Литмир - Электронная Библиотека

– To nie ma sensu, Jake. Czy musicie się unikać?

– Musimy, Bello, musimy. Nie panuję jeszcze nad sobą tak jak bym chciał. Nie chcę jej narażać. Sam by się wściekł, gdybym ruszył postanowienie paktu. Ty też nie byłabyś zachwycona gdybym… zabił Alice. Gdybym zabił kogoś, kogo… kochasz.

Chciałam wyrwać się z jego objęć, słysząc te straszne słowa ale mi na to nie pozwolił.

– Nie możemy się okłamywać, Bello. Stanowię dla niej poważne zagrożenie. Tak już jest.

– Nie podoba mi się, że tak już jest.

– Co poradzić. – Jacob wziął mnie pod brodę, żeby zmusić mnie do spojrzenia sobie prosto w oczy. Jego dłoń grzała mi skórę. – Zanim zmieniłem się w wilkołaka, wszystko było dużo prostsze, prawda?

Teraz to ja westchnęłam.

Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższą chwilę. Wiedziałam, że w mojej twarzy chłopak nie dopatrzy się niczego poza smutkiem – nie chciałam się z nim rozstawać, choćby miało to być tylko na kilka dni. Z początku jego mina była podobna do mojej, ale potem zmieniła się i to diametralnie.

Nie poprzestał na minie. Podniósł i drugą rękę i powoli przesunął opuszkami palców po moim policzku. Znowu trzęsły mu się dłonie, ale już nie z gniewu.

– Bello – szepnął.

Zamarłam.

Co to miało być! Nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji! Ach, ten popędliwy Parys. Jak miałam dokonać trafnego wyboru, mając do namysłu ułamek sekundy? Nie czułam się gotowa na nowy związek, ale nie byłam też na tyle głupia, by przypuszczać, że jeśli odrzucę jego awanse, nie poniosę żadnych konsekwencji.

Tak dobrze go znasz, kusił mnie rozsądek. Wiesz, że nigdy cię nie zawiedzie, jest oddany i szczery. Zapewni ci poczucie bezpieczeństwa. Zresztą, po co wysuwać pragmatyczne argumenty przecież go kochasz. Kochasz bardziej niż jakiegokolwiek mężczyznę, który kocha ciebie. Alice wpadła na trochę, ale to niczego nie zmienia. Twój romans stulecia dobiegł końca. Królewicz nie wróci. Nikt nie wyrwie cię pocałunkiem ze złego snu.

Jeśli czekał mnie za moment pocałunek, to zupełnie zwyczajny, taki który nie miał zdjąć ze mnie żadnego uroku. Kto wie, może nawet miał mi sprawić przyjemność? Może miał okazać się czymś równie oczywistym, co trzymanie Jacoba za rękę? Może nie odniosłaby wrażenia, że dopuszczam się zdrady?

Jakiej zdrady, pomyślałam, zdradzasz co najwyżej samą siebie.

Chłopak zaczął już stopniowo przybliżać swoją twarz do mojej, ale nadal nie miałam pojęcia, czy to dobry pomysł.

Nagle zadzwonił telefon. Drgnęliśmy oboje, ale ostry dźwięk bynajmniej Jacoba nie rozproszył. Podniósł słuchawkę jedną ręką, nie odrywając drugiej od mojego policzka, ani nie spuszczając ze mnie wzroku. Sama byłam zbyt oszołomiona, żeby wykonać choćby najmniejszy gest, czy skorzystać z okazji i wyrwać się mojemu adoratorowi.

– Halo?

Ktoś się przedstawił i chłopaka zmroziło. Wyprostował się nagle, opuścił drugą rękę, a z jego twarzy odpłynęły wszelkie emocje. Mogłam się założyć o resztkę moich odkładanych na studia pieniędzy, że to nie kto inny tylko Alice.

Otrząsnąwszy się z chwilowego otępienia, wyciągnęłam dłoń po słuchawkę, ale Jacob mnie zignorował.

– Nie ma go tutaj – odpowiedział takim tonem, jakby ktoś mu groził.

Dzwoniąca osoba poprosiła widocznie o więcej informacji, bo dodał niechętnie:

– Jest na pogrzebie.

Niemal natychmiast rzucił słuchawką o widełki.

~ Diable pomioty! – mruknął. Jego rysy nadal układały się w zgorzkniałą maskę.

– Dlaczego się tak chamsko rozłączyłeś? – wściekłam się. Jak śmiesz tak traktować ludzi, którzy dzwonią do mojego domu!

– Spokojnie! Facet sam się rozłączył!

– Facet? Kto to był?

Mój przyjaciel uśmiechnął się jadowicie.

– Doktor Carlisle Cullen.

– Dlaczego nie pozwoliłeś mi z nim porozmawiać?!

– Nie poprosił ciebie do telefonu – odparł Jacob oschle. Z pozoru był opanowany, ale ponownie trzęsły mu się ręce. – Spytał gdzie jest Charlie, to mu powiedziałem. Nie złamałem tym chyba żadnej z zasad dobrego wychowania.

– Wiesz co… – zaczęłam, ale nie miał zamiaru mnie wysłuchać. Zerknąwszy za siebie, jakby ktoś go zawołał z drugiego pokoju, wybałuszył oczy i cały zesztywniał. Dygotał teraz już od stóp do głów. Odruchowo i ja nadstawiłam uszu, ale wokół panowała cisza.

– Cześć.

Jacob ruszył w stronę wyjścia.

– Co jest?

Pobiegłam za nim, ale znieruchomiał znienacka, przeklinając pod nosem, i zderzyłam się z jego umięśnionymi plecami. Odwrócił się zaraz, przez co już zupełnie straciłam równowagę. Zaplątawszy się w jego nogi, runęłam na ziemię.

– Hej! – zawołałam za nim, bo zamiast mi pomóc, rzucił się ku tylnym drzwiom. Nie zdążyłam jeszcze wstać, kiedy znów coś go zatrzymało.

U stóp schodów stała Alice.

– Bello – wykrztusiła.

Bledsza niż kiedykolwiek, drżała delikatnie. Dopadłam jej w dwóch susach.

– Alice, co się stało?

Objęłam ją, żeby pomóc jej się uspokoić.

– Edward – wyszeptała jękliwie.

Moje ciało zareagowało na jej słowa szybciej niż umysł. Przez kilka sekund nie mogłam pojąć, dlaczego przedpokój wiruje ani skąd dochodzi basowy charkot. Zachodziłam w głowę, co ma wspólnego dziwne zachowanie Alice z Edwardem, chociaż uginały się już pode mną kolana. Organizm, chroniąc się przed szokiem, szykował się do ucieczki w niebyt.

Hm… Nigdy jeszcze nie patrzyłam na klatkę schodową pod tym kątem…

Ni stąd, ni zowąd, poczułam na policzku gorący oddech Jacobe. Klął szpetnie, co resztkami świadomości przyjęłam z dezaprobatą. Jego nowi koledzy mieli na niego zły wpływ.

Ocknęłam się na kanapie w saloniku. Dygotała pode mną, jakby trwało trzęsienie ziemi. Jak się tam znalazłam? Nie minęło chyba dużo czasu, bo Jacob wciąż przeklinał.

– Widzisz, co narobiłaś! – krzyknął do Alice.

Nie zwracała na niego uwagi.

– Bello? – Nachyliła się nade mną. – Bello, wstawaj. Mamy mało czasu.

– Bella ma leżeć! – zaprotestował Jacob agresywnie.

– Weź się w garść, Black – odparowała. – Chyba nie chcesz się przy niej przeobrazić?

– Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – warknął, ale rozsądek i tak nakazał mu się pohamować.

– Alice? – spytałam słabym głosem. – Co się stało? Tak naprawdę wolałam się tego nie dowiedzieć.

– Nie wiem. – Znów wyglądała na przerażoną. – Co on sobie myśli?!

Walcząc z zawrotami głowy, zebrałam siły i usiadłam. Zorientowałam się, że czepiam się przedramienia Jacoba. To on się trząsł, a nie kanapa.

Odszukałam wzrokiem Alice. Wyciągała właśnie z torby maleńki srebrny telefon komórkowy. W błyskawicznym tempie wybrała numer.

– Rosę, podaj mi Carlisle'a, proszę – powiedziała tak szybko że ledwie ją zrozumiałam. – Kurczę. Niech oddzwoni do mnie jak tylko wróci…nie, będę już na pokładzie samolotu. Czy kontaktował się z wami Edward?

Tym razem Rosalie miała więcej do przekazania. Alice otworzyła szeroko usta. Komórka omal nie wypadła jej z ręki. Sądząc po minie dziewczyny, wizja, która sprowadziła ją do przedpokoju była trafna. Sprawdzał się najgorszy z możliwych scenariuszy.

– Jak mogłaś, Rosalie? Co tobą kierowało?

Wysłuchując odpowiedzi przybranej siostry, zacisnęła zęby.

– Cóż – wycedziła – przekręciłaś dwa fakty, a to chyba istotne prawda?…tak, pomyliłam się. Nic jej nie jest…długo by opowiadać…ale wprowadziłaś go w błąd i dlatego dzwonię…tak, zgadza się. Tak to zobaczyłam…na to już trochę za późno, Rosę.

Oszczędzaj gadkę dla kogoś, kto w nią uwierzy.

Zamknęła telefon jednym ruchem, roztaczając się bez pożegnania. Gniew ustąpił rozpaczy. Nigdy wcześniej w jej oczach nie widziałam tyle bólu.

– Alice – odezwałam się prędko, byle tylko odwlec nieco straszliwy moment poznania prawdy. – Alice, Carlisle już wrócił.

Dzwonił nie dalej jak przed pięcioma minutami.

Zamurowało ją.

– Przed pięcioma minutami?

– Tuż przed tym, jak się pojawiłaś.

– I co mówił?

Cała zmieniła się w słuch.

– To nie ja odebrałam telefon.

74
{"b":"103759","o":1}