Edward warknął głośno, rozwścieczony.
Alice pokręciła przecząco głową. Wyglądała na spanikowaną.
– Carlisle? – zwróciłam się do najstarszego z wampirów.
Edward wziął mnie pod brodę, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Wolną rękę wyciągnął w stronę ojca z dłonią postawioną na sztorc, jakby mógł tym zablokować mu do mnie dostęp. Carlisle całkowicie zignorował jego zachowanie.
– Mogę się tym zająć – odpowiedział na moje nieme pytanie. Żałowałam, że nie widzę wyrazu jego twarzy. – Możesz być pewna, że nie stracę nad sobą kontroli.
– Szwetnie – wymamrotałam, mając nadzieję, że mówię dostatecznie wyraźnie. Nie było to łatwe w kleszczach palców Edwarda.
– Nie tak szybko – wycedził. – To nie musi stać się dziś.
– Nie muszy, ale mosze – odparowałam.
– Znam kilka powodów, dla których powinnaś się wstrzymać.
– Oczywyszcze, że znasz. A terasz mnie puszcz!
Posłuchał mnie, po czym splótł sobie ręce na piersiach.
– Za około dwie godziny Charlie zacznie cię szukać. Nie wątpię, że jest zdolny postawić na nogi całą policję.
– Tak, tak, i FBI – dodałam z sarkazmem. W głębi ducha wiedziałam jednak, że Edward ma rację.
Powrócił stary dylemat – co z Charliem i Renee? Co z Jacobem? Miałam ich nie tylko zranić, ale i stracić. Marzyłam o tym, by dało się to załatwić tak, żebym tylko ja cierpiała po naszym rozstaniu, ale, niestety, było to nieosiągalne.
Pocieszałam się, że, pozostając człowiekiem, narażałabym moich bliskich na ciągłe niebezpieczeństwo. Charliego mogła zabić Victoria czy inny czyhający na mnie obcy wampir. Tego samego wampira czułby się w obowiązku tropić Jake. Co do Renee, nie jeździłam nawet do niej na Florydę, byle tylko nie wplątać jej w nic nadprzyrodzonego.
Przyciągałam katastrofy jak magnes – już się z tym pogodziłam.
Prawda była taka, że musiałam ich chronić, choćby miało to oznaczać dla nas rozłąkę. Musiałam być silna.
– Uważam – oświadczył Edward, patrząc na Carlisle'a – że zniknięcie Belli należałoby trochę lepiej zakamuflować. Proponuję odłożyć tę rozmowę przynajmniej do czasu, kiedy Bella ukończy szkołę i wyprowadzi się z domu.
– To brzmi rozsądnie – przyznał Carlisle.
Zaczęłam się zastanawiać. Co poczułby Charlie, gdyby odkrył, że moje łóżko jest puste? Zaledwie tydzień temu stracił najlepszego przyjaciela, a zaraz potem uciekłam do Włoch, zostawiając mu jedynie lakoniczny liścik… Ojciec zasługiwał na lepsze traktowanie. Poza tym, do końcu roku szkolnego pozostały tylko dwa miesiące…
Zmarszczyłam czoło.
– Muszę to przemyśleć.
Edward wyraźnie się rozluźnił.
– Zabiorę cię do domu. Może Charlie wstanie wcześniej niż zwykle.
Chciał mnie pewnie jak najszybciej odseparować od Carlisle'a, gdybyśmy oboje zmienili zdanie.
– Czyli widzimy się w wakacje? – rzuciłam do Carlisle'a.
– Umowa stoi. Wzięłam głęboki wdech.
– Okej. – Uśmiechnęłam się. – Możemy ruszać.
Edward wyciągnął mnie z domu, zanim Carlisle zdążył obiecać mi coś jeszcze. Wyszliśmy tylnym wyjściem, więc nie dowiedziałam się, co stłukł w salonie.
Podczas biegu żadne z nas ani razu się nie odezwało. Przepełniało mnie poczucie triumfu. Rzecz jasna, umierałam także ze strachu, ale o nieprzyjemnych aspektach przemiany – o bólu, zarówno tym fizycznym, jak i psychicznym – starałam się nie myśleć. Po co miałam się zadręczać na zapas?
Kiedy dotarliśmy do mojego domu, Edward nie przyhamował, tylko z rozpędu wdrapał się po ścianie na wysokość pierwszego piętra i przez otwarte okno wszedł do mojej sypialni. Odwinąwszy sobie moje ręce z szyi, posadził mnie na łóżku.
Sądziłam, że wiem, w jakim jest nastroju, ale jego mina mnie zaskoczyła. Nie był wściekły, ale zamyślony, jakby coś podliczał. Obserwowałam, jak krąży nerwowo po pokoju.
– Nie wiem, co tam kombinujesz, ale wiedz, że nic z tego.
– Cii! Przeszkadzasz mi się skupić.
– A idź mi! – jęknęłam.
Przewróciłam się na plecy i zakryłam sobie głowę kołdrą.
Nagle znalazł się tuż przy mnie – leżał koło mnie na łóżku, podnosząc kołdrę tak, żeby móc mi się przyglądać. Odgarnął mi z policzka zbłąkany kosmyk.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, wolałbym, żebyś się przede mną nie chowała. Dość się za tobą stęskniłem. Mam do ciebie jedno pytanie…
– Tak? – spytałam znużonym głosem.
– Powiedz mi, jakie jest twoje największe marzenie?
– Zostać wampirem i spędzić z tobą wieczność.
Edward pokręcił głową, zniecierpliwiony.
– Nie, nie. Chodzi mi o coś, czego nie masz zaklepanego.
Nie byłam pewna, do czego zmierza, więc starannie przemyślałam swoją odpowiedź.
– Chciałabym… żeby to nie Carlisle mnie zmienił. Żebyś zmienił mnie ty.
Spodziewałam się jeszcze gwałtowniejszej reakcji niż w jadalni Cullenów, ale Edward nawet nie mrugnął. Wciąż coś kalkulował.
– A co byś za to dała?
Nie wierzyłam własnym uszom!
– Wszystko – palnęłam bez namysłu.
Edward uśmiechnął się blado, a zaraz potem zacisnął usta.
– Pięć lat?
Moją twarz wykrzywiły strach i rozżalenie.
– Powiedziałaś, że wszystko – przypomniał mi.
– Tak, ale… wykorzystasz ten czas, żeby się z tego jakoś wykręcić. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Poza tym, bycie człowiekiem jest niebezpieczne – przynajmniej dla mnie. Więc wszystko, tylko nie te pięć lat.
Edward uniósł do góry jedną brew.
– Trzy lata?
– Nie ma mowy!
– Zależy ci na tym czy nie?
Zamyśliłam się. Tak, naprawdę o tym marzyłam. Tylko jak się skutecznie potargować?
Postawiłam na nie zdradzanie emocji.
– Pół roku? – zaproponowałam. Mój ukochany wywrócił oczami.
– Chyba żartujesz.
– Jeden rok. Ale to moje ostatnie słowo.
– Zgódź się chociaż na dwa.
– Nigdy w życiu. Dziewiętnaście lat mogę skończyć, proszę bardzo, ale nie mam zamiaru zbliżyć się do dwudziestki. Chcę być wieczną nastolatką, tak jak ty.
Edward milczał przez chwilę.
– Wiesz co? Zapomnijmy o tych limitach czasowych. Mam dość kłótni. Jeśli chcesz, żebym to ja cię zmienił, musisz po prostu spełnić pewien warunek.
– Warunek? – powtórzyłam zbita z tropu. – Co znowu za warunek?
Wypowiedział swoją prośbę z taką ostrożnością, jakby spodziewał się z mojej strony gwałtownego wybuchu.
– Przed całą operacją… wyjdź za mnie. Czekałam na jakiś ciąg dalszy, ale się nie pojawił.
– Czy ten dowcip ma jakąś puentę?
Edward westchnął.
– Ranisz moje ego, Bello. Proszę cię o rękę, a ty myślisz, że to żart.
– No bo to niepoważne.
– Jestem poważny w stu procentach.
Potwierdził to odpowiednim wyrazem twarzy.
– Bez przesady. – W moim głosie pobrzmiewały nutki histerii.
– Przecież ja mam tylko osiemnaście lat!
– A ja prawie sto dziesięć. Pora się ustatkować.
Spojrzałam w bok na ciemne oko, usiłując opanować wzbierający we mnie atak paniki.
– Słuchaj, małżeństwo nie zajmuje wysokiej pozycji na mojej liście priorytetów. A dla Charliego i Renee to byłby gwóźdź do trumny. Pocałunek śmierci.
– Co za interesujący dobór metafor.
– Wiesz, co mam na myśli.
Chłopak nabrał powietrza.
– Tylko nie mów, że boisz się w pełni zaangażować – powiedział z niedowierzaniem. Dobrze wiedziałam, co rozumie przez to sformułowanie.
– Nie, nie do końca – odpowiedziałam wymijająco. – Uważam tylko, że… A może tak: boję się Renee. Jest bardzo przeciwna zawieraniu związków małżeńskich przed trzydziestką.
– Lepiej przyjęłaby wiadomość, że dołączysz do grona potępionych? – zakpił Edward.
– Myślisz, że się z ciebie nabijam?
– Bello, konsekwencje zawarcia związku małżeńskiego są niczym w porównaniu z konsekwencjami stania się wampirem. Jeśli nie masz dość odwagi, żeby za mnie wyjść, to chyba…
Chłopak pokręcił głową.
– A co, jeśli się zgodzę? – przerwałam mu. – Co, jeśli każę ci się zawieźć zaraz do Vegas? Czy za trzy dni będę już jedną z was?