Литмир - Электронная Библиотека

Ojciec najwyraźniej przystał na tę propozycję, bo weszliśmy do domu. Uspokojona, odpłynęłam, zanim doszliśmy do schodów. Ostatnią rzeczą, jaką odebrała moja świadomość, było to, że Edward odrywa moje palce od swojej koszuli.

23 Prawda

Obudziłam się z poczuciem, że spalam bardzo, bardzo długo w dodatku moje ciało zesztywniało tak, jakbym cały ten czas ani razu się nie poruszyła. Przez mój oszołomiony, otępiały umysł przelewał się korowód wspomnień z dziwnych, kolorowych snów – melanż cudnych urojeń i potwornych koszmarów. I te piękne, i te straszne były niezwykle realistyczne. Towarzyszyły im wyjątkowo silne emocje, na przykład strach i zniecierpliwienie, kiedy nie mogłam biec dostatecznie szybko. Jakże często ma się takie sny! A potem otoczyły mnie wampiry, obce mi, czerwonookie, tym straszniejsze, że zachowywały się ze staromodną wręcz kurtuazją.

Ha! Pamiętałam nawet ich imiona! Co za sen… Mniejsza jednak o potwory – nie one były najważniejsze, a mój anioł.

Żałowałam, że musiałam go opuścić, by się zbudzić. Tej wizji z pewnością nie chciałam wyrzucić z pamięci, tak jak horroru wędrówek po lesie. Po kiego licha wymknęłam się z objęć Morfeusza? Ech… Tak, tak, wzywały obowiązki. Wprawdzie wypadło mi z głowy, czy to środa, czy może sobota, ale bez wątpienia czekała na mnie szkoła, pani Newton albo Jacob. Oddychałam głęboko, zastanawiając się, jak zmierzyć się z nadchodzącym dniem.

I wtedy coś chłodnego musnęło moje czoło…

Zacisnęłam mocniej oczy. Najwyraźniej nadal śniłam, dopiero dryfowałam w kierunku rzeczywistości. Jeszcze kilka sekund, a te i inne wrażenia miały prysnąć. A tak łatwo było uwierzyć, że to wszystko dzieję się naprawdę!

Zbyt łatwo. Oj, coś ponosiła mnie fantazja. Oplatające mnie kamienne ramiona były w dotyku jak żywe. Pomyślałam, że im dłużej będę się mamić, tym gorzej na tym wyjdę, i wzdychając z rezygnacją, otworzyłam oczy, żeby wrócić do realnego świata.

– O, nie! – wyrwało mi się. Zakryłam oczy dłońmi.

Stało się. Przesadziłam. Moja wyobraźnia wymknęła mi się spod kontroli. Wymknęła się? Raczej to ja sama zrezygnowałam z jej kontrolowania. Tak długo z uporem maniaka wymuszałam na swoim umyśle halucynacje, że doigrałam się – coś w moim mózgu się przestawiło. Zwariowałam.

Hm… Skoro sprawy zaszły tak daleko, nie byłam już sobie w stanie pomóc, ale… ale mogłam chociaż napawać się własnym szaleństwem. Przynajmniej dopóty, dopóki jego efekty byty równie przyjemne.

Otworzyłam oczy po raz drugi. Nie, Edward nie zniknął. Jego twarz dzieliło od mojej zaledwie kilka centymetrów.

– Przestraszyłem cię? – spytał z troską w glosie.

Co jak co, ale tak doskonałych omamów jeszcze nie miałam. Nawet tonąc. Ta twarz, ten glos, ten zapach – wszystko idealnie się zgadzało.

Chłopak przyglądał mi się z niepokojem. Jego tęczówki były czarne jak smoła, a pod oczami miał sine cienie. Bardzo mnie to zdziwiło, bo do tej pory zawsze objawiał mi się najedzony.

Zamrugałam kilkakrotnie, starając sobie przypomnieć, co wydarzyło się w moim życiu, zanim poszłam spać. Czy wizyta Alice śniła mi się na samym początku tego dziwnego nocnego maratonu, czy też moja przyjaciółka rzeczywiście wróciła do Forks? Wydawało mi się, że jednak wróciła. Tego samego dnia, w którym skoczyłam z klifu…

– Cholera jasna! – jęknęłam ochryple. Zbyt długo nic nie piłam.

– Coś cię boli, kochanie?

Skrzywiłam się. Jeszcze bardziej go to zmartwiło.

– Nie żyję, prawda? Utonęłam pod tym pioruńskim klifem.

A niech to szlag! Biedny Charlie! Jak on się po tym pozbiera?!

Edward zacisnął usta.

– Uratowałaś się. Żyjesz.

– Tak? To czemu nie mogę się obudzić?

– Właśnie się obudziłaś, Bello. Spojrzałam na niego z sarkazmem.

– Jasne. A ty sobie tu siedzisz, jak gdyby nigdy nic. Ech… Za raz się obudzę i znów mnie będzie bolało… Nie, nie obudzę się.

Przecież nie żyję. Kurczę, to straszne. Biedny Charlie. I Renee, i Jake… Co ja narobiłam!

Pokręciłam z niedowierzaniem głową.

– Rozumiem, że możesz mylić mnie z kolejnym koszmarem – oświadczył Edward, uśmiechając się kwaśno – ale nie pojmuję, dlaczego uważasz, że zasługiwałabyś na to, żeby trafić do piekła.

Czyżbyś od mojego wyjazdu zabita paru ludzi?

– Skąd. Zresztą wcale nie twierdzę, że trafiłam do pieklą.

W piekle nie nagrodziliby mnie twoją obecnością.

Chłopak westchnął ciężko.

Oderwałam wzrok od twarzy Edwarda (niechętnie, choć tylko na sekundę) i zerknęłam w bok, na otwarte, ciemne okno. Powoli trzeźwiałam. Fragmenty wspomnień zaczęły się stopniowo układać w moim umyśle w logiczną całość. Edward… Edward wszedł przez okno! To był naprawdę on! A ja marnowałam czas na dyrdymały! Poczułam, że się rumienię – krew rozgrzała mi policzki.

– Czyli… czyli to wszystko… to nie był sen? – wyjąkałam.

Jakoś nie mieściło mi się to w głowie.

– Zależy. – Chłopak nadal krzywo się uśmiechał. – Jeśli masz na myśli to, że cudem nie zmasakrowano nas w Volterze, to odpowiedź brzmi: tak.

– Ale numer! Naprawdę poleciałam do Włoch! Czy wiesz, że nigdy nie byłam dalej na wschód niż w Albuquerque *? Mój ukochany wzniósł oczy ku niebu.

– Bredzisz, Bello. Chyba powinnaś jeszcze się zdrzemnąć.

– Nie, już się wyspałam. – Nareszcie odróżniałam jawę od snu. – Która godzina? Jak długo tak leżę?

– Jest parę minut po pierwszej, więc odpłynęłaś na ponad czternaście godzin.

Przeciągnęłam się, kiedy mówił. Byłam taka zesztywniała.

– Co z Charliem?

Edward zmarszczył czoło.

– Śpi. Wcześniej odbyliśmy poważną rozmowę i musisz wiedzieć, że łamię właśnie jedną z ustanowionych przez niego reguł. No, może nie do końca, bo zakazał mi przekraczać próg swojego domu, nie parapet, ale mimo wszystko… Jego intencje były jasne.

– Charlie zabronił ci wchodzić do naszego domu? – Najpierw się zdziwiłam, a zaraz potem zdenerwowałam.

– A spodziewałaś się czegoś innego? – spytał Edward ze smutkiem.

Wściekłam się. Co ten Charlie najlepszego wyprawiał?! Niech no tylko wstanie, pomyślałam, a powiem mu, gdzie mam jego zakazy. Chyba trzeba było mu przypomnieć, że jestem już pełnoletnia. Nie miało to, rzecz jasna, większego znaczenia, ale zawsze był to jakiś argument. Zresztą Edward i tak zamierzał niedługo wyjechać. Miałam zostać sama… Jak najszybciej porzuciłam ten bolesny temat.

– Jaka jest oficjalna wersja?

Byłam tego naprawdę ciekawa, a poza tym chciałam sprowadzić naszą rozmowę na jak najbardziej neutralne tory, żeby zniwelować ryzyko odstraszenia Edwarda nagłym wybuchem wzbierających w moim sercu gorących, zaborczych uczuć.

– Wersja czego?

– Co mam powiedzieć Charliemu? Jak mam wytłumaczyć to, że zniknęłam na… Zaraz… Jak długo tak właściwie mnie nie było?

Zaczęłam podliczać w myśli godziny.

– Trzy dni – podpowiedział mi. Uśmiechnął się rozbrajająco. – Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to ty coś wymyślisz. Nic nie przygotowałem.

– Świetnie! – jęknęłam.

– Jest jeszcze Alice – pocieszył mnie. – Tej pomysłów nie brakuje.

Postanowiłam się niczym nie przejmować. Co mnie obchodziło, co miało być później? Każda sekunda spędzona z Edwardem była bezcenna. Nie mogłam marnować ich na zamartwianie się reakcją ojca.

Przystojna twarz chłopaka jarzyła się delikatnie w słabym świetle rzucanym przez fluorescencyjne cyferki na tarczy budzika.

Nie miałam czasu do stracenia, musiałam rozpocząć moje przesłuchanie. Edward dostarczył mnie bezpiecznie do domu, mógł, więc ulotnić się w każdej chwili. Chciałam też po prostu usłyszeć jego głos. Być może była to ostatnia okazja, żeby się nim nacieszyć.

Ze swojej listy pytań wybrałam na wszelki wypadek to najbardziej niewinne – choć pod żadnym względem nie najmniej interesujące.

– Co porabiałeś przez te kilka miesięcy? Edward błyskawicznie zdwoił czujność.

вернуться

* Albuquerque – miasto w stanie Nowy Meksyk – przyp. tłum.

90
{"b":"103759","o":1}