Литмир - Электронная Библиотека

Poczuł ogromny wstyd. Upokorzył się po raz kolejny i jak zwykle tylko siebie powinien o to obwiniać. Był głupi, głupi, głupi… Jedyne, co mógł zrobić, to nie informować o tym wszystkich wokół. Siedział obracając pierścień na palcu i patrząc w ogień. Rzucił okiem na czarodrzewowy talizman przywiązany do nadgarstka. Jego własny szyderczy uśmiech wykrzywiał maleńką twarz, przedrzeźniając młodego pirata i drwiąc z niego. Czy rzeczywiście ożył na chwilę? A może była to tylko kolejna sztuczka związana z magią Innego? Kennit uważał w tej chwili rejs na Wyspę Innego Ludu za kompletną pomyłkę. Bez wątpienia jego załoga myślała podobnie; zapewne marynarze szeptali między sobą, że ich kapitan szuka wyroczni, jak gdyby był niepłodną babą albo nawiedzonym fanatykiem. Dlaczego jego największe nadzieje zawsze obracały się w najgorsze poniżenie?

– Pomasować ci plecy, Kennicie?

Odwrócił się i obrzucił ją piorunującym spojrzeniem. Kim była, żeby przerywać jego rozmyślania?

– Dlaczego sądzisz, że mam na to ochotę? – zapytał chłodno.

– Wyglądasz na zmartwionego – odparła z całą powagą. – Na znużonego i spiętego.

– Sądzisz, że potrafisz odgadywać moje nastroje, dziwko? Posłała mu odważne spojrzenie.

– Kobieta wie takie rzeczy, jeśli przez ponad trzy lata regularnie przygląda się mężczyźnie.

Wstała, podeszła i stanęła za nim, nadal naga. Położyła długie wąskie ręce na jego ramionach i przez jedwabny szlafrok zaczęła masować mu mięśnie. Kennitowi zrobiło się bardzo przyjemnie. Przez jakiś czas siedział nieruchomo i tolerował jej dotyk. Niestety później zaczęła mówić, klęcząc przy swym kapitanie.

– Tęsknię za tobą, kiedy wypływasz daleko. Zastanawiam się, czy dobrze się czujesz. Czasami zapytuję siebie, czy w ogóle wrócisz. No bo cóż cię w końcu wiąże z Łupogrodem? Wiem, że moja osoba nie bardzo cię obchodzi. Chcesz tylko, żebym była tutaj i zachowywała się tak, jak lubisz. Sądzę, że Bettel trzyma mnie tylko ze względu na twoje preferencje. Nie jestem… kobietą, jakiej pożąda większość mężczyzn. Widzisz, jaki jesteś dla mnie ważny? Gdyby nie ty, Bettel wyrzuciłaby mnie z domu i musiałabym pracować jako ulicznica. Na szczęście przychodzisz tutaj co jakiś czas, prosisz o mnie, wybierasz dla nas najlepszą izbę w całym domu i zawsze płacisz prawdziwym złotem. Wiesz, jak inni mnie tutaj nazywają? Dziwką Kennita. – Parsknęła krótko gorzkim śmiechem. – Kiedyś takie określenie zawstydzało mnie. Teraz nawet mi się podoba.

– Dlaczego tyle mówisz? – Głos młodego pirata szorstko przeciął jej rozważania niczym tępy nóż. – Sądzisz, że płacę za wysłuchiwanie twojej gadaniny?

Było to pytanie i Etta wiedziała, że wolno jej na nie odpowiedzieć.

– Nie – oświadczyła cichym głosem. – Ale myślę, że za złoto, które płacisz Bettel, mogłabym wynająć dla nas mały domek. Utrzymywałabym go w czystości i we wzorowym porządku. Zawsze czekałabym tam na ciebie, zawsze gotowa i czysta. Ślubuję, że nigdy nie poczułbyś wokół mnie zapachu innego mężczyzny.

– I sądzisz, że tego chcę? – zadrwił.

– Nie wiem – odparła szeptem. – Wiem, że ja tego pragnę. To wszystko.

– Naprawdę nie dbam o twoje pragnienia – mruknął, po czym sięgnął za siebie i zdjął jej ręce ze swoich ramion. Ogień rozgrzał skórę dziewczyny. Kennit wstał z krzesła i obrócił twarz ku niej, potem przesunął ręką po jej gołej skórze, przez chwilę urzeczony dotykiem ciepłego od ognia ciała. Widok Etty znowu go podniecił. Kiedy jednak spojrzał na jej twarz, doznał wstrząsu, ponieważ na policzkach dziewczyny widniały łzy. Nie mógł na nie patrzeć.

– Wróć do łóżka – polecił jej oburzony. Etta odeszła, posłuszna jak zwykle. Kennit stał i patrzył w ogień, rozpamiętując dotyk jej gładkiej skóry i swoje pożądanie. Przeraziła go myśl o jej mokrej twarzy i załzawionych oczach. Nie po to kupował sobie dziwkę. Kupował ją właśnie po to, aby tego wszystkiego uniknąć. Do diabła, zapłacił przecież. Nie patrząc na łóżko rozkazał jej nagle: – Połóż się na brzuchu. Twarzą w prześcieradło.

Usłyszał, jak dziewczyna obraca się w łóżku. Przeszedł do niej szybko przez pociemniałą izbę. Choć leżała twarzą do dołu jak chłopak, wziął ją jak kobietę. Niech nikt, nawet dziwka, nie mówi, że Kennit nie zna różnicy.

Był przekonany, że nie postępuje z nią zbyt brutalnie, a jednak Etta ciągle płakała, nawet gdy już się stoczył z jej ciała. Ten prawie bezgłośny płacz leżącej obok niego kobiety poruszył go. Niepokój, który poczuł, dołączył do wcześniejszego wstydu i wstrętu do samego siebie. Co się z nią działo? Czyż jej nie płacił? Nie miała prawa oczekiwać od niego niczego więcej. Ostatecznie była tylko dziwką. Zawarli układ.

Natychmiast się podniósł i zaczął ubierać. Po pewnym czasie jej płacz ucichł. Obróciła się nagle.

– Proszę – szepnęła chrapliwie. – Proszę, nie odchodź. Przepraszani, że cię uraziłam. Już będę cicho. Obiecuję.

Desperacja w jej głosie współbrzmiała z rozpaczą, którą Kennit czuł w swoim sercu. Smutek przeciw smutkowi. Kapitan pomyślał, że powinien zabić tę dziewuchę. Powinien raczej ją zabić, niż pozwolić, by mówiła do niego takie słowa. Nie zrobił tego jednakże, włożył natomiast rękę do kieszeni kaftana.

– Mam coś dla ciebie – oświadczył, szukając po omacku jakiejś małej monety. Sądził, że pieniądze przypomną im obojgu, po co się spotkali w tym pomieszczeniu. Lecz los go zdradził, ponieważ kieszeń była pusta. Kennit opuścił statek w wielkim pośpiechu. Żeby zapłacić Bettel, będzie musiał wrócić na “Mariettę” po pieniądze. Sytuacja stała się krępująca. Wiedział, że dziwka patrzy na niego i czeka. Cóż mogło być bardziej poniżającego niż stanie bez pieniędzy przed dziwką, która właśnie cię obsłużyła?

Na szczęście w najdalszym zakamarku kieszeni wyczuł coś, coś maleńkiego, co ukłuło go w palec i wbiło się pod paznokieć. Wyjął drobiazg, spodziewając się ciernia lub jakiegoś kamyka, lecz w jego ręku błysnął maleńki ozdobiony klejnocikiem kolczyk; Kennit przypomniał sobie, że wyrwał go z ucha martwego niebieskiego kociaka. Zamigotał rubin. Młody kapitan nigdy nie przywiązywał wagi do rubinów. Tak jak i do Etty.

– Masz – powiedział, wpychając w dłoń dziewczyny kolczyk, po czym dodał: – Nie opuszczaj tego pokoju. Zatrzymaj go do jutra wieczór. Wrócę.

Zanim zdołała się odezwać, wyszedł. Był rozdrażniony, ponieważ podejrzewał, że Bettel zażąda ogromnej sumy za zatrzymanie pokoju i dziewczyny przez noc i dzień. No cóż, niech sobie żąda, Kennit i tak zapłaci tyle, ile sam zechce. Dzięki temu rozwiązaniu nie będzie się musiał przyznać przed Bettel, że dziś wieczorem nie ma pieniędzy na zapłatę. Uniknie przynajmniej wstydu.

Hałaśliwie zbiegł po schodach i wszedł do głównego pomieszczenia.

– Chcę zatrzymać pokój i dziewczynę – poinformował Bettel, kiedy przechodził. W innej sytuacji niemal ucieszyłby go widok jej skonsternowanej twarzy. Przeszedł już kilkaset metrów, gdy poczuł, że sakiewka obija mu się o lewą kieszeń. Śmieszne. Nigdy jej tam nie trzymał. Przyszło mu do głowy, żeby wrócić, wszystko odwołać i od razu zapłacić Bettel, ale zrezygnował. Jeśli powie, że zmienił zamiar, znowu zachowa się jak głupiec. Głupiec! Słowo paliło jego umysł niczym rozżarzone żelazo.

Wydłużył krok, próbując uciec od własnych myśli. Natychmiast musiał stąd odejść. Kiedy schodził lepką od błota ulicą, z nadgarstka odezwał się cienki głosik.

– To był prawdopodobnie jedyny kawałek skarbu, jaki kiedykolwiek ktoś wywiózł z Wyspy Innego Ludu, a ty dałeś go dziwce.

– No i? – zapytał, podnosząc rękę i patrząc w maleńką twarz.

– Może masz szczęście i jesteś mądry. – Twarzyczka uśmiechnęła się do niego z wyższością. – Może.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Niestety czarodrzewowy talizman nie zamierzał się już odzywać, mimo iż Kennit pstryknął w niego palcem wskazującym. Rzeźbione rysy pozostały nieruchome i twarde jak kamień.

Poszedł do saloniku Ivra. Nie wiedział, że się tam kieruje, aż do chwili, gdy stanął przed drzwiami. W środku było ciemno. Pora była znacznie późniejsza, niż sądził. Kopał w drzwi, aż najpierw syn Ivra, a potem sam artysta kazali mu przestać.

29
{"b":"108284","o":1}