Литмир - Электронная Библиотека

Następnymi w kolejce okazali się Rosalie i Emmett. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, ale i nie wpatrywała się we ranie z wyraźną wrogością, za to jej ukochany uśmiechał się od ucha do ucha. Nie widziałam ich obojga od paru ładnych miesięcy i zdążyłam już zapomnieć, jak oszołamiająca jest uroda Rosalie. Przyglądanie się jej niemal sprawiało fizyczny ból. A Emmett… Urósł czy naprawdę był wcześniej taki wielki?

– Nic się nie zmieniłaś – odezwał się, udając rozczarowanego.

– Spodziewałem się wyłapać z miejsca jakieś różnice, a tę zaczerwienioną twarzyczkę przecież dobrze znam.

– Piękne dzięki – powiedziałam, rumieniąc się jeszcze bardziej.

Emmett zaśmiał się.

– Muszę teraz wyjść na moment. – Mruknął porozumiewawczo do Alice. – Tylko powstrzymaj się przed robieniem głupstw, kiedy mnie nie będzie!

– Postaram się.

Dwoje pozostałych domowników stało nieco dalej, przy schodach. Widząc, że nadeszła jej kolej, Alice wypuściła dłoń Jaspera i podbiegła do nas. Jasper uśmiechnął się do mnie, ale nie ruszył z miejsca – opierał się nonszalancko o balustradę. Myślałam, że spędziwszy ze mną długie godziny w pokoju motelowym w Phoenix, zdołał się przyzwyczaić do przebywania w pobliżu mnie, ale odkąd wróciliśmy do Forks, wiedząc, że nie musi mnie dłużej chronić, znów trzymał się z daleka. Byłam przekonana, że nie żywi żadnej urazy, a jedynie zachowuje niezbędne środki bezpieczeństwa, więc starałam się nie brać sobie jego postępowania do serca. Rozumiałam, że ponieważ przestawił się na dietę Cullenów później niż pozostali, jest mu niezmiernie trudno panować nad sobą, kiedy czuje zapach ludzkiej krwi.

– Czas otworzyć prezenty! – ogłosiła Alice. Wzięła mnie pod rękę i podprowadziła do stołu.

Przybrałam minę męczennicy.

– Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych…

– Ale cię nie posłuchałam – przerwała mi z filuternym uśmiechem. Zabrała aparat fotograficzny, a wręczyła duże, kwadratowe pudło. – Masz. Otwórz ten pierwszy.

Według przyczepionej do wstążki karteczki trzymałam prezent od Rosalie, Jaspera i Emmetta. Pakunek był tak lekki, jakby kryl tylko powietrze. Czując na sobie wzrok wszystkich zebranych, rozdarłam srebrny papier i moim oczom ukazał się karton ze zdjęciem jakiegoś elektronicznego urządzenia. Nie miałam pojęcia, do czego służyło, nazwa nic mi nie mówiła – pełno było w niej cyferek. Podniosłam pospiesznie wieko pudła, licząc na to, że bezpośredni kontakt z urządzeniem przyniesie rozwiązanie zagadki, ale czekał mnie zawód – karton rzeczywiście był pusty.

– Ehm… Dzięki.

Rosalie nareszcie się uśmiechnęła. Rozbawiłam ją. Jasper się zaśmiał.

– To radio samochodowe z wszystkimi bajerami – wyjaśnił. – Do twojej furgonetki. Emmett właśnie je instaluje, żebyś nie mogła go zwrócić.

Alice mnie przechytrzyła.

– Dziękuję, Jasper. Dziękuję, Rosalie. – Przypomniałam sobie, jak Edward narzekał w aucie na moje stare radio – najwyraźniej chciał mnie podpuścić. – Dzięki, Emmett! – zawołałam.

Z zewnątrz, od strony podjazdu, dobiegł nas tubalny rechot chłopaka. Nie mogłam się powstrzymać i też parsknęłam śmiechem.

– A teraz mój i Edwarda. – Alice była taka podekscytowana, że piszczała jak mysz. Wzięła ze stołu małą, płaską paczuszkę, którą widziałam już rano na szkolnym parkingu.

Rzuciłam Edwardowi spojrzenie godne bazyliszka.

– Obiecałeś!

Zanim odpowiedział, do salonu wrócił Emmett.

– Zdążyłem! – ucieszył się i stanął za Jasperem, który przysunął się niespodziewanie blisko, żeby mieć lepszy widok.

– Nie wydałem ani centa – zapewnił mnie Edward. Odgarnął z mojej twarzy zabłąkany kosmyk. Zadrżałam, czując jego dotyk.

Nabrałam do płuc tyle powietrza, ile tylko się dało.

– Dobrze. Zobaczmy, co to – zwróciłam się do Alice. Podała mi paczuszkę. Emmett zatarł ręce z uciechy.

Wsadziłam palec pomiędzy papier a taśmę klejącą, chcąc ją oderwać, i ostry kant papieru przeciął mi naskórek.

– Cholera – mruknęłam.

Na linii zadraśnięcia pojawiła się pojedyncza kropla krwi. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.

– Nie! – ryknął Edward, rzucając się do przodu. Pchnął mnie z całej siły. Przejechałam z impetem po blacie stołu, spychając na ziemię wszystko, co na nim stało: kwiaty, talerze, prezenty, tort. Wylądowałam po jego drugiej stronie wśród setek kawalątków rozbitego kryształu.

W tym samym momencie z Edwardem zderzył się Jasper. Huknęło. Można było pomyśleć, że to skała uderzyła o skałę. Gdzieś z głębi piersi Jaspera wydobywał się potworny głuchy charkot. Chłopak kłapnął zębami milimetry od twarzy mojego obrońcy.

Do Jaspera doskoczył też Emmett. Złapał go od tyłu w stalowy uścisk swoich niedźwiedzich barów, ale oszalały blondyn nie przestawał się szarpać, wpatrując się we mnie dzikimi oczami drapieżcy.

Leżałam na ziemi koło fortepianu. Szok po upadku mijał i docierało do mnie powoli, że padając na resztki wazonu i zastawy, zraniłam się w przedramię – linia bólu ciągnęła się od nadgarstka aż po zagięcie łokcia. Z obnażonej ręki, pulsując, wypływała krew. Wciąż zamroczona, podniosłam wzrok i nagle zdałam sobie sprawę, że mam przed sobą sześć niebezpiecznych potworów.

2 Szwy

Tylko Carlisle zachował spokój. Pracował jako chirurg od kilkuset lat i żadna rana nie była w stanie wyprowadzić go z równowagi.

– Emmett, Rosę, wyprowadźcie Jaspera na zewnątrz, proszę – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Emmett skinął głową. Już się nie uśmiechał.

– Idziemy, Jasper.

Chłopak nadal się wyrywał i kłapał zębami, a w jego oczach nie było nic ludzkiego.

Edward warknął ostrzegawczo. Z twarzą bledszą od białych ścian salonu, przykucnął na wszelki wypadek pomiędzy mną a braćmi, napinając gotowe do skoku mięśnie. Z mojej pozycji przy fortepianie widziałam, że przestał udawać, że oddycha.

Rosalie wyglądała na dziwnie usatysfakcjonowaną. Podeszła do Jaspera i trzymając się w bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme. Żona doktora Cullena zatykała sobie wolną ręką usta i nos.

– Tak mi przykro, Bello – zawołała zawstydzona i szybko wyszła za tamtymi.

– Będziesz mi potrzebny, Edwardzie – powiedział cicho Carlisle, podchodząc do stołu.

– Edward nie zerwał się od razu – dopiero po kilku sekundach dał po sobie poznać, że usłyszał prośbę, i nareszcie się rozluźnił.

Uklęknąwszy, Carlisle nachylił się nad moją ręką. Uświadomiłam sobie, że wciąż mam szeroko otwarte oczy i rozdziawione usta, więc spróbowałam nad tym zapanować.

– Proszę – Alice pojawiła się z ręcznikiem. Carlisle pokręcił przecząco głową.

– W ranie jest za dużo szkła.

Sięgnął po obrus i oderwał od niego długi, cienki pas tkaniny, po czym zawiązał tę prowizoryczną opaskę uciskową nad moim łokciem. Od zapachu krwi byłam bliska omdlenia. Dzwoniło mi w uszach.

– Bello – spytał Carlisle z czułością – czy odwieźć cię do szpitala, czy wolałabyś, żebym zajął się tobą na miejscu?

– Żadnego szpitala – wyszeptałam. Ktoś z izby przyjęć jak nic zatelefonowałby po Charliego.

– Pójdę po twoją torbę – zaoferowała się Alice.

– Zanieśmy ją do kuchni – zaproponował Carlisle Edwardowi.

Edward uniósł mnie bez wysiłku. Twarz miał jak wyrzeźbioną z kamienia. Doktor skupił się na dociskaniu opaski.

– Poza tym nic ci nie jest? – upewnił się.

– Wszystko w porządku.

Głos mi prawie nie drżał – byłam z siebie dumna.

W kuchni czekała już na nas Alice. Przyniosła nie tylko czarną torbę Carlisle'a, ale i lampę kreślarską z silną żarówką. Obie postawiła na stole, a lampę zdążyła podłączyć do kontaktu. Edward posadził mnie delikatnie na krześle, a doktor przysunął sobie drugie. Natychmiast zabrał się do pracy.

Edward stanął tuż obok. Bardzo chciał się na coś przydać, ale z nerwów wciąż nie oddychał.

6
{"b":"103759","o":1}