Литмир - Электронная Библиотека

– Wprowadziłabyś się do domu pełnego wampirów?

– To chyba najbezpieczniejsze miejsce dla kogoś takiego jak ja. A poza tym – uśmiechnęłam się – jeśli Charlie naprawdę mnie wyrzuci, czekanie aż do wakacji straci sens, prawda?

Edward zacisnął zęby.

– Że też tak ci spieszno stracić duszę – mruknął.

– Nie przesadzaj. Tak naprawdę wcale nie wierzysz w tę gadkę o potępieniu.

– Co takiego?! – oburzył się.

Tylko tak sobie wmawiasz.

Zdenerwowany, chciał mi coś wyłożyć, ale go uprzedziłam.

– Gdybyś naprawdę wierzył w to, że nie masz duszy, to, kiedy znalazłam cię w zaułku w Volterze, natychmiast zorientowałbyś się, co jest grane, a ty tymczasem sądziłeś, że oboje nie żyjemy.

Powiedziałeś: „Niesamowite. Carlisle miał rację” – wypomniałam mu triumfalnie. – Ciągle tli się w tobie nadzieja.

Nareszcie udało mi się zapędzić go w kozi róg. Nie wiedział, jak się bronić.

– I niech się w nas tli dalej – zasugerowałam. – Zresztą to nie ma znaczenia. Jeśli mamy być razem, niebo mi niepotrzebne.

Edward wstał powoli, podszedł do mnie i ujął moją twarz obiema dłońmi. Wciąż był nieco oszołomiony moim wywodem.

– Na zawsze razem – przyrzekł uroczyście.

– O nic więcej nie proszę.

To powiedziawszy, wspięłam się na palce, by złożyć na jego ustach gorący pocałunek.

Epilog: Pakt

Niemal wszystko wróciło do normy (tej sprzed okresu mojego stępienia) znacznie szybciej, niż się tego spodziewałam. Nasz miejscowy szpital przyjął Carlisle'a z otwartymi ramionami – ordynator nawet nie starał się ukryć, jak bardzo się cieszy, że życie w Los Angeles nie przypadło Esme do gustu. Ponieważ z powodu wyjazdu minął mnie ważny test z matematyki, Alice i Edward bardziej kwalifikowali się do ukończenia szkoły niż ja *. Nagle najważniejszym moim problemem stało się to, gdzie dostanę się na studia.

Tak, plan B nadal obejmował college, w razie gdybym podziękowała Carlisle'owi skuszona ofertą Edwarda). Przegapiłam wprawdzie wiele ostatecznych terminów składania dokumentów, jednak mojego ukochanego to nie zniechęcało i każdego dnia przynosił mi do wypełnienia nowe formularze. Oboje mieliśmy duże szanse wylądować w nieobecnym w rankingach Peninsula Community College **. Na szczęście, Edward nie przejmował się tym tak bardzo, bo kilkadziesiąt lat wcześniej ukończył już Harvard.

Charlie nie pogodził się ani z faktem, że Edward wrócił, ani z samym Edwardem, ale przynajmniej wyznaczył mu wspaniałomyślnie godziny odwiedzin. Mnie dał szlaban i nie mogłam odwiedzać nikogo.

Wychodziłam tylko do szkoły i pracy, ale nie narzekałam. Brudnożółte ściany klas zaczęły mi się nawet dobrze kojarzyć. Jakim cudem? Cóż, brało się to w dużej mierze stąd, że nie siedziałam już w szkolnych ławkach sama.

Po tym, jak Cullenowie się wyprowadzili, zachowywałam się tak dziwnie, że nawet Mike, zawsze taki chętny do zalotów, nie zdecydował się na zajęcie pustego krzesła przy moim boku. Teraz Edward miał taki sam plan lekcji, co we wrześniu, więc znowu towarzyszył mi na większości lekcji. Zdawać by się mogło, że wydarzenia ostatnich ośmiu miesięcy nigdy nie miały miejsca – że obudziłam się wreszcie, zostawiając koszmary za sobą.

No, może nie do końca. Zmieniły się dwie rzeczy. Po pierwsze, nie mogłam ruszać się z domu. Po drugie, zeszłej jesieni nie znałam jeszcze dobrze Jacoba Blacka, więc gdyby nie pomysł z motorami, nie miałabym, za kim tęsknić.

Nie widzieliśmy się już od kilku tygodni. Mnie nie było wolno pojechać do La Push, a Jake uparcie nie zjawiał się w Forks. Co gorsza, kiedy dzwoniłam, nigdy nie podchodził do telefonu.

Pocieszałam się, że to może, dlatego, że telefonuję do niego zawsze o tej samej porze – pomiędzy godziną dziewiątą, z której wybiciem Charlie wyganiał demonstracyjnie Edwarda, a jedenastą czy dwunastą, kiedy to ojciec zasypiał, a Edward zakradał się do mojej sypialni przez okno. Dzwoniłam właśnie wtedy, ponieważ zauważyłam, że na moje wzmianki o Jacobie Edward reaguje alergicznie – dezaprobatą, nieufnością, a może i nawet tłumionym gniewem. Zapewne był równie uprzedzony do wilkołaków, co one do wampirów. Dobrze, że chociaż nie używał wobec nich tak obraźliwych określeń, co Jake'owe „krwiopijcy” „pijawki”.

Tak czy owak, na wszelki wypadek unikałam tematu sfory. Byłam zresztą taka zajęta i taka radosna, że nieczęsto myślałam o rzeczach nieprzyjemnych, a mój były najlepszy przyjaciel, paradoksalnie, do takich rzeczy się właśnie zaliczał. Dlaczego? Bo gdy o nim myślałam, dręczyły mnie wyrzuty sumienia – nie dość, że go zapewne unieszczęśliwiłam, to jeszcze wspominałam go, swoim zdaniem, stanowczo za rzadko.

Na powrót znalazłam się w bajce – książę wrócił, zły czar rysi. Nie wiedziałam tylko, co zrobić z jedną nadprogramową postacią. Czy miało być mi dane wpłynąć jakoś na to, by i Jacob żył długo i szczęśliwie”?

Mijały tygodnie, a chłopak wciąż nie oddzwaniał. Z każdym dniem coraz bardziej tym się przejmowałam. Świadomość, że nie zamknęłam tej sprawy, nie dawała mi spokoju niczym kapiący rytmicznie kran. Kap, kap, kap. Jake, Jake, Jake.

W rezultacie, chociaż nie poruszałam za często tematu Jacoba w rozmowach, czasem nie wytrzymywałam i dawałam ujście swojej frustracji.

– Co za chamstwo! – wykrzyknęłam pewnego sobotniego popołudnia, wsiadając do samochodu Edwarda, który przyjechał po mnie po pracy. O ile łatwiej było mi się złościć niż zadręczać! – Aż mnie skręca!

Zadzwoniłam do Blacków tuż przed wyjściem ze sklepu, licząc na to, że zdziałam coś, próbując skontaktować się z Jacobem o innej godzinie. Przeliczyłam się jak zwykle, słuchawkę podniósł Billy.

I wiesz, co powiedział?! – ciągnęłam rozdrażniona. – Ze Jacob po prostu nie chce mieć ze mną nic do czynienia! Do tej pory mówił, że Jacoba nie ma albo że śpi. Oczywiście wiedziałam, że wciska mi kity, ale przynajmniej przestrzegał ogólnie przyjętych zasad dobrego wychowania. Widać sam też się do mnie uprzedził.

To nie fair!

– Tu nie chodzi o ciebie, Bello – powiedział Edward cicho. – To nie do ciebie są uprzedzeni.

– Ale tak się czuję – mruknęłam, zakładając sobie ręce na piersi. Wyrażałam w ten sposób tylko swój upór – rana zniknęła na dobre i ledwie pamiętałam, jak mi dokuczała.

– Jacob wie, że wróciliśmy do Forks i że my dwoje znowu spędzamy razem dużo czasu. Woli nie ryzykować konfrontacji ze mną. Jakby nie było, jestem jego naturalnym wrogiem. Nie da się o tym zapomnieć tak z dnia na dzień.

– To śmieszne. Wie też, że nie jesteś nikim… że nie jesteś taki jak inne wampiry.

Wpatrywałam się gniewnie w przednią szybę, zamiast deszczu widząc twarz Jacoba przesłoniętą ową zgorzkniałą maską, której tak nienawidziłam.

– Obaj jesteśmy, kim jesteśmy – stwierdził Edward z rezygnacją w głosie. – Trzeba się do tego dostosować. Jacob jest jeszcze bardzo młody. Ja potrafię się kontrolować, ale on raczej nie. Niewinne spotkanie jak nic przerodziłoby się w sprzeczkę, sprzeczka w bójkę, a wtedy, w samoobronie, musiałbym go za… Musiałbym go zranić. Byłoby to dla ciebie bardzo przykre doświadczenie. Chcę ci go oszczędzić.

Przypomniałam sobie, jak Jacob tłumaczył w kuchni, dlaczego unika Alice: „Nie panuję jeszcze nad sobą tak, jak chciałbym. Nie chcę jej narażać. Ty też nie byłabyś zachwycona, gdybym ją zabił. Gdybym zabił kogoś, kogo kochasz”. Ale przecież potem stali koło siebie w przedpokoju i włos nie spadł jej z głowy.

– Edwardzie – wyszeptałam – czy przed sekundą o mało, co nie powiedziałeś: „a wtedy musiałbym go zabić”?

Przeniósł wzrok ze mnie na światła uliczne. Czerwone zgasło, a rozbłysło zielone. Ruszyliśmy, ale bardzo wolno, w niepodobnym do Edwarda tempie.

– Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby tego uniknąć – odpowiedział z powagą po dłuższej chwili.

вернуться

* W większości szkól średnich w Stanach Zjednoczonych nie ma czegoś takiego jak matura, należy jedynie zaliczyć przedmioty obowiązkowe – przyp. tłum.

вернуться

** College finansowany przez władze lokalne z regionu Półwyspu Olympic (Olympic Peninsula) z siedzibą w Port Angeles i filią w Forks – przyp. tłum.

99
{"b":"103759","o":1}