodzi o broń – amunicja przeliczona, zakonserwowana, ułożona. Wagony umyte. Okna bez szyb zabite deskami i zabezpieczone workami z piaskiem. Kto wie, co ich jeszcze czeka. Dla zabitych trzeba wykopać mogiły. Rannych opatrzyć. Zubrow tylko rzuca rozkazy. Na ich wykonanie czasu daje mało, zadania wyznacza ponad siły i każdemu nakazuje, żeby obmyślił dla siebie jak najdotkliwszą karę.

41
{"b":"122685","o":1}