18 Pogrzeb
Zbiegłam w dół po schodach i otworzyłam drzwi. Na podjedzie zastałam oczywiście Jacoba. Alice mogła być ślepa, ale nie była ślepa.
Chłopak stał jakieś półtora metra od ganku. Marszczył z obrzydzeniem nos, ale poza tym na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. Nie zdołał mnie jednak oszukać – był wściekły. Nie tylko wampirza woń mu przeszkadzała. Odgadłam to po tym, że trzęsły mu się ręce.
Bijąca od Jacoba agresja oraz maska, którą przesłonił swoją prawdziwą twarz, przypominały mi boleśnie tamto piątkowe popołudnie, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłam go odmienionego. Szykując się na ostrą wymianę słów, uniosłam hardo podbródek. W zaparkowanym przy krawężniku volkswagenie, nie wyłączywszy silnika, siedzieli Embry i Jared, ten drugi za kierownicą. Nietrudno było wydedukować, jaką strategię przyjęła sfora – bali się puścić Jacoba do Forks bez obstawy. Zasmuciło mnie to, a także nieco zdenerwowało. Jak śmieli zakładać, że Cullenowie zaatakowaliby ich bez powodu!
– Cześć – burknęłam, nie doczekawszy się powitania.
Jacob zacisnął zęby. Zamiast podejść bliżej, zezując lustrował ścianę budynku. – Wyszła – wycedziłam. – O co chodzi? Zawahał się.
– Jesteś sama?
– Tak – wyrzuciłam z siebie z irytacją.
– Możemy chwilę porozmawiać?
– Oczywiście, że możemy. Wejdź.
Jacob zerknął przez ramię na swoich towarzyszy. Embry niemalże zauważalnie skinął głową. Nie wiedzieć, czemu, jeszcze bardziej mnie to rozeźliło.
– Tchórz – skomentowałam bezgłośnie.
Jake nastroszył brwi, ale nic nie powiedział. Stawiając kroki niczym musztrowany żołnierz, wszedł na ganek, minął mnie i zniknął we wnętrzu domu.
Czy Embry i Jared naprawdę wierzyli, że pozwoliłabym komuś krzywdzić ich przyjaciela? Zanim zamknęłam drzwi, spojrzałam każdemu z nich z osobna prosto w oczy.
Jacob stał w korytarzu, przyglądając się pościeli zalegającej kanapie w saloniku.
– Gość się wyspał? – spytał z sarkazmem.
– Nic ci do tego – odpłaciłam mu pięknym za nadobne. Znów zmarszczył nos, jakby zwęszył coś o przykrym zapachu.
– Mówisz, że twoja przyjaciółka wyszła? – Słowo „przyjaciółka” wymówił jak eufemizm.
– Miała coś do załatwienia. Powiesz mi, po co przyszedłeś?
Puścił moje pytanie mimo uszu. Coś w saloniku działało na niego jak płachta na byka. Czując, że drżą mu już ramiona, przeszedł do kuchni. Cały czas się rozglądał. Sądząc po jego zachowaniu, można by było pomyśleć, że jest policjantem w mieszkaniu podejrzanego.
Poszłam za nim. Zaspokoiwszy swoją ciekawość, zaczął krążyć po niewielkim pomieszczeniu niczym zamknięty w klatce drapieżny kot.
– Hej! – Zastąpiłam mu drogę. Zatrzymał się. – Masz jakiś problem?
– Wolałbym być daleko stąd.
Zabolało. Chyba to dostrzegł, bo zmarszczył czoło.
– W takim razie bardzo mi przykro, że musisz tak się męczyć – oświadczyłam. – Może przejdź szybko do rzeczy, to będziesz mógł zaraz wyjść.
– Mam do ciebie tylko kilka pytań. Spieszy nam się na pogrzeb.
– Proszę, pytaj. Miejmy to już za sobą.
Pewnie przesadzałam z oschłością, ale nie chciałam pokazać mu, jak bardzo mnie rani. Byłam świadoma tego, że nie postępuję fair. To w końcu ja odrzuciłam go dla znajomej wampirzycy. To ja zraniłam go pierwsza.
Wziął głęboki wdech. Pomogło. Ręce natychmiast mu znieruchomiały.
– Nocuje u ciebie jeden z członków rodziny Cullenów.
– Tak. Alice Cullen.
– Jak długo tu zabawi?
– Tak długo, jak będzie miała na to ochotę.
Nie potrafiłam zmusić się do okazania mu więcej ciepła.
– Czy mogłabyś… proszę… wyjaśnić jej, że w okolicy grasuje Victoria? Zbladłam.
– Już ją o tym poinformowałam.
– Widzisz, nie wolno nam się tu zapuszczać, kiedy Cullenowie są w Forks. Nie możemy cię dłużej chronić.
– Rozumiem – szepnęłam. Spojrzał w bok, na okno.
– Czy to wszystko? – upewniłam się.
– Mam jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział, nie patrząc w moją stronę. Znowu zamilkł.
– Tak? – zachęciłam go po kilku sekundach ciszy.
– Czy to, że jest tu Alice, oznacza, że niedługo przyjadą i pozostali? – spytał chłodno. Swoim opanowaniem przywiódł mi na myśl Sama. Stawał się coraz bardziej do niego podobny. Zastanowiłam się, dlaczego tak to mnie martwi.
Teraz to ja zaniemówiłam, Jacob przeniósł wzrok z okna na mnie. Walczył ze sobą, ale jego twarz pozostała maską.
– Tak czy nie?
– Nie – odpowiedziałam wreszcie. – Już tu nie wrócą.
Nie było mi łatwo się do tego przyznać.
Jacob nie zmienił wyrazu twarzy.
– Okej. Nie mam więcej pytań. Znów się zirytowałam.
– No to leć do Sama przekazać mu radosną nowinę!
– Okej – powtórzył spokojnie.
Jacob wyszedł z kuchni. Czekałam, aż usłyszę odgłos zamykanych frontowych drzwi, ale mój przyjaciel przemieszczał się teraz widać ciszej niż tykanie wskazówek kuchennego zegara.
Co mnie napadło? Jak mogłam potraktować tak kogoś, kto uratował mi życie? Czy Jake miał mi wybaczyć po wyjeździe Alice? Co, jeśli nie?
Oparłszy się o blat, ukryłam twarz w dłoniach. Co ja narobiłam? Ale czy mogłam tego uniknąć? Analizowałam na nowo każdą moją wypowiedź.
– Bella? – zapytał nieśmiało Jacob.
Opuściłam ręce. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że policzki mam mokre od łez. Chłopak stał na progu kuchni – jednak nie wyszedł. Wyglądał na zatroskanego i niezdecydowanego. Maska znikła.
Jacob podszedł bliżej i przykucnął odrobinę, żeby móc spojrzeć mi prosto w oczy.
– Znowu to zrobiłem, prawda?
– Co? – wychrypiałam.
– Złamałem obietnicę. Wybacz.
– Nic nie szkodzi – wymamrotałam. – To ja zaczęłam. Westchnął.
– Wiedziałem, co do nich czujesz. Twoja reakcja nie powinna mnie była zaskoczyć.
W jego oczach dojrzałam obrzydzenie. Miałam ochotę wykazać, że się myli, wyjaśnić, jaka Alice jest naprawdę, ale się powstrzymałam. Intuicja ostrzegła mnie, że to nieodpowiedni moment.
– Przepraszam – powiedziałam zamiast tego.
– Puśćmy to w niepamięć, okej? – zaproponował Jacob, – Twoja koleżanka nie zostanie tu długo. Jak wyjedzie, wszystko wróci do normy.
– Czy nie mogę przyjaźnić się jednocześnie z wami obojga? – jęknęłam. Tym razem nie udało mi się ukryć, jak bardzo boli mnie to rozdarcie.
– Nie, nie sądzę – odparł powoli.
Zerknęłam na jego wielkie stopy. Łzy wciąż spływały mi po policzkach i co jakiś czas pociągałam nosem.
– Ale zgłosisz się za parę dni? To, że Alice też kocham, nie zniszczy naszej przyjaźni?
Nie podnosiłam głowy, bojąc się, jak przyjmie moje zakamuflowane wyznanie. Chyba dobrze postąpiłam, bo odpowiedział dopiero po dobrej minucie.
– Zgłoszę się, zgłoszę. Nigdy nie przestanę być twoim przyjąłem. Niezależnie od tego, co tam sobie kochasz – dodał z niesmakiem.
– Słowo?
_ – Słowo.
Przytulił mnie.
– Ale to wszystko skomplikowane – szepnęłam.
– Tak… – zgodził się. – E, fuj!
– Co?! – zagrzmiałam, odsuwając się. Domyśliłam się, że nie przypadł mu do gustu zapach moich włosów. – Znowu śmierdzę, tak?! Boże, wszyscy macie jakąś obsesję!
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Owszem, śmierdzisz, śmierdzisz wampirami. Ble. Tak słodko. Aż do omdlenia.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. Zapach wampirów uważałam za najcudowniejszy na świecie. – To czemu według Alice też cuchnę?
Jacob przestał się uśmiechać.
– Hm. To raczej ja, jej zdaniem, cuchnę.
– Nie martw się. Dla mnie oboje pachniecie zupełnie normalnie.
Znów się przytuliliśmy.
To było błędne koło: z jednej strony, pragnęłam, żeby Alice została ze mną na zawsze, z drugiej, nie wyobrażałam sobie, jak wycinam długą rozłąkę z przyjacielem. Wiedziałam, że gdy tylko wyjedzie, zacznę za nim bardzo tęsknić.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział Jacob, jakby czytał w moich myślach. – Mam nadzieję, że twoja koleżanka niedługo się wyniesie.