Литмир - Электронная Библиотека

Odczuwał niemal obojętność, gdy podpłynęli do ściganej “Fortuny”. W rozpaczliwej próbie ucieczki na statku postawiono żagle, zaroiło się od marynarzy, którzy kręcili się jak zaniepokojone mrówki. Uradowany Sorcor rzucił siarczyste przekleństwo i polecił odpalić balistę. Kennit uważał, że jego mat działa zbyt szybko, jednak po chwili poszybowały w powietrze dwie ciężkie kule połączone grubym łańcuchem wyposażonym na całej długości w haki i ostrza. Przez chwilę wznosiły się, po czym uderzyły w żagle i olinowanie “Fortuny”, rozdzierając płótno i plącząc liny, wreszcie upadły z łoskotem na pokład. Kule przygniotły kilku marynarzy, innych odrzut wyrzucił za burtę. Rozległy się krzyki, które nagle ucichły, gdy Sorcor po raz kolejny rozkazał wystrzelić z balisty. Tym razem pociski narobiły znacznie niniejszych szkód, lecz znękana załoga niewolniczego handlowca była teraz zbyt zajęta wypatrywaniem kolejnych pocisków, by skutecznie poprawiać ocalałe żagle i takielunek; uszkodzone płótno i zerwane olinowanie przeszkadzały w pracy pozostałych żagli. Widząc, że na pokładzie przeciwnika zapanował kompletny chaos, mat Kennita postanowił sprawdzić siłę zaczepionych o deski haków. Piraci zaczęli ciągnąć liny.

Kapitan nadal pozostawał bezstronnym obserwatorem. Patrzył, jak nieszczęsny przeciwnik się zbliża. Kiedy wschodni horyzont zaróżowił świt, Sorcor i jego ludzie przeskoczyli na pokład “Fortuny”, krzycząc i wyjąc z żądzy mordu. Kennit podniósł nadgarstek do nosa i oddychał w mankiet, aby nie czuć fetoru dochodzącego z niewolniczego statku. Pozostał na pokładzie “Marietty” z kilkoma piratami. Ci, którzy mu towarzyszyli, palili się do walki, ale ktoś musiał być na ich statku choćby dlatego, by odeprzeć ewentualny abordaż.

Kennit przypatrywał się rzezi na załodze “Fortuny”. Z pewnością marynarze statku niewolniczego nie spodziewali się ataku. Do tej pory piratów nie interesowali niewolnicy. Większość kapitanów, tak jak Kennit, wolała kosztowne, niepsujące się szybko towary, w dodatku nadające się do przewozu. Jedyny ładunek “Fortuny” stanowili skuci łańcuchami niewolnicy. Nawet gdyby piraci mieli ochotę przedsięwziąć nudną wyprawę na targ do Chalced, transport takiego ładunku wymagał bacznego oka i (ze względu na smród) mocnego żołądka. Żywy inwentarz trzeba pilnować, karmić, poić i zapewnić mu podstawową higienę. Sam statek mógł mieć pewną wartość, choć Kennit podejrzewał, że niezbyt wielką z powodu wszechobecnego fetoru, który przewracał mu żołądek.

Załoga niewolniczego statku dysponowała jedynie bronią niezbędną do utrzymania spokoju wśród więźniów i niczym więcej. Młody kapitan stwierdził, że członkowie załogi prawdopodobnie w ogóle nie mieli pojęcia o sposobach walki z silnymi i uzbrojonymi ludźmi, przypuszczał, że tak się przyzwyczaili do bicia i kopania skutych łańcuchami niewolników, że zapomnieli o istnieniu innego typu przeciwnika.

Kennit próbował początkowo przekonać Sorcora, że załoga i statek – nawet pozbawiony ładunku – mogły stanowić dla nich pewną wartość (myślał o okupie), mat wszakże twardo mu się sprzeciwił.

– Zabijemy załogę – oświadczył wyniośle – uwolnimy więźniów i sprzedamy statek. Niech nasz czyn będzie nauczką dla innych handlarzy niewolników.

Kapitan zaczynał żałować, że dał Sorcorowi do zrozumienia, iż uważa go za człowieka równego sobie, mat stawał się bowiem coraz bardziej wymagający i najwyraźniej nie pojmował, jak odpychające wydaje się jemu takie zachowanie. Kennit zmrużył oczy, ponieważ uświadomił sobie, że jego piraci są zafascynowani słowami Sorcora, chociaż wątpił, czy podzielali jego wzniosły cel, to znaczy zniesienie niewolnictwa; raczej przyjemność sprawiała im sama rzeź. Pokiwał głową, patrząc, jak dwaj z jego najbardziej zasłużonych ludzi podnoszą żywego jeszcze marynarza i rzucają go za burtę, w otwartą paszczę czekającego węża. Tak, tak, właśnie za tym bestialskim rozlewem krwi tęsknili. Może trzymał ich ostatnio zbyt ostro, nie pozwalając zabijać jeńców, jeśli tylko byli skłonni zapłacić okup. Uprzytomnił sobie, że później będzie musiał dokładnie rozważyć tę kwestię. Należy się uczyć od wszystkich, nawet od Sorcora. Cóż, każdego psa trzeba co jakiś czas spuścić ze smyczy. Członkowie załogi nie powinni wszakże sądzić, że tylko Sorcor potrafi im dostarczyć takiej “rozrywki”.

Kennita szybko znużyła obserwacja ostatnich chwil rzezi. Załoga ze statku niewolniczego okazała się dla jego piratów bardzo kiepskim przeciwnikiem. Na “Fortunie” nikt nie potrafił nawet zorganizować odpowiedniej obrony, po prostu każdy z marynarzy starał się ratować. Zresztą bez powodzenia – początkowo spora ekipa topniała z każdą chwilą abordażu; pozostało zaledwie kilka maleńkich grupek otoczonych przez nieubłaganych piratów. Koniec był łatwy do przewidzenia.

Piracki kapitan odwrócił się od tego widoku, który bardziej go nudził niż oburzał. Wrzaski, tryskająca lub cieknąca krew, ostatnie szaleńcze potyczki, bezcelowe prośby o życie – Kennit widział to wszystko już przedtem. Znacznie bardziej pouczająca była obserwacja dwóch węży.

Zastanawiał się, od jakiego czasu towarzyszyły niewolniczemu statkowi, traktując go jako dostawcę łatwego jedzenia. Kiedy zaatakowała “Marietta”, wycofały się, pozornie wystraszone nagłym poruszeniem. Gdy jednak rozległy się dźwięki bitwy i wrzaski umierających, bestie szybko wróciły. Otoczyły połączone statki niczym żebrzące i przepychające się pod stołem psy. Kennit nigdy przedtem nie miał okazji obserwować węży przez tak długi czas i z tak bliskiej odległości. Te dwa wydały mu się absolutnie nieustraszone. Większy miał na ciele połyskliwe karmazynowe i pomarańczowe cętki. W pewnej chwili wynurzył się wysoko ponad wodę i otworzył paszczę. Wokół szyi i głowy dostrzegł wąsatą krawatkę przywodzącą na myśl lwią grzywę. Poszczególne wąsiki falowały niczym żądlące włoski anemona lub macki meduzy. Kennit był przekonany, że w wąsach znajdują się gruczoły wypełnione paraliżującą trucizną, w każdym razie mniejszy, turkusowy wąż jawnie starał się nie dotykać krawatki drugiego.

Niezbyt imponujące rozmiary turkusowy nadrabiał zajadłością. Ośmielał się podpływać znacznie bliżej burty, podnosił głowę na wysokość relingu, otwierał paszczę i obnażał kolejne rzędy ostrych zębów. Syczał przy tym i z jego paszczy wydobywał się cienki obłoczek jadowitej śliny. Nagle obłok otoczył dwóch walczących mężczyzn. Obaj natychmiast przerwali potyczkę i upadli na pokład, rozpaczliwie chwytając powietrze i wijąc się w daremnej walce, aby zaczerpnąć oddechu. Wkrótce znieruchomieli, a sfrustrowany wąż, wściekły, że zdobycz pozostała na pokładzie, zacinał ogonem taflę morza, ubijając wodę w pianę. Kennit domyślił się, że stwór jest młody i niedoświadczony.

Większy wąż traktował życie w sposób zdecydowanie bardziej filozoficzny. Ochoczo kręcił się wzdłuż burty niewolniczego statku i czekał, aż marynarze z ciałami zabitych podejdą do relingu. Wtedy otwierał paszczę, by chwycić to, co mu rzucą – martwego bądź jeszcze żywego człowieka.

Złapał ciało, lecz nie zaczął go gryźć, mimo iż jego zęby wydawały się wręcz stworzone do rozdzierania na strzępy. Po prostu odrzucił głowę w tył i otworzył paszczę jeszcze szerzej, o wiele szerzej niż Kennit uważał za możliwe. Potem ciało Zniknęło, wraz z ubraniem i butami, a piracki kapitan widział, jak przesuwa się w przełyku stwora. Spektakl był równocześnie przerażający i fascynujący.

Załoga Kennita wydawała się podzielać jego respekt, ponieważ kiedy bitwa się skończyła i na pokładzie pozostały jedynie ciała i jeńcy, piraci zabrali przeznaczone dla węży ofiary na górny pokład rufowy i stamtąd karmili bestie. Niektórzy ze związanych więźniów płakali i krzyczeli, ale ich wrzaski zagłuszały pochwalne ryki pirackiej załogi towarzyszące wyrzuceniu przez burtę kolejnej ofiary. Wkrótce marynarze zaczęli się zabawiać – rzucali ofiarę nie któremuś ze stworów, lecz pomiędzy nie, po czym patrzyli, jak wielkie stworzenia walczą o mięso. Pozostali na pokładzie “Marietty” mężczyźni czuli się zlekceważeni, ponieważ wykluczono ich z takiej rozrywki; wprawdzie bez słowa pełnili wachtę na statku, ale ciągle łypali na rozbawionych towarzyszy. Kiedy węże się nasyciły, ich agresja zmalała i chętnie dzieliły się jedzeniem.

71
{"b":"108284","o":1}