Литмир - Электронная Библиотека

– Proszę, bądź poważny.

– Ależ jestem. – Prawie się zdenerwował. – Czy wysłuchasz wreszcie, co mam ci do powiedzenia? Czy pozwolisz mi wyjaśnić sobie, ile dla mnie znaczysz?

Odczekał kilka sekund, żeby upewnić się, że go naprawdę słucham.

– Zanim cię poznałem, Bello, moje życie przypominało bezksiężycową noc. Mrok rozpraszały jedynie nieliczne gwiazdy przyjaźni i rozsądku. A potem pojawiłaś się ty. Przecięłaś to ciemne niebo niczym meteor. Nagle wszystko nabrało barw i sensu. Kiedy znikłaś, kiedy meteor skrył się za horyzontem, znów zapanowały ciemności. Otoczyła mnie czerń. Nic się nie zmieniło, poza tym, że twoje światło mnie poraziło. Nie widziałem już gwiazd. Wszystko straciło sens.

Chciałam mu wierzyć. Tyle, że opisał, jak wyglądał mój świat bez niego, a nie na odwrót.

– Kiedyś twoje oczy przyzwyczają się do ciemności – wymamrotałam.

– W tym cały problem – jakoś im to nie wychodzi.

– A kto twierdził, że wampiry łatwo skupiają uwagę na czymś zupełnie innym? – wypomniałam mu jego własne słowa. – Podróżowałeś po Ameryce Południowej…

Zaśmiał się gorzko.

– To kolejne kłamstwo. Nic nie było w stanie pomóc mi o tobie zapomnieć. Miałem zresztą takie straszne ataki bólu… To bardzo dziwne – moje serce nie bije od niemal dziewięćdziesięciu lat, ale kiedy wyjechałem, nagle przypomniałem sobie o jego istnieniu, a raczej uświadomiłem sobie, że go nie ma. Poczułem się tak, jakby mi je wyrwano. Jakbym zostawił je tu, przy tobie.

– To zabawne.

– Zabawne? – Edward uniósł jedną brew ku górze.

– To znaczy, dziwne. Myślałam, że tylko ja mam podobne objawy. Rozpadłam się na tysiące kawałków i wiele z nich zaginęło – serce, płuca. Dopiero teraz się odnalazły. Od tak dawna nie oddychałam pełną piersią!

Wzięłam głęboki wdech, rozkoszując się odzyskaną sprawnością.

Edward zamknął oczy i przyłożył mi ucho do klatki piersiowej. Przytuliłam się policzkiem do jego kasztanowej czupryny, napawając się jej zapachem.

– Tęskniłeś za mną nawet wtedy, kiedy tropiłeś? – spytałam.

Byłam nie tylko ciekawa, na co tak właściwie polował, ale i pilnie potrzebowałam zmienić temat. Do mojego mózgu dobijały się już zbyt optymistyczne wizje.

– Nie tropiłem, żeby zapomnieć. Tropiłem z obowiązku.

– Z obowiązku?

– Wprawdzie nie przypuszczałem, że Victoria zapragnie się na tobie zemścić, ale nie zamierzałem puścić jej niczego płazem. To ją tropiłem. Jak już mówiłem, byłem w tym beznadziejny. Ustaliłem, że jest w Teksasie, i choć ten jeden raz miałem rację, potem – kompletna klapa. Sądziłem, że poleciała do Brazylii, a tak naprawdę wróciła tutaj! Nawet kontynenty pomyliłem! Gdybym wiedział…

– Polowałeś na Victorię?! – przerwałam mu piskliwie, gdy tylko odzyskałam głos.

Rytm, w jakim pochrapywał Charlie, zmienił się na moment, ale na szczęście ojciec się nie obudził.

– Jak ostatnia oferma – powtórzył Edward, zaskoczony nieco moją gwałtowną reakcją. – Ale obiecuję się poprawić. Ten rudy babsztyl nie pożyje długo.

– Nie… nie ma mowy – wykrztusiłam.

Chyba oszalał! Za nic bym mu na to nie pozwoliła, nawet gdyby pomagał mu Emmett czy Jasper. Nawet gdyby obaj mu pomagali!

Najpierw mój przyjaciel wilkołak, a teraz on. Tyle razy prześladowała mnie wizja Jacoba stojącego oko w oko z wampirzycą! Edwarda w podobnej sytuacji wolałam sobie nawet nie wyobrażać. Co z tego, że był silniejszy od Jacoba w ludzkiej postaci?

– To już postanowione. Raz pozwoliłem jej się wymknąć, ale nie popełnię tego błędu po raz drugi. Nie po tym, jak…

Zdołałam się opanować, więc znowu mu przerwałam.

– Czy nie obiecałeś dopiero, co, że nigdzie się beze mnie nie ruszysz? – spytałam, wmawiając sobie jednocześnie, że ta obietnica nic nie znaczy. – Jak to się ma do kolejnej ekspedycji tropicielskiej?

Edward spochmurniał. Musiał się powstrzymywać, żeby nie warczeć.

– Dotrzymam danego ci słowa, Bello, ale dni Victorii są policzone.

– Po co ten pośpiech? – powiedziałam, starając się ukryć wzbierającą we mnie panikę. – Może już nie wróci? Może sfora Jake'a odstraszyła ją na dobre? Moim zdaniem, nie ma powodów, żeby jej szukać. Poza tym, mam ważniejsze problemy na głowie.

Edward zmrużył drapieżnie oczy, ale skinął głową.

– Tak, te wilkołaki są zdolne do wszystkiego.

Prychnęłam.

– Nie miałam na myśli Jacoba. To coś o wiele poważniejszego niż banda młodocianych wilków szukających guza.

Mój ukochany chciał już coś powiedzieć, ale się opanował i zabrał głos z dwusekundowym opóźnieniem.

– Doprawdy? – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Więc co jest dla ciebie największym problemem? Przy czym powrót Victorii wydaje ci się taki nieistotny?

– Może na początek porozmawiajmy o tym, co jest na drugim miejscu mojej listy problemów? – zaproponowałam chytrze.

– A co jest na drugim miejscu? – spytał zniecierpliwiony. Wiedział, że go zwodzę.

Zawahałam się. Czy wolno mi było głośno wymówić ich imię?

– Nie tylko Victoria pali się do złożenia mi wizyty – oznajmiłam szeptem.

Westchnął, ale tym razem się nie rozgniewał.

– Masz na myśli Volturi?

– Jakoś nie przeszkadza ci to, że są dopiero na drugim miejscu – zauważyłam.

– Cóż, mamy dużo czasu, żeby się przygotować. Dla nich płynie on inaczej niż dla ciebie, inaczej nawet niż dla mnie. Odliczają lata, tak jak ty odliczasz dni. Zanim sobie o tobie przypomną, pewnie stuknie ci już trzydziestka.

– Trzydziestka?

Przeraziłam się nie na żarty.

A więc mimo wszystko jego obietnice były nic niewarte. Jeśli miałam pewnego dnia skończyć trzydzieści lat, nie planował zostać w Forks na dłużej. Zabolało. Uzmysłowiłam sobie, że chociaż nie dałam jej na to swojego przyzwolenia, do mojego serca wkradła się jednak nadzieja.

W oczach stanęły mi łzy.

– Nie masz czego się obawiać – pocieszył mnie Edward, mylnie interpretując moje zachowanie. – Nie pozwolę im cię skrzywdzić.

– A jeśli przyjadą, kiedy ciebie tu nie będzie?

Chciałam się tylko upewnić. Nie dbałam o to, co się ze mną stanie po jego wyjeździe.

Znowu ujął moją twarz w swoje kamienne dłonie. Atramentowe tęczówki głodnego wampira przyciągały niczym magnesy.

– Bello, zawsze już będę przy tobie.

– Przecież wspomniałeś coś o trzydziestce – wyjąkałam. Po policzkach spłynęły mi pierwsze łzy. – Zostaniesz i pozwolisz mi się zestarzeć?

Spojrzał na mnie czule, ale wykrzywił usta.

– Właśnie tak zamierzam postąpić. Czy mam inny wybór? Nie mogę bez ciebie żyć, ale nie unicestwię twojej duszy.

– Czy to naprawdę…

Urwałam. To pytanie nie chciało przejść mi przez gardło. Sam Aro niemal błagał go o rozważenie zmienienia mnie w istotę nieśmiertelną, i co? Doskonale pamiętałam wyraz twarzy Edwarda w tamtej chwili, to malujące się na niej obrzydzenie. Czy pragnął nie dopuścić do mojej przemiany za wszelką cenę ze względu na moją duszę, czy może przez wzgląd na siebie? Może wiedział, ze po kilku dekadach mu się znudzę?

– Tak? – zachęcił mnie Edward.

W zamian zadałam inne pytanie – choć równie trudne.

– Ale co będzie, kiedy zrobię się taka stara, że ludzie zaczną myśleć, że jestem twoją matką? Twoją babcią?

Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Przed oczami stanęło mi nasze odbicie w lustrze z mojego wrześniowego snu. Edward rozczulił się. Otarł moje łzy wargami.

– Niech sobie mówią, co chcą. Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejsza. – Nagle posmutniał. – Oczywiście, jeśli w jakiś sposób się z czasem zmienisz… Jeśli będziesz chciała od życia czegoś więcej… Uszanuję każdą twoją decyzję, Bello. Przyrzekam, że nie stanę na drodze twojemu szczęściu.

Sądząc z tonu jego głosu, musiał już nad tym deliberować nie raz. Spoglądał na mnie z miną żołnierza gotowego zginąć za ojczyznę.

– Chyba zdajesz sobie sprawę, że kiedyś umrę? – spytałam.

Odpowiedział bez chwili namysłu. Tak, wszystko miał starannie przemyślane.

– Pójdę w twoje ślady tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

93
{"b":"103759","o":1}