Литмир - Электронная Библиотека

– “Paragonie"?

Obudził się ze snu przestraszony i wydawało mu się, że znalazł się w wiekuistym piekle ciemności. Spróbował otworzyć oczy. Mimo tak wielu lat ślepoty, nadal za każdym razem starał się je otwierać, by zobaczyć, kto się do niego odzywa. Zakłopotany, opuścił podniesione ramionami, skrzyżował je obronnym gestem na pokrytej bliznami piersi, jak gdyby chciał ukryć tkwiący w niej wstyd. Jakby znał ten głos…

– Tak? – spytał ostrożnie. – To ja, Althea.

– Twój ojciec będzie się bardzo gniewał, jeśli cię tu znajdzie. Będzie na ciebie krzyczał.

– To było bardzo dawno temu, “Paragonie”. Byłam wtedy małą dziewczynką. Od tamtego czasu wiele razy cię odwiedzałam. Nie pamiętasz?

– Chyba tak. Ostatnio nie przychodzisz często. Najlepiej pamiętam, jak krzyczał na ciebie twój ojciec, gdy cię tutaj zastał. Nazwał mnie “nikczemnym wrakiem” i “najbardziej pechową istotą ze wszystkich, jakie zna”.

– Tak – odparła nieco zawstydzona dziewczyna. – Ja również świetnie to pamiętam.

– Prawdopodobnie nie tak wyraźnie jak ja. Ale pewnie ty masz w głowie więcej różnych wspomnień. – Dodał rozdrażniony: – Nie gromadzi ich wszakże ktoś, kto leży na plaży.

– Jestem pewna, że w swoim czasie przeżyłeś mnóstwo wspaniałych przygód – stwierdziła Althea.

– Może i tak. Byłoby miło pamiętać chociaż niektóre z nich. Usłyszał, że dziewczyna podchodzi bliżej. Jej głos dobiegał teraz ze skał na plaży.

– Rozmawialiśmy kiedyś o twoich przygodach. Gdy byłam małą dziewczynką i przychodziłam tutaj, opowiedziałeś mi wszystko, co zapamiętałeś.

– Większość z nich to pewnie kłamstwa, zresztą nie pamiętam. Może kiedyś pamiętałem, teraz już nie. Czuję się coraz gorzej. Brashen sądzi, że powodem może być zaginięcie mojego dziennika pokładowego. Twierdzi, że ostatnio potrafię sobie coraz mniej przypomnieć.

– Brashen? – spytała bardzo zaskoczona dziewczyna.

– Inny przyjaciel – odparł niedbale “Paragon”. Jej reakcja rozśmieszyła go. Czasami ludzie są tacy irytujący. Każdy z nich oczekuje, że na jego widok będzie się strasznie cieszył, jak gdyby nie znał nikogo poza nim. Wprawdzie rzeczywiście miał tylko dwoje przyjaciół, uważał jednak, że nie powinni być tak w sobie zadufani i brać pod uwagę, że nawet taki wrak jak “Paragon” może mieć innych przyjaciół.

– Och! – mruknęła Althea, a po chwili dodała: – Znam go dobrze. Służył na statku mojego ojca.

– Ach, tak. Hm… “Vivacia”. Co u niej? Czy została już ożywiona?

– Tak. Dokładnie przed dwoma dniami.

– Naprawdę? Co tu w takim razie robisz? Powinnaś być chyba raczej ze swoim statkiem. – Wiedział już wszystko od Brashena, lecz namawiając dziewczynę na rozmowę odczuwał dziwną przyjemność.

– Gdybym mogła, pewnie rzeczywiście bym tam była – przyznała niechętnie. – Bardzo za nią tęsknię. Jest mi teraz szczególnie potrzebna.

Jej szczerość zaskoczyła “Paragona”, dotąd bowiem sądził, że ludzie to istoty, które tylko sprawiają ból. Mogli też swobodnie się poruszać i zakończyć swoje życie, kiedy tylko chcieli. Trudno mu było uwierzyć, że człowiek potrafi odczuwać tak wielkie cierpienie, jak sugerował głos Althei. Na chwilę z labiryntu jego pamięci wyłonił się obraz tęskniącego za domem chłopca, który szlochał na koi. Galion szybko odrzucił to wspomnienie.

– Opowiedz mi o tym – zaproponował Althei. Właściwie nie miał ochoty słuchać o czyichś smutkach, ale w ten sposób przynajmniej nie myślał o swoich.

Zdziwił się, kiedy spełniła jego prośbę. Mówiła długo i o wszystkim. Zaczęła od tego, jak Kyle Haven zdradził zaufanie jej rodziny, skończyła opowiadając o własnym, niedoskonałym żalu za ojcem. Gdy mu się zwierzała, “Paragon” czuł, jak słabnie ciepło popołudnia i nadchodzi chłód nocy.

W pewnym momencie dziewczyna zeszła ze skały, podeszła do statku i oparła się o srebrne drewno jego kadłuba. “Paragon” sądził, że nie zrobiła tego z zimna, lecz z pragnienia bliskości. Najwyraźniej chciała dzielić z nim słowa i uczucia; odniósł wrażenie, że są rodziną. Czy wiedziała, że traktuje go jak własny żywostatek? Po chwili namysłu uznał, że prawdopodobnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Pewnie po prostu przypomniał jej o “Vivacii”, więc przelała przeznaczone dla niej uczucia na niego. I tyle. To nie on miał zostać obdarzony czułością.

Nic nie było dla niego przeznaczone.

Pamiętał o tym, toteż nie zdenerwował się, kiedy po krótkim milczeniu Althea powiedziała:

– Nie mam się gdzie zatrzymać dziś wieczorem. Mogę spać na twoim pokładzie?

– Prawdopodobnie jest tam okropny bałagan – ostrzegł ją. – Kadłub mam wprawdzie wystarczająco mocny, lecz niewiele mogę poradzić na wody burzowe, wszędobylski piasek, a i plażowe wszy wcisną się wszędzie.

– “Paragonie”, proszę, pozwól mi, nie dbam o wygody. Jestem przekonana, że znajdę sobie suchy kąt, gdzie się zwinę w kłębek.

– No więc dobrze – zgodził się. Następnie dodał z uśmiechem:

– O ile nie masz nic przeciwko podzieleniu się powierzchnią z Brashenem. Wraca tutaj co noc.

– Naprawdę? – spytała wstrząśnięta i skonsternowana.

– Przychodzi tu i zostaje na noc podczas niemal każdej bytności w porcie. Zawsze zaczyna się tak samo. Pierwszej nocy przyszedł późno, był pijany, nie miał ochoty płacić komuś za kilka godzin snu. Tutaj czuje się bezpiecznie. Zawsze opowiada mi o swoich planach. Mówi, że od następnego dnia zacznie oszczędzać i zmieni tryb życia.

– “Paragon” przerwał, delektując się milczeniem zaszokowanej dziewczyny. – Oczywiście, nie dotrzymuje obietnicy. Co noc wraca tu chwiejnym krokiem, z coraz lżejszą sakiewką, aż wreszcie wyda wszystko. A kiedy nie ma już pieniędzy na alkohol, zostaje ze mną. Mieszka tu do swego następnego rejsu.

– “Paragonie” – powiedziała łagodnie Althea. – Brashen pracował na “Vivacii” przez wiele lat. Wydaje mi się, że kiedy cumowaliśmy w Mieście Wolnego Handlu, zawsze spał na jej pokładzie.

– No cóż, może i tak, ale przedtem… Przedtem i teraz. – Mimo woli wypowiedział swoją następną myśl głośno: – Dla ślepej i samotnej istoty czas biegnie inaczej.

– Zapewne masz rację. – Dziewczyna odchyliła głowę i głęboko westchnęła. – No cóż, wejdę zatem i zanim zrobi się zupełnie ciemno, poszukam sobie miejsca do spania.

– Zanim zrobi się zupełnie ciemno – powtórzył powoli “Paragon”. – Aha, więc nie jest jeszcze ciemno?

– Nie. Wiesz przecież, jak długo zapada latem zmierzch. Wewnątrz zapewne jest mroczno jak w worku, więc nie denerwuj się, jeśli usłyszysz, że na coś wpadłam. – Skrępowana przerwała, potem podeszła, stanęła przed nim i z łatwością dosięgnęła ręki pochylonego galionu. Poklepała jego dłoń, później ją uścisnęła. – Dobranoc, “Paragonie”. I dziękuję.

– Dobranoc – odparł. – Och. Brashen śpi w kwaterze kapitańskiej.

– Rozumiem. Dziękuję.

Niezgrabnie wspięła się na burtę statku. “Paragon” usłyszał szelest jej spódnicy. Najwyraźniej strój utrudniał Althei drogę po ukośnym pokładzie, w końcu jednak dotarła do ładowni. Pamiętał, że jako dziewczynka była zwinniejsza. Prawie codziennie go odwiedzała. Jej dom znajdował się gdzieś na stoku ponad plażą; mówiła, że idąc do niego, musi przejść przez las za budynkiem, potem zejść po klifie. Tamtego lata poznała go dobrze, w kajutach i wokół statku bawiła się we wszystkie możliwe gry, udawała, że “Paragon” jest jej żaglowcem, a ona jego kapitanem. Trwało to przez jakiś czas, aż o wszystkim dowiedział się ojciec. Przyszedł tu za nią któregoś dnia, a kiedy zobaczył, jak córka rozmawia z przeklętym statkiem, solidnie skrzyczał oboje, po czym (z rózgą w ręku) zapędził Altheę do domu. Później nie przychodziła przez długi czas. Kiedy wreszcie zaczęła go odwiedzać, były to krótkie wizyty o wczesnym świcie albo wieczorem. Jednak w ciągu tamtego lata świetnie go poznała.

Najwidoczniej nadal pamiętała rozkład jego pomieszczeń, ponieważ czuł, że bez trudu posuwa się po korytarzach, najwyraźniej zmierzając do części rufowej, gdzie kiedyś załoga zawieszała swoje hamaki. “Paragon” zdziwił się, że dziewczyna swoim przybyciem przywołała tak wiele wspomnień… Crenshaw miał rude włosy i zawsze narzekał na jedzenie. Umarł. Topór, który zakończył jego życie, pozostawił też głęboką skazę w deskach “Paragona”. Krew chłopaka poplamiła drewno…

68
{"b":"108284","o":1}