Литмир - Электронная Библиотека

Uśmiechnął się. W mroku zalśniły jego białe zęby.

– Jasne – potwierdził, podejmując pałeczkę. – Tylko skoczę po auto.

– Cholera – mruknęłam. – Dam ci półtora roku.

– O, nie, nie. Ten warunek z małżeństwem bardziej mi się podoba.

– Carlisle zmieni mnie za dwa miesiące i po krzyku.

– Skoro tak wolisz.

Wzruszył ramionami. Cały ten czas zawadiacko się uśmiechał.

– Jesteś niemożliwy – jęknęłam. – Prawdziwy z ciebie potwór. Zaśmiał się.

– Czy to dlatego nie chcesz zostać moją żoną? Znowu jęknęłam.

Edward pochylił nade mną. Bliskość jego czarnych tęczówek skutecznie mnie rozpraszała.

– Bello – zamruczał – błagam, wyjdź za mnie.

Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Kiedy doszłam do siebie, potrząsnęłam głową, usiłując się na powrót skoncentrować. O czym to my właściwie mówiliśmy?

– Czy odmawiasz mi uparcie dlatego, że nie kupiłem ci pierścionka zaręczynowego? – spytał.

– Nie! – wydarłam się. – Żadnych pierścionków!

– No i masz babo placek – skwitował cicho. – Obudziłaś Charliego.

– Ups.

– Zaraz przyjdzie sprawdzić, co to za hałasy. Ech… – Edward posmutniał. – Lepiej już sobie pójdę.

Serce zamarło mi w piersi. Nie uszło to jego uwadze.

– Co, mam się schować w szafie, jak nakryty na gorącym uczynku kochanek?

– Cokolwiek, tylko zostań – szepnęłam. – Proszę.

Uśmiechnął się i zniknął.

Pozostawiona sama sobie, oceniłam całą sytuację nieco bardziej obiektywnie i zakipiałam gniewem. Edward doskonale wiedział, co robi. Byłam gotowa się założyć, że każda jego kwestia i mina jest elementem spisku. Genialnego spisku. Oczywiście nadal mogłam liczyć na Carlisle'a, ale propozycja mojego ukochanego miała odtąd nie dawać mi spokoju.

A to ci sprytny intrygant!

Zaskrzypiały uchylane drzwi. Podniosłam się na łokciu.

– Dzień dobry, tato.

– Och. Cześć. – Zmieszał się, że go przyłapałam. – Już nie śpisz.

– Tak, ale planowałam wstać dopiero po tobie, żeby nie obudzić cię prysznicem.

Włożyłam stopy w kapcie.

– Czekaj no. – Charlie zapalił górne światło. Zamrugałam oślepiona, ale przytomnie nie zerknęłam na szafę.

– Najpierw po święć mi minutkę.

Wzdrygnęłam się odruchowo. Zapomniałam spytać Alice, czy nie wymyśliła dla mnie jakiejś wymówki.

– Miarka się przebrała, moja panno.

– Wiem – bąknęłam.

– Od trzech dni odchodzę od zmysłów! Wracam z pogrzebu Harry'ego – wracam z pogrzebu – a ciebie nie ma! Jacob był mi w stanie powiedzieć tylko tyle, że wyjechałaś z Alice Cullen i że chyba wpakowałaś się w jakieś tarapaty. Nie zostawiłaś żadnego numeru kontaktowego i ani razu nie zadzwoniłaś! Nie wiedziałem, gdzie jesteś ani kiedy – i czy w ogóle – wrócisz. Masz pojęcie, co ja tu… co to…

Urwał w połowie zdania i wziąwszy głębszy oddech, zmienił nieco temat.

– Czy potrafisz podać mi, choć jeden powód, dla którego miał bym nie odesłać cię dziś do matki?

Hm. A więc zamierzał mi grozić? Owinęłam się staranniej kołdrą. Cóż, w tę grę mogły grać dwie osoby.

– Nie pojadę i tyle.

– Tak? W takim razie…

– Słuchaj, tato, przyznaję się do winy. Możesz dać mi szlaban, na ile ci się żywnie podoba, a ja, ze swojej strony, mogę za karę sprzątać, zmywać naczynia, prać i gotować aż do odwołania.

Masz też prawo wyrzucić mnie z domu, proszę cię bardzo, ale na pewno nie pojadę wtedy na Florydę.

Charlie dostał wypieków. Zanim odpowiedział, policzył pod nosem do dziesięciu.

– Będziesz łaskawa wyjaśnić mi, gdzie się podziewałaś? Cholera. A jednak.

– Eee… To była sprawa nie cierpiąca zwłoki.

Ojciec podparł się pod boki, czekając na dłuższą opowieść. Nadęłam policzki, po czym głośno wypuściłam z nich powietrze.

– Nie wiem, od czego zacząć. To byt taki ciąg nieporozumień – ktoś coś komuś źle przekazał, tamta osoba coś sobie pomyślała…

Takie domino. Od śnieżki do lawiny.

Charlie milczał. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.

– Eee…

Nigdy nie umiałam przekonywująco kłamać. Rozpaczliwie przetrząsałam pamięć w poszukiwaniu prawdziwych faktów, żeby moja wersja wydarzeń nie odbiegała zbytnio od rzeczywistości, co znacznie ułatwiłoby mi zadanie.

– Widzisz, Alice opowiedziała Rosalie przez telefon o tym, jak skoczyłam z klifu, i Rosalie…

Mina Charliego uświadomiła mi, że popełniłam kolejny błąd. Jakby nie był na mnie dostatecznie wściekły! Co mnie, u licha, podkusiło, że wspomnieć ten durny skok?!

– No tak, nie mówiłam ci nic o klifie, ale wierz mi, to nie było nic takiego. Poszłam po prostu popływać z Jakiem, takie tam wygłupy. W każdym razie, Rosalie z kolei opowiedziała o skoku Edwardowi i coś tak idiotycznie przekręciła, że wyszło na to, że usiłowałam popełnić samobójstwo. Edward zupełnie się załamał i nie odbierał telefonu, więc Alice zabrała mnie do Los Angeles, bo inaczej, no… nie uwierzyłby, że go nie nabierają. Byłam z siebie dumna – wszystko układało się w logiczną całość. Miałam nadzieję, że wpadka z klifem nie odwróci zbytnio uwagi ojca od tego wspaniałego osiągnięcia.

– A usiłowałaś popełnić samobójstwo? – spytał zdruzgotany Charlie.

– Nie, skąd. Boże broń. To była tylko zabawa, kto skoczy z wyższej skały i takie tam. Nic takiego. Dzieciaki z La Push w kółko to robią i nic nikomu nigdy się nie stało.

Otrząsnąwszy się z szoku, Charlie dla odmiany się rozzłościł.

– Co cię w ogóle obchodziło, w jakim stanie był ten cały Cullen?! – warknął. – Łajdak potraktował cię jak psa, a ty…

– To było kolejne nieporozumienie. Ojciec znowu dostał niezdrowych wypieków.

– Czy on wrócił na stałe?

– Nie mam sprawdzonych informacji, ale z tego, co wiem, wszyscy wrócili.

Żyła na czole Charliego groźnie zapulsowała. – Chcę, żebyś trzymała się od niego z daleka, Bello. Nie ufam mu. To kawał drania. Nie pozwolę, żeby znowu cię skrzywdził.

– Okej – odparłam, wzruszając ramionami.

– Och. – Ojciec zaniemówił na chwilę. Podrapał się po głowie.

Sądziłem, że będziesz się stawiać.

– Ależ będę – oznajmiłam, patrząc mu prosto w oczy. – Okej, żyli „Okej, to się wyprowadzę”.

Oczy wyszły mu z orbit, a skóra twarzy przybrała purpurowy odcień. Zamierzałam być twarda, ale tego nie przewidziałam, co, jeśli miał dostać przeze mnie zawału? W końcu nie był dużo młodszy od Harry'ego…

– Tato, ja wcale nie chcę się wyprowadzać – dodałam szybko łagodniejszym tonem. – Kocham cię. Wiem, że się o mnie martwisz, ale w tym przypadku musisz mi zaufać. I zmienić trochę swój stosunek do Edwarda, jeśli chcesz, żebym dalej mieszkała tobą pod jednym dachem. Bo chcesz tego, prawda?

– To nie fair, Bello. Dobrze wiesz, że tego chcę.

– Więc odnoś się do Edwarda uprzejmie, ponieważ będzie mi bezustannie towarzyszył.

To nowo odkryta wiara, że Edward mnie kocha, pomagała mi być nieugiętym negocjatorem.

– Nie przepuszczę tego osobnika przez próg naszego domu! – zagrzmiał Charlie.

– Obawiam się, że to moje ostatnie słowo. Przemyśl to sobie, dobrze? Tylko nie zapominaj o jednym – albo będziesz miał mnie i Edwarda, albo nikogo.

– Bello…

– Przemyśl to sobie – powtórzyłam. – A teraz, czy mógłbyś, proszę, zostawić mnie samą? Chcę zacząć poranną toaletę.

Charlie nadal sprawiał wrażenie kogoś, kto lada moment dostanie apopleksji. Wyszedł, zatrzaskując drzwi, i zszedł po schodach, donośnie tupiąc.

Odrzuciłam kołdrę na bok. Na sekundę przesłoniła mi widok, a kiedy opadła na łóżko, Edward siedział już w fotelu, jak gdyby to stamtąd, a nie z szafy, przysłuchiwał się całej rozmowie.

– Przepraszam cię za Charliego – wyszeptałam.

– Zasłużyłem sobie na dużo więcej – skonstatował. – Tylko, błagam, nie odwracaj się od niego z mojego powodu.

– O nic się nie martw – pocieszyłam go, kompletując strój na nadchodzący dzień i przybory toaletowe. – Postaram się nie nadwerężać jego wytrzymałości psychicznej. A może chcesz mi powiedzieć, że nie miałabym dokąd się wyprowadzić? – przestraszyłam się.

98
{"b":"103759","o":1}