Литмир - Электронная Библиотека

Gdy tylko zniknął mi z oczu, przykucnęłam, chowając głowę między kolanami.

Czy powinnam była wybiec za ojcem? I co z Jacobem? Nie mogłam nie ostrzec najlepszego przyjaciela. Jeśli naprawdę był… wilkołakiem (nadał miałam problemy z wyduszeniem z siebie tego słowa), strach pomyśleć, co mu groziło. Na jego życie dybała dziś setka uzbrojonych, agresywnych mężczyzn. Trzeba było mu to przekazać. On i jego kompani musieli dać sobie spokój z bieganiem po lesie pod postacią monstrualnych wilków.

Nie chodziło mi tylko o nich – bałam się także o Charliego. Miał spędzić w lesie cały dzień. Czy sfora była skłonna wziąć to pod uwagę? Do tej pory znikali tylko turyści, ale nie wiedziałam, czy tylko przypadkiem na nich trafiało, czy też było to świadome działanie.

Bardzo chciałam wierzyć, że przynajmniej Jacob był w stanie powstrzymać się od ataku na bliską mi osobę.

Tak czy owak, musiałam go ostrzec.

Ale czy na pewno?

Jacob może i był moim najlepszym przyjacielem, ale nie był człowiekiem. Trudno było ocenić, czego mogę się po nim spodziewać. Nie miałam przecież żadnej pewności, że nie stał się potworem, rodem z horrorów, złym i krwiożerczym. Co, jeśli on i jego kompani są mordercami? Jeśli z zimną krwią zabijają bezbronnych turystów? Czy chroniąc watahę, nie występuje przeciwko własnej rasie i zasadom moralnym?

Nie udało mi się uniknąć porównania sfory z Cullenami. Złożyłam ręce na piersiach, żeby móc wspominać tych drugich w miarę bezboleśnie.

Nie znałam zwyczajów wilkołaków. Pod wpływem filmów wyobrażałam je sobie inaczej – jako muskularne, włochate humanoidy, a nie jako zwierzęta. Nie miałam pojęcia, czy polują z głodu lub z pragnienia, czy z czystej chęci mordu. Ponieważ nie dysponowałam tak istotną informacją, tym trudniej było mi ocenić, jak powinnam się zachować.

Cóż, nawet Cullenowie nie wyzbyli się do końca morderczych instynktów. Przypomniało mi się – i łzy nabiegły mi do oczu Esme, troskliwa, kochająca Esme, musiała zatkać nos i pospiesznie wyjść na, zewnątrz, kiedy się zraniłam. Pomyślałam też o Carlisle'u, o tym, ile stuleci przyzwyczajał się w mękach do zapachu krwi, żeby spełnić swoje marzenie i ratować ludzkie życie.

Może wilkołaki też walczyły ze swoją naturą? Którą ścieżkę wybrały?

I którą ja powinnam była wybrać?

13 Morderca

Ach, gdyby chodziło o kogoś innego, powtarzałam w duchu, jadąc do La Push. Droga wiodła przez las, a w lesie kryli się myśliwi…

Nadal nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale postanowiłam pójść na pewien kompromis.

Zrozumiałam nareszcie, co Jacob miał na myśli, mówiąc „jeśli” jeszcze będziesz chciała mieć ze mną do czynienia”. Jeśli sfora zabijała ludzi, był to koniec naszej przyjaźni. Oczywiście, tak jak to sugerował, mogłam do niego zadzwonić, ale uważałam, że nie wypada. Zasługiwał na coś więcej. Chciałam oznajmić mu, patrząc prosto w oczy, że nie mogę milczeć i pozwalać na to, by ginęli ludzie. Nie mogę jak gdyby nigdy nic zadawać się z mordercą, Gdybym zaczęła tolerować to, co wataha wyczyniała w okolicy, sama zasługiwałabym na miano potwora.

Nie mogłam jednak czegoś jeszcze – nie mogłam nie ostrzec Jacoba. Mimo wszystko, czułam się w obowiązku go chronić.

Zaparkowawszy na podwórku Blacków, zacisnęłam usta. To, że Jacob okazał się wilkołakiem, było wystarczająco straszne. Dlaczego musiał do tego być potworem?

W domu nie paliło się ani jedno światło, ale zdesperowana nie dbałam o to, czy kogoś obudzę, czy nie. Zabębniłam gniewnie pięścią o drzwi.

Szyby w oknach zadrżały.

Proszę! – odezwał się po chwili Billy. W korytarzu zapaliło się światło.

Przekręciłam gałkę – drzwi nie były zamknięte na klucz. Billy nie siedział jeszcze na wózku, tylko na podłodze, na progu swojego pokoju. Na ramiona miał narzucony szlafrok. Zdziwił się na mój widok, ale zaraz się opanował.

– Witaj, Bello. Co cię do nas sprowadza o tej porze?

– Cześć Billy. Muszę pilnie porozmawiać z Jakiem. Czy wiesz, gdzie mogę go znaleźć?

– Nie za bardzo – skłamał bez zająknienia.

– A czy wiesz może, gdzie jest teraz Charlie? Nie miałam czasu owijać niczego w bawełnę.

– A powinienem? – spytał Billy z lekką ironią.

– W towarzystwie kilkudziesięciu myśliwych ugania się po lesie za sforą olbrzymich wilków.

Twarz Indianina drgnęła. Zaniemówił.

– Właśnie o tym chciałabym porozmawiać z Jacobem, jeśli nie masz nic przeciwko – dodałam.

Billy skrzywił się. Długo nie odpowiadał. – Chłopak pewnie jeszcze śpi – powiedział w końcu, wskazują odchodzący od saloniku wąski korytarzyk. – Ostatnio zarywa noce. Teraz musi się porządnie wyspać. Wolałbym, żebyś go nie budziła.

Tę ostatnią uwagę puściłam mimo uszu.

– Moja kolej – mruknęłam, kierując się w stronę pokoju Jacoba. Billy westchnął.

Nawet nie zapukałam. Otworzyłam drzwi z takim impetem, że uderzyła głośno o ścianę.

Jacob w tych samych czarnych spodniach od dresu, co w nocy, leżał zwalony w poprzek małżeńskiego loża, które zajmowało niemal całą powierzchnię jego klitki. I tak się na nim nie mieścił, stopy dyndały mu w powietrzu. Z jego otwartych ust dochodziło donośne chrapanie. Był pogrążony w tak głębokim śnie, że kiedy huknęło, nawet nie drgnął.

Sen pozwolił mu się rozluźnić, oczyścił jego twarz z wszelkich śladów gniewu. Miał podkrążone oczy. Pomimo swoich rozmiarów, wyglądał znowu na dziecko, na bardzo zmęczone dziecko. W moim sercu wezbrały litość i rozczulenie. Wycofałam się na paluszkach, zamykając za sobą delikatnie drzwi.

Billy czekał na mnie w saloniku, spięty niczym ochroniarz.

– Chyba rzeczywiście powinnam pozwolić mu się wyspać – wyjaśniłam.

Indianin przytaknął. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Korciło mnie, żeby spytać, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim, jak się na to wszystko zapatruje, ale uzmysłowiłam sobie, że bronił Sama od samego początku. Zbrodnie watahy najprawdopodobniej nie robiły na nim wrażenia. To, jak je usprawiedliwiał, przerastało moje możliwości pojmowania.

W jego oczach również dostrzegłam wiele pytań, ale tak jak ja, zdecydował zachować je dla siebie.

– Jadę na plażę – oświadczyłam, przerywając ciążącą mi ciszę. – Zabawię tam jakąś godzinę. Jeśli Jacob zbudzi się w międzyczasie, przekażesz mu, gdzie jestem?

– Oczywiście – zapewnił mnie Billy.

Nie miałam gwarancji, że dotrzyma obietnicy, ale nie pozostawało mi nic innego, jak mu zaufać.

Pojechałam w to samo miejsce, w którym Jacob opowiadał mi plemienne legendy. Słońce jeszcze nie wzeszło, a dzień i tak zapowiadał się pochmurny, kiedy więc wyłączyłam światła, ledwie było widać. Zanim zabrałam się do szukania ścieżki wiodącej wśród wysokich chwastów, musiałam poczekać, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Nad morzem było chłodniej niż w głębi lądu, wiatr gonił czarne fale. Wbiłam dłonie w kieszenie zimowej kurtki. Dobrze, chociaż, że przestało padać.

Poszłam na północ, wytężając wzrok. Nie było widać Saint Jamek ani innych wysp, rozróżniałam tylko kontur linii brzegowej. Stąpałam po skałach ostrożnie, nie chcąc się potknąć o kawałki wyrzucanych przez morze gałęzi.

Kilka metrów ode mnie wyłoniło się z mroku zbielałe od soli powalone drzewo. Przeplatane wodorostami korzenie przypominały plątaninę macek. To jego podświadomie szukałam, błąkając się po plaży. Nie mogłam mieć pewności, że to, to samo, przy którym poznawałam przed rokiem legendy Quileutów, ale liczył się symbol.

Usiadłam na konarze, wpatrując się w niewidzialny ocean.

Na widok mojego przyjaciela – tak niewinnego i bezbronnego.

Gdy spał zniknął cały mój gniew, cały wstręt. Nadal nie potrafiłam, tak jak Billy, ignorować tego, co się działo w lasach, ale też nie byłam w stanie za nic Jacoba potępiać. Za bardzo go kochałam, a miłość nie rządziła się zasadami logiki. Miał pozostać najważniejszą mi istotą bez względu na to, czy zabijał czy nie. Trudno było mi się z tym pogodzić.

54
{"b":"103759","o":1}