Ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta. Edward patrzył wciąż prosto przed siebie, chociaż staliśmy akurat przed znakiem stopu.
Znów sobie coś przypomniałam – tym razem nie z własnego życia, ale z literatury. Co stało się z Parysem, kiedy wrócił Romeo? Didaskalia dramatu objaśniały to wyraźnie: „Walczą.”, „Parys pada.”, „Parys umiera.”
Nie, to idiotyczne, pomyślałam. Zupełnie nieprawdopodobne. Odgoniłam tę wizję niczym natrętną muchę.
– Cóż – Odetchnęłam głęboko. – Nic takiego się nigdy nie wy darzy, więc nie ma, o co się martwić. Za to Charlie spogląda teraz nerwowo na zegarek. Lepiej dowieź mnie do domu, zanim dojdzie do wniosku, że się spóźniłam.
Obróciłam głowę w lewo, zmuszając się do bladego uśmiechu.
Za każdym razem, kiedy patrzyłam na idealne rysy mojego towarzysza, serce zaczynało mi bić mocniej, upewniając mnie, że jest na swoim miejscu. Tym razem przeszło samo siebie – niemal rozsadziło mi pierś – a wszystko przez to, że rozpoznałam malujące się na twarzy chłopaka uczucie.
Był to niepokój.
– Bello – oznajmił Edward, niemalże nie poruszając wargami – obawiam się, że w domu czeka cię coś dużo gorszego niż kolejna sprzeczka o spóźnienie.
Przysunęłam się do niego bliżej i uwiesiłam na jego prawym ramieniu, rozglądając się trwożnie po okolicy. Nie wiem, co spodziewałam się zobaczyć – szarżującą Victorię? Grupę przybyszy w pelerynach? Watahę rozsierdzonych wilków? Ulica była pusta.
– Usłyszałeś czyjeś myśli? Co się stało? Edward nie wiedział, jak przekazać mi nowinę.
– Charlie… – zaczął.
– Co z tatą?! – pisnęłam histerycznie.
Nareszcie na mnie spojrzał. Opanowałam się. Chyba wpierw by mnie przytulił, gdyby miał mi do przekazania, że mój ojciec nie żyje.
– Charlie… raczej ciebie nie zabije, ale ma na to wielką ochotę.
Jechaliśmy już wzdłuż mojej ulicy. Edward minął mój dom i zaparkował na skraju lasu.
– Czym ja znowu mu podpadłam? – wyjęczałam.
Edward zerknął za siebie ku naszemu podjazdowi. Poszłam za jego przykładem. Dopiero teraz zauważyłam, że przed domem, oprócz radiowozu, stał jeszcze jeden pojazd – czerwony, błyszczący, rzucający się w oczy. Był to mój odnowiony motocykl.
Skoro Charlie miał ochotę mnie zabić, musiał wiedzieć, że motor jest mój, a poinformować go o tym mogła tylko jedna osoba na świecie.
– O, nie! – zawołałam. – Ale dlaczego? Dlaczego mi to zrobił?
Poczułam się tak, jakbym została spoliczkowana. Ufałam Jacobowi całkowicie. Powierzyłam mu wszystkie swoje sekrety. Miałam go ponoć uważać za swojego powiernika, za kogoś, na kim zawsze mogłabym polegać. Rzecz jasna, ostatnio sprawy nieco się skomplikowały, ale nie sądziłam, że naruszyło to fundamenty naszej przyjaźni. Nie przypuszczałam, że cokolwiek było w stanie je naruszyć!
Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? Charlie musiał być wściekły – nie tylko wściekły, ale i, co gorsza, zasmucony i zawiedziony. Czy nie miał na głowie wystarczająco dużo problemów? Nie podejrzewałam Jacoba o takie wyrachowanie, o taki brak serca. Do oczy napłynęły mi piekące łzy, nie były to jednak łzy smutku. Moja czaszka zdawała się być gotowa eksplodować od potężnej dawki emocji. Zdrada. Zdrada! Zakipiałam gniewem.
– Czy on nadal tu jest? – syknęłam jadowicie.
– Tak. – Edward wskazał brodą ścianę lasu. – Czeka na nas tam dalej, na ścieżce.
Wyskoczyłam z samochodu i zaciskając dłonie w pięści, rzuciłam się we wskazanym kierunku. Po raz kolejny na śmierć zapomniałam o tym, że przy wampirze nie mam szans. Edward natychmiast zastąpił mi drogę i chwycił mnie w pasie.
– Puszczaj mnie! Zabiję drania! Zdrajca! – wrzasnęłam w stronę drzew.
– Charlie cię usłyszy! – upomniał mnie Edward. – A kiedy zawlecze cię już do środka, pewnie zamuruje drzwi.
Odruchowo spojrzałam na dom. Znów zobaczyłam motor i zaklęłam. Tak bardzo korciło mnie, żeby się zemścić.
– Daj mi pięć sekund na Jacoba, a potem zajmę się Charliem – zaproponowałam, bezsensownie się wyrywając.
– Black chce się widzieć ze mną, a nie z tobą. To dlatego zaczekał.
Odechciało mi się mordu, za to ugięły się pode mną kolana. „Walczą”. „Parys pada”. „Parys umiera”.
– Chce się z tobą rozmówić?
– Coś w tym stylu.
– Jaki dokładnie to styl? – spytałam drżącym głosem.
Chłopak odgarnął włosy z mojej twarzy.
– Nie martw się. Nie przyszedł po to, żeby się bić. Jest tu w charakterze… rzecznika sfory.
– Ach tak.
Edward zerknął znowu na dom, po czym zaczął ciągnąć mnie ku ścieżce.
– Musimy się pospieszyć. Charlie się niecierpliwi.
Nie mieliśmy daleko – Jacob czekał zaledwie kilka metrów w głębi lasu. Opierał się plecami o omszały pień. Jego twarz, tak jak myślałam, przesłaniała zgorzkniała maska, którą widywałam regularnie, odkąd przystał do wilków. Spojrzał na mnie, potem na Edwarda, wygiął usta w szyderczym uśmiechu i oderwał się od drzewa. Stopy miał bose, a trzęsące się dłonie zaciśnięte w pięści. Pochylał się odrobinę do przodu, ale mimo to było widać, że jest jeszcze wyższy niż wcześniej. Jakimś cudem nadal rósł. Gdyby podszedł do nas bliżej, górowałby nad nie tak znowu niskim Edwardem.
Mój ukochany zatrzymał się, gdy tylko go zobaczył, ze względów bezpieczeństwa zostawiając pomiędzy nami a nim spory odstęp i przesuwając mnie delikatnie za swoje plecy. Zza jego ramienia świdrowałam Jacoba wzrokiem.
Cyniczny wyraz twarzy mojego przyjaciela powinien był mnie tylko zirytować, a tymczasem przypomniał mi naszą ostatnią rozmowę, kiedy w oczach chłopaka błyszczały łzy. Ochłonęłam nieco. Moja złość ustąpiła rozżaleniu. Tak dawno nie widziałam Jacoba, tak bardzo go lubiłam – dlaczego musieliśmy się spotykać w takich okolicznościach?
– Cześć. – Jacob skinął mi głową, nie odrywając wzroku od mojego towarzysza.
– Skąd ten pomysł? – wyszeptałam, starając się ukryć, że w gardle rośnie mi gula. – Jak mogłeś mi zrobić takie świństwo?
Szyderczy uśmiech zniknął, ale maska nie.
– To dla twojego dobra.
– Dla mojego dobra? Co ty wygadujesz? Chcesz, żeby Charlie mnie udusił? A może miał dostać zawału, tak jak Harry? Na mnie możesz być wściekły, ale po co odgrywać się na nim?
Jacob skrzywił się i ściągnął brwi, ale nie odpowiedział.
– Nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić – wytłumaczył Edward, czytając Jake'owi w myślach. – Chciał tylko, żeby Charlie dal ci szlaban, bo wtedy, jak sądził, nie mogłabyś spędzać ze mną zbyt dużo czasu.
Indianin patrzył na niego z nienawiścią.
– Ach, Jake! A jak myślisz, dlaczego nie złożyłam ci jeszcze wizyty, żeby skopać ci tyłek za to, że nie podchodzisz do telefonu? Przecież ja już mam szlaban! Od kilku tygodni!
Zaskoczyłam go tą informacją.
– To dlatego nie przyjeżdżałaś? – spytał i zaraz zacisnął usta, jakby pożałował, że się odezwał.
– Był przekonany, że to ja cię nie puszczam, a nie Charlie – wtrącił Edward.
– Przestań – warknął Jacob.
Edward się nie odszczeknął.
Jacobem wstrząsnął pojedynczy dreszcz.
– Bella nie przesadzała, mówiąc, że posiadasz nadprzyrodzone zdolności – wycedził. – W takim razie wiesz już zapewne, co mnie sprowadza.
– Owszem – przyznał Edward bez cienia wrogości. – Ale, zanim zaczniesz, chciałbym coś powiedzieć.
Jacob nie zaoponował, za to na dobre się rozdygotał. Próbował się uspokoić, na przemian zginając i prostując palce. Edward odchrząknął, szykując się do dłuższej przemowy.
– Widzisz… nie wiem, jak ci dziękować. Jestem tobie niewysłowienie wdzięczny – dozgonnie wdzięczny, jeśli w moim przypadku takie wyznanie ma sens.
Jacob był w takim szoku, że z wrażenia niemal przestał się trząść. Zerknął na mnie pytająco, ale ja także nie wiedziałam, co jest grane.
– Za uratowanie Belli życia – wyjaśnił Edward, szczerze wzruszony. – Za opiekowanie się nią, kiedy mnie przy niej nie było.
– Edwardzie… – zaczęłam, ale gestem nakazał mi milczeć, nie spuszczając przy tym oczu z Jacoba. Ten już rozumiał i ze zdziwionego chłopca przeobraził się na powrót w wyniosłego wojownika.