Литмир - Электронная Библиотека

– Nie chroniłem Belli ze względu na ciebie.

– Oczywiście, że nie. Ale nie umniejsza to twoich zasług, jestem twoim dłużnikiem. Jeśli tylko mógłbym coś dla ciebie zrobić…

Jacob skrzywił się.

Edward pokręcił przecząco głową.

– To akurat nie leży w mojej mocy.

– Doprawdy? – żachnął się Indianin. – To w czyjej?

– W jej. – Edward cofnął się i położył mi ręce na ramionach.

– Wierz mi, nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie wyjadę chyba że sama mnie o to poprosi.

Zatonęłam w jego miodowym spojrzeniu. I bez umiejętności czytania w myślach nie trudno było odgadnąć, o czym marzy Jacob – o tym, by pozbyć się rywala raz na zawsze.

– Nigdy – szepnęłam z uczuciem.

Jacob wydał z siebie taki odgłos, jakby zbierało mu się na wymioty. Z niechęcią przerwałam romantyczną sesję, by zgromić go wzrokiem.

– Czy to już wszystko? Jeśli chciałeś tylko napuścić na mnie Charliego, możesz już wracać do domu – ojciec jest w takim stanie, że wyśle mnie pewnie do szkoły wojskowej z internatem. Ale miej świadomość, że mnie i Edwarda nie rozdzieli żadna intryga. Nic nas nie rozdzieli. To jak, co cię jeszcze tu trzyma?

– Chciałbym tylko przypomnieć twoim znajomym, Bello, o pewnym punkcie paktu, jaki niegdyś z nami zawarli. Tylko to, że przestrzegam tej umowy, powstrzymuje mnie przed rzuceniem się twojemu towarzyszowi do gardła.

– My też go przestrzegamy – oświadczył Edward.

– O jakim znowu punkcie?! – zawołałam w tym samym momencie.

– Zawarte w pakcie sformułowanie – ciągnął Jacob oschle.

– Nie pozostawia żadnych wątpliwości. Wampiry złamią umowę, jeśli jedno z nich ukąsi człowieka. Ukąsi, a nie zabije – podkreślił patrząc na mnie znacząco. Kiedy zrozumiałam, co ma na myśli, też przybrałam oschły ton.

– To nie twój interes.

– Jasne, że m…

Więcej nie zdołał wykrztusić, bo przeszedł go silny dreszcz, a potem kolejny i kolejny.

Nie spodziewałam się, że czterema nieopatrznymi słowami wywołam u niego tak silną reakcję. Chociaż przyszedł nas upomnieć, widocznie nie znał całej prawdy. Sądził, że sfora wyprzedza nasz tok myślenia. Nie zdawał sobie sprawy – albo nie chciał przyjąć do wiadomości – że już dawno dokonałam wyboru i rzeczywiście zamierzałam stać się członkiem rodziny wampirów.

Usiłując opanować konwulsje, chłopak przytknął dłonie do skroni, zamknął oczy, przykucnął i ciasno się skulił. Śniada skóra jego twarzy przybrała niezdrowy, zielony odcień.

– Jake? Wszystko w porządku? – spytałam z troską, robiąc krok do przodu.

Edward wepchnął mnie z powrotem za siebie.

– Ostrożnie! W każdej chwili może się na ciebie rzucić!

Ale Jacob już się w pełni kontrolował, trzęsły mu się tylko trochę ramiona. Wyprostował się powoli, spoglądając na mojego ukochanego z pogardą.

– Ja jej nigdy nie skrzywdzę.

Nadprogramowy przyimek nie uszedł naszej uwadze. To, kto już raz mnie skrzywdził, rozumiało się samo przez się. Edward warknął cicho. Jacob zacisnął pięści.

Nagle ciszę rozdarły echa ryku ojca.

– BELLA, DO DOMU! WCHODŹ DO ŚRODKA, ALE TO JUŻ!

Cała nasza trójka znieruchomiała, nasłuchując dalszego ciągu. Odezwałam się jako pierwsza.

– Cholera.

Głos mi drżał.

Jacob posmutniał.

– Przepraszam za ten numer z motorem – wymamrotał. – Musiałem mieć pewność, że wykorzystałem wszystkie możliwe środki. Wszystkie.

– Piękne dzięki – rzuciłam z sarkazmem, niestety mało wyczuwalnym przez drżenie.

Zerknęłam ku domowi. Nic zdziwiłabym się, gdybym zobaczyła Charliego miażdżącego w biegu wilgotne paprocie niczym rozjuszony byk. W takim scenariuszu to ja byłabym czerwoną płachtą.

– Mam jeszcze jedno pytanie – zwrócił się Edward do Jacoba.

Sprawdzamy regularnie nasz teren, ale nie natknęliśmy się na żadne ślady Victorii. A jak to wygląda u was? Odczytał odpowiedź z myśli Indianina, ale ten i tak zabrał głos.

– Ostatni raz mieliśmy z nią do czynienia, kiedy Bella… kiedy Belli nie było. Udało nam się ją nabrać, że się nam wymyka, a tak naprawdę ją otoczyliśmy. Zaciskaliśmy już stopniowo pętlę, szykując się do ataku…

Ciarki przeszły mi po plecach.

– …ale wtedy wystrzeliła nagle jak Filip z konopi i dala drapaka. Stawiamy na to, że zwęszyła Alice i zrejterowała. Od tamtej pory nie dala znaku życia.

– Rozumiem – stwierdził Edward. – Jeśli kiedyś wróci, dajcie sobie z nią spokój. My się nią zajmiemy.

– Jest nasza! – zaprotestował Jacob. – Zabiła na naszym terytorium!

– Przes… – zaczęłam, ale przerwał mi Charlie.

– BELLA, WIDZĘ JEGO SAMOCHÓD I WIEM, ŻE GDZIEŚ TAM JESTEŚ! JEŚLI W CIĄGU MINUTY NIE WEJDZIESZ DO DOMU…

Ojciec nie czuł potrzeby sformułowania groźby.

– Czas na nas – powiedział Edward.

Patrzyłam na Jacoba. Byłam rozdarta. Nie chciałam kończyć tej znajomości.

– Wybacz, Bells – szepnął. – Żegnaj.

– Dałeś mi słowo – przypomniałam mu w desperacji. – Będziemy nadal przyjaciółmi, prawda?

Jacob pokręcił powoli głową. Rozpacz chwyciła mnie za gardło.

– Wiesz, jak bardzo starałem się dotrzymać tej obietnicy, ale teraz… nie widzę takiej możliwości.

Walczył ze sobą, żeby nie okazać, jak mu na mnie zależy, ale w końcu dał za wygraną i sztywna maska znikła.

– Tęsknię za tobą – odczytałam z ruchów jego warg.

Wyciągnął ku mnie rękę, jakby miał nadzieję, że okaże się dość długa, by mnie nią dotknąć. Wyciągnęłam rękę i ja.

– Ja też za tobą tęsknię – wykrztusiłam.

Mimo dzielącej nas odległości, czułam przeszywający go ból. Jego ból był moim bólem.

– Jake…

Chciałam go przytulić i sprawić, by tak nie cierpiał. Edward znowu mnie powstrzymał. Nawet nie zauważyłam, że przesunęłam się do przodu.

– Możesz mnie puścić – powiedziałam. – Tylko się pożegnamy.

Spojrzałam na niego ufnie. Byłam pewna, że zrozumie. Zmroziło mnie. To on przywdział teraz dla odmiany chłodną maskę.

– Nie ma mowy – oznajmił sucho.

– Puść ją! – zawołał Jacob, znowu się denerwując. – Sama tego chce!

W dwóch susach znalazł się przy nas. Jego oczy błyszczały zniecierpliwieniem.

Edward błyskawicznie zasłonił mnie własnym ciałem.

– Nie! Przestańcie!

– ISABELŁO SWAN!

– Edward, pospieszmy się! Charlie jest wściekły! – Panikowałam, ale tym razem już nie z powodu ojca. – No, chodź już!

Uwiesiłam się na nim z całej siły. Nieco go to otrzeźwiło. Popychając mnie za sobą, zaczął ostrożnie się wycofywać. Cały ten czas bacznie obserwował Jacoba.

Indianin patrzył za nim tak, jakby chciał zabić go wzrokiem, ale tuż przed tym, jak przesłoniły go drzewa, na jego twarzy pojawił się nagle grymas bólu.

Wiedziałam, że ten widok będzie mnie prześladował, dopóki nie zobaczę mojego przyjaciela uśmiechniętego jak za dobrych, dawnych czasów.

Już niedługo, przyrzekłam sobie. Coś tam wymyślę. Nie pozwolę, żebyśmy stracili z sobą kontakt.

Gdyby nie to, że idąc, Edward mocno mnie do siebie przytulał, jak nic bym się rozszlochała.

W najbliższej przyszłości musiałam się zmierzyć z wieloma problemami.

Mój najlepszy przyjaciel wolał się do mnie nie zbliżać.

Wszystkim moim bliskim zagrażała Victoria.

Mnie samą, jeśli nie zostałabym wampirem, mogli zabić Yulturi.

A gdybym nim została, czy zamiast Wielkiej Trójki nie porwałyby na mnie miejscowe wilkołaki? Na mnie i na całą moją nowa rodzinę? Czy Jacob był gotowy zginąć w imię paktu, miał zginąć w imię paktu z rąk jednego z Cullenów?

Same poważne problemy, kwestie życia i śmierci. Więc dlaczego wydały mi się tak mało istotne, kiedy wyszliśmy z lasu na pod jazd i dostrzegłam wyraz twarzy swojego roztrzęsionego ojca?

Edward ścisnął moją dłoń.

– Jestem przy tobie.

Wzięłam głęboki wdech.

Tak, tego powinnam była się uczepić.

Tak długo, jak był przy mnie, jak tulił mnie do siebie, byłam gotowa stawić czoła każdemu i wszystkiemu.

Ściągnąwszy łopatki, wyszłam naprzeciw przeznaczenia z przeznaczonym sobie mężczyzną u boku.

101
{"b":"103759","o":1}