Литмир - Электронная Библиотека

Będzie musiała opuścić statek! Swój dom. Nowy kapitan nie wyrzuci jej z domu. A może będzie do tego zdolny?

Od dzieciństwa kochała to pomieszczenie i nigdy nie zapomniała dreszczyku emocji, który poczuła, gdy weszła tu po raz pierwszy i rzuciła marynarski worek na koję. Prawie siedem lat temu; od tamtej pory kajuta stanowiła jej dom i zapewniała bezpieczeństwo.

Althea wspięła się na koję i skuliła na niej. Twarz przysunęła do samej grodzi. Policzek palił, ale nie dotknęła go. Kyle ją uderzył! Niech ślad jego przemocy zasinieje i pociemnieje. Może kiedy Althea dotrze do domu, siostra i rodzice dostrzegą siniak i uświadomią sobie, jakiego pasożyta wprowadzili do rodziny. Kyle Haven nie pochodził nawet z kupieckiego rodu. Był mieszańcem, w połowie Chalcedczykiem, w połowie szczurem lądowym. Mimo iż ożenił się z jej siostrą, był dla Althei nikim. Niczym. Kawałkiem łajna. Nie zamierza przez niego płakać, budzi w niej tylko gniew. Tylko gniew.

Po kilku minutach serce dziewczyny zabiło spokojniej. Leniwie sięgnęła po pikowaną kołdrę, którą uszyła dla niej Nana. Później obróciła się i wyjrzała przez umieszczony na przeciwnej ścianie iluminator. Bezkresne szare morze w dolnej, ogromne niebo w górnej części. To był jej ulubiony widok, z pozoru zawsze niezmienny, a równocześnie w każdej minucie inny.

Rozejrzała się po kajucie. Małe biurko bezpiecznie przymocowane do grodzi, na nim maleńka szufladka, w której podczas złej pogody można było zabezpieczyć papiery i dokumenty. Obok biurka znajdowały się półka z książkami i stojak na zwoje. Książki nigdy nie spadały, nawet podczas najsilniejszego sztormu. Althea miała także mały stolik nawigacyjny i zbiór map, ponieważ ojciec nakłaniał ją do nauki nawigacji, choćby po to, by potrafiła ustalić położenie statku. Potrzebne przyrządy i dokumenty leżały w niewielkiej wyściełanej kasetce przymocowanej do ściany. Marynarskie ubrania dziewczyny wisiały na wieszakach. Jedyną ozdobę pomieszczenia stanowił obrazek “Vivacii”, który kiedyś zamówiła. Wykonał go Jared Pappas, było to zatem cenne malowidło, lecz dla Althei najważniejszy pozostawał przedstawiony na nim statek. Na obrazie żagle “Vivacii” były wydęte od pełnego wiatru, a jej dziób równo ciął fale.

Dziewczyna sięgnęła nad głowę i przycisnęła ręce do nieosłoniętych drewnianych belek żaglowca, które więziły jego uśpione życie. Drżenie, jakie Althea wyczuła, nie wiązało się ze zwyczajnym pulsowaniem drewna tnącego fale statku, z głuchym tupotem biegających po pokładach marynarzy ani z ich piskliwymi odżywkami na rozkazy oficera; łączyło się natomiast z życiem samej “Vivacii”, z jej bliskim przebudzeniem.

“Vivacia” była żywostatkiem. Sześćdziesiąt trzy lata temu położono jej kil; tę długą, dobrze wypionowaną drewnianą belkę wykonano z czarodrzewu. Z tego samego drewna wyrzeźbiony został galion żaglowca oraz deski jego kadłuba. Statek zamówiła prababka Althei pod zastaw posiadłości rodzinnych Vestritów. Ten dług rodzina spłacała do dziś. “Vivacię” zakupiono w czasach, kiedy kobiety brały sprawy w swoje ręce, nie wywołując tym skandali, na długo zanim Miastem Wolnego Handlu zawładnął głupi, wprowadzony przez Chalcedczyków zwyczaj, zgodnie z którym im rodzina była bogatsza, tym bardziej bezczynne życie prowadziły jej przedstawicielki. Ephron Vestrit lubił mawiać, że prababcia Vestrit nigdy nie pozwalała, by opinie innych ludzi przeszkadzały jej w kontaktach z własnym statkiem. Ta dzielna kobieta pływała na “Vivacii” przez trzydzieści pięć lat, od swych siedemnastych urodzin, aż do pewnego gorącego letniego dnia, kiedy to po prostu usiadła na pokładzie dziobowym i oświadczyła: “To tyle, chłopcy”, po czym umarła.

Po śmierci prababki żaglowiec przejął dziadek Althei, którego pamiętała, choć niezbyt wyraźnie. Był ciemnowłosym, silnym mężczyzną o groźnym jak wzburzone morze głosie, który huczał we wszystkich pomieszczeniach, ilekroć jego właściciel wracał do domu. Dziadek umarł czternaście lat temu, również na pokładzie “Vivacii”. Liczył sobie wtedy sześćdziesiąt dwa lata, a Althea – niewiele ponad cztery. Stała jednak obok jego noszy wraz z całą rodziną Vestritów, była świadkiem jego śmierci, a nawet poczuła słabe drżenie, którym na odejście swego drugiego kapitana zareagowała “Vivacia”. Althea wiedziała, że drżenie to wywołał w statku zarówno żal, jak i powitanie przepływającej przez drewniane belki anmy jej właściciela. “Vivacia” tęskniła za swym odważnym kapitanem, lecz równocześnie z radością oczekiwała własnego przebudzenia. Śmierć dziadka Althei zbliżała dzień powtórnych narodzin statku.

Dzień ów miał nadejść w chwili śmierci ojca dziewczyny. Jak zawsze, gdy się zastanawiała nad tą kwestią, poczuła natłok sprzecznych uczuć. Myśl o umierającym ojcu budziła w niej przerażenie; byłaby zdruzgotana wiadomością o jego śmierci. A jeśli umrze, zanim jego młodsza córka osiągnie pełnoletność i opieka nad nią przejdzie na matkę i na Kyle'a… Althea szybko odsunęła od siebie te myśli i przesądnie odpukała kłykciami w drewno “Vivacii”; nie powinna rozważać takich nieprzyjemnych kwestii.

Jednak nie mogła zaprzeczyć, że z niecierpliwością czeka na przebudzenie żywostatku. Ileż godzin spędziła wyciągnięta na bukszprycie, tuż przy galionie i patrzyła na rzeźbione drewniane powieki, które zakrywały oczy prującej fale “Vivacii"? Figura dziobowa “Vivacii” nie była zwykłą drewnianą, pomalowaną farbami rzeźbą jak galiony zwykłych żaglowców; ją wykonano z czarodrzewu! Na razie rzeczywiście była malowana, lecz w momencie, gdy na jej pokładzie umrze Ephron Vestrit, farba odpadnie. Wówczas loki nie będą już pozłacane, lecz złote i naturalnie faliste, a z wydatnych kości policzkowych i policzków zniknie różowy barwnik i pojawi się na nich naturalny rumieniec. “Vivacia” miała zielone oczy. Althea świetnie o tym wiedziała. Mówiono, że można się tylko domyślać koloru oczu żywostatku, aż do chwili, gdy otworzy je śmierć trzech kapitańskich pokoleń. Ale Althea wiedziała, że “Vivacia” ma oczy zielone jak morska sałata. Wyobrażając sobie, jak się otwierają, zawsze się uśmiechała. Nawet teraz.

Uśmiech jednak zbladł, gdy przypomniała sobie słowa Kyle'a. Dobrze rozumiała, co jej szwagier zamierza zrobić. Usunąć ją ze statku i wprowadzić na pokład jednego ze swoich synów. A kiedy ojciec Althei umrze, Kyle postara się zachować stanowisko kapitana “Vivacii”; zatrzyma też na pokładzie chłopca, przedstawiciela Vestritów, by uszczęśliwić statek. W pierwszej chwili dziewczyna uznała tę pogróżkę za czczą, wszak żaden z synów Kyle'a nie wydawał się odpowiedni: jeden był zbyt młody, drugi miał zostać kapłanem. Althea nie miała nic przeciwko swoim siostrzeńcom, ale Selden – nawet gdyby wiek pozwalał mu zamieszkać na pokładzie statku – miał przecież duszę farmera. A co do Wintrowa – Keffria oddała go przed laty kapłanom. Chłopaka nie obchodziła “Vivacia” i nie miał pojęcia o statkach; jego matka postarała się o to, od początku przeznaczając go do stanu kapłańskiego. Kyle nigdy nie był zbytnio tym faktem zachwycony, jednak ostatnim razem, gdy Althea widziała chłopca, uświadomiła sobie, że będzie z niego dobry duchowny. Mały i słabowity, stale zapatrzony w dal, z nieuchwytnym uśmieszkiem na ustach; tak, umysł Wintrowa całkowicie wypełniał Sa.

Kyle'a z pewnością nie obchodziły myśli starszego syna, nie obchodziła go również religia. Swoje dzieci traktował prawdopodobnie niemal jak narzędzia; po prostu osoby potrzebne mu do kontroli nad żywostatkiem. No cóż, tym razem chyba przesadził. Kiedy wrócą do Miasta Wolnego Handlu, już ona dopilnuje, żeby ojciec dokładnie się dowiedział, co planuje Kyle i jak niewłaściwie potraktował ją, Altheę. Może wtedy Ephron Vestrit przemyśli jeszcze raz swoją decyzję i zastanowi się, czy młodsza córka rzeczywiście jest zbyt młoda na kapitana jego statku. Niech sobie Kyle znajdzie zwyczajny żaglowiec i obejmie dowództwo, a “Vivacię” odda jej, bo ona potrafi zapewnić bezpieczeństwo swemu żywostatkowi i uszanować go.

Althei wydało się, że w dłoniach czuje odpowiedź statku. “Vivacia” należała do niej, niezależnie od intryg Kyle'a. Mąż Keffrii nigdy nie zdobędzie serca żywostatku.

14
{"b":"108284","o":1}