Литмир - Электронная Библиотека

– Wiesz, co? W życiu nie słyszałam większej bzdury.

– Ależ Bello, to jedyne słuszne wyjście…

– Zaraz, zaraz. Może cofnijmy się trochę. Mówiliśmy o Volturi, prawda? – Zdenerwowanie dodało mi pewności siebie. Miałam dość kluczenia. – Nie pamiętasz warunków naszej umowy? Jeśli nie zmienicie mnie w wampira, to mnie zabiją. Może i odczekają całe dwanaście lat, ale nie przypuszczasz chyba, że o nas zapomną?

– Nie, na pewno o nas nie zapomną, ale…

– Ale co?

Edward uśmiechnął się niespodziewanie od ucha do ucha. Przyjrzałam mu się z powątpiewaniem. Może nie tylko ja z nas dwojga zwariowałam.

– Mam kilka scenariuszy – oświadczył z dumą.

– I, jak rozumiem, wszystkie twoje scenariusze opierają się na tym, że pozostanę człowiekiem?

Mój sarkazm mu bynajmniej nie umknął. Uśmiech zgasł na jego twarzy jak zdmuchnięta świeca.

– Oczywiście – odparł cierpko.

Przez dobrą minutę patrzyliśmy na siebie spode łba. W końcu wzięłam głębszy wdech, ściągnęłam łopatki i odepchnęłam ręce Edwarda od siebie, żeby móc usiąść.

– Chcesz, żebym już sobie poszedł?

Zraniłam go tym gestem odrzucenia, chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać. Moje serce zadrżało.

– Nie – poinformowałam go. – To ja wychodzę. Wygramoliwszy się z łóżka, zaczęłam przeczesywać pogrążony w mroku pokój w poszukiwaniu butów. Edward przyglądał mi się podejrzliwie.

– Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz?

– Do ciebie do domu – wyznałam, nie przerywając poszukiwań.

Wstał i stanął tuż za mną.

– Proszę, już je znalazłem. – Wręczył mi adidasy. – Czym chcesz pojechać?

– Furgonetką.

– Jej ryk obudzi Charliego – zauważył przytomnie.

Westchnęłam.

– Wiem, ale co mi tam. I tak dostanę szlaban. Czy mogę go jeszcze bardziej rozwścieczyć?

– Lepiej nie próbuj. Zresztą to mnie będzie obwiniał, a nie ciebie.

– Jeśli masz lepszy pomysł, zamieniam się w słuch.

– Powinnaś zostać tutaj – doradził, nie za wiele sobie jednak po mnie obiecując.

– Nie, dziękuję. – Przekomarzanie się nigdy dotąd nie przychodziło mi tak łatwo. – Ale ty się nie krępuj, czuj się jak u siebie w domu.

Podeszłam do drzwi.

Zanim zdążyłam położyć dłoń na gałce, pojawił się między mną a progiem.

Wzruszyłam ramionami i skierowałam się w stronę okna. Do ziemi nie było aż tak znowu daleko, a pod domem rosła sama trawa.

– Dobrze, już dobrze – poddał się Edward. – Zaniosę cię. Pobiegniemy.

– Zaniesiesz mnie i wejdziesz ze mną do środka.

– Bello, co ty kombinujesz?

– Nic takiego. Po prostu dobrze cię znam i uważam, że bardzo byś żałował, gdybym pozbawiła cię takiej szansy.

– Jakiej szansy? Na co?

– Na przedstawienie swojej opinii szerszemu forum. Widzisz, tu już nie chodzi tylko o ciebie. Musisz wiedzieć, że nie jesteś pępkiem świata. – (Dla innych. Dla mnie tak – dodałam w myślach.) – Jeśli wolisz sprowadzić nam na kark Volturi, niż zamienić mnie w wampira, powinna się o tym dowiedzieć twoja rodzina i podjąć decyzję wspólnie z nami.

– Jaką decyzję?

– Decyzję w sprawie mojego przeobrażenia. Zamierzam urządzić małe głosowanie.

24 Głosowanie

Edward nie był zachwycony, tyle wiedziałam na pewno. Mimo to, zamiast się kłócić, wziął mnie na ręce i wyskoczyliśmy przez okno. Wylądował miękko i zwinnie niczym kot. A do ziemi wcale nie było tak blisko, jak myślałam!

– Okej – mruknął, stawiając mnie pod drzewem. Najchętniej mełłby pod nosem przekleństwa. – A teraz, hop! – Pomógł mi wdrapać się sobie na plecy i natychmiast ruszył.

Nie siedziałam na biegnącym wampirze od ponad pól roku, ale czułam się tak, jakby od ostatniego razu minął jeden dzień. Najwyraźniej, tak jak w przypadku jazdy na rowerze, była to umiejętność, której nigdy się nie traciło.

W lesie panowały egipskie ciemności i niczym niezmącona cisza, którą przerywał jedynie miarowy oddech mojego rumaka. Pnie drzew zlewały się w jedno z mrokiem, więc o tym, z jaka prędkością się przemieszczamy, świadczyło tylko chłoszczące moją twarz powietrze. Było w nim dużo wilgoci – nie paliło moich spojówek tak jak wiatr na głównym placu Volterry, co przynosiło mi ulgę. No i nie świeciło słońce, tamto straszne, ostre słońce. Jako dziecko, często bawiłam się pod grubą kapą – teraz noc otulała nas czarnym aksamitem, w podobny sposób dodając mi otuchy.

Przypomniałam sobie, że na samym początku bałam się tak podróżować, że ze strachu mocno zaciskałam powieki. Jakże taka postawa wydawała mi się teraz zabawna! Opierając brodę o ramię Edwarda, z szeroko otwartymi oczami upajałam się prędkością, jakiej na tym terenie nie byłby w stanie rozwinąć najlepszy nawet motor.

W pewnym momencie obróciłam głowę i przycisnęłam wargi do marmurowo chłodnej szyi mojego ukochanego.

– Dziękuję – powiedział. – Czy to oznacza, że wierzysz już, że nie śnisz?

Wybuchłam śmiechem. Nie było w nim nic sztucznego, nic wysilonego. Śmiałam się ot tak, po prostu. Jak ktoś normalny i zdrowy.

– Nie za bardzo – odpowiedziałam. – Raczej, że nie planuję się obudzić. Nie w taki momencie.

– Muszę zrobić wszystko, żebyś na nowo mi zaufała – szepnął, właściwie tylko do siebie. – Choćby miało to być moje ostatnie życiowe osiągnięcie.

– Ależ ja ci ufam – zapewniłam go. – Nie ufam sobie.

– Wyjaśnij mi to, proszę.

Zwolnił. Nie domyśliłabym się tego, gdyby nie znikł wiatr. Byliśmy już pewnie niedaleko. Chyba nawet słyszałam w oddali szemranie rzeki.

– Jak by ci to… – Nie wiedziałam, jak to dobrze wyrazić. – Nie ufam sobie, bo nie mam pewności, że jestem dostatecznie… dostatecznie wszystko: ładna, inteligentna… Myślę, że na ciebie nie zasługuję. Nie ma we mnie nic takiego, co mogłoby cię przy mnie zatrzymać.

Edward zatrzymał się i ściągnął mnie sobie z pleców. Postawiwszy mnie na ziemi, nie cofnął rąk, tylko przytulił mnie do swojej piersi.

– Urok, który na mnie rzuciłaś, nigdy nie osłabnie – szepnął. – Więź, która nas łączy, jest niezniszczalna. Nigdy nie trać w nie wiary.

Łatwo mu było mówić!

– Nie powiedziałaś mi w końcu…

– Czego?

– Co jest twoim największym problemem.

– Dam ci jedną podpórkę.

Dotknęłam palcem wskazującym czubka jego nosa. Pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Jestem gorszy niż Volturi… Cóż, chyba sobie na to zasłużyłem.

Wywróciłam oczami.

– Volturi! Volturi to nic.

Czekał na wyjaśnienia.

– Tamci czy Victoria mogą mnie co najwyżej zabić. Ty możesz mnie zostawić. To gorsze niż śmierć.

Mimo panujących wkoło ciemności, dostrzegłam, że twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu. Przypomniało mi się, jak torturowała go Jane, i pożałowałam tego pokazu prawdomówności.

Pogłaskałam Edwarda po policzku.

– Nie przejmuj się – powiedziałam cicho. – Nie dręcz się, proszę.

Uniósł kąciki ust, ale jego oczy pozostały smutne.

– Gdybym tylko wiedział, jak cię przekonać, że nie mogę cię zostawić… Ech, może z upływem czasu sama się przekonasz…

Koncepcja z upływem czasu przypadła mi do gustu. Zabrzmiało to obiecująco.

– Wszystko się ułoży – zapewniłam Edwarda.

Nie pomogło. Nadal miał zbolałą minę. Postanowiłam odwrócić jego uwagę jakąś błahostką.

– Tak sobie myślę… – zaczęłam jak najbardziej swobodnym tonem. – Skoro zostajesz na dobre, to może oddałbyś mi moje rzeczy?

Ta próba się powiodła – Edward parsknął śmiechem. Smutek nie zniknął tylko z jego oczu.

– Och, zachowałem się jak głupek. To było z mojej strony takie dziecinne. Obiecałem, że będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali, ale jednocześnie chciałem zostawić ci jakiś symbol siebie. Więc nic tak naprawdę nie wziąłem. Wszystko jest w twoim pokoju – i płyta CD, i zdjęcia, i bilety – wszystko. Schowałem je pod deskami podłogi.

– Żartujesz?!

Rozbawiony, pokręcił przecząco głową. Może i nie zapominał o tym, jak bardzo mnie zranił, ale widząc moją entuzjastyczną reakcję, wyraźnie się rozchmurzył.

94
{"b":"103759","o":1}