– No, nie sam – sprostował.
– Laurent nie żyje?
– Chyba nie masz nam tego za złe? – zaniepokoił się Jacob. – Chciał cię zabić, już miał się na ciebie rzucić. Wierz mi, inaczej byśmy nie zaatakowali. Wierzysz mi, prawda?
– Tak, oczywiście. Po prostu… – Wymacałam za sobą ręką konar i z powrotem usiadłam, żeby się nie przewrócić.
– Boże Laurent nie żyje… Już po mnie nie wróci!
– Powiedz, nie jesteś na nas wściekła? To nie był jakiś twój znajomy?
– Mój znajomy? – Byłam w szoku. Do oczu napłynęły mi łzy. – Skąd. Boże uchowaj. Jake, jestem taka szczęśliwa. – Nie mogłam powstrzymać potoku słów. – Myślałam, że mnie znajdzie. Czekałam na niego każdej nocy, modląc się, żeby tylko nie zaatakował i Charliego. Tak się bałam. Tak się bałam! Ale jak… Jak wam się to udało? Jak go zabiliście? Przecież to był wampir, taki silny, oni są jak z marmuru…
Jacob usiadł koło mnie i otoczył ramieniem. – Do tego nas stworzono, Bello. My też jesteśmy silni. Biedactwo, tyle wycierpiałaś. Czemu mi nie powiedziałaś, że się boisz? I czego?
– Nie odbierałeś telefonu.
Nie chciałam mu tego wypominać – pogrążona w rozmyślaniach stwierdziłam tylko fakt.
– No tak.
– Zaraz, poczekaj. Myślałam, że wiesz. Dzisiaj w nocy powiedziałeś, że spotykanie się ze mną nie jest bezpieczne. Pomyślałam, że się domyślasz, iż lada moment do mojego pokoju może zakraść się wampir. Czy nie tak było? To, o co ci chodziło?
Jacob skulił się nagle.
– Nie o wampiry.
– Czy coś ci przy mnie grozi?
Spojrzał na mnie, zawstydzony i przybity zarazem.
– Nie mnie przy tobie, tylko tobie przy mnie.
– Jak to?
Spuściwszy wzrok, kopnął kamień.
– Moje spotkania z tobą nie są mile widziane z kilku powodów.
Po pierwsze, nie mogę zdradzać nikomu naszej tajemnicy. Po drugie… Po drugie, stanowię dla ludzi zagrożenie. Jeśli się zdenerwuję, rozzłoszczę, mogę… mogę zrobić ci krzywdę.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedział.
– Kiedy się denerwujesz, zaczynasz się trząść, tak jak przed chwilą? – upewniłam się.
Posmutniał jeszcze bardziej. – Głupek. Muszę się lepiej kontrolować. Obiecałem sobie, że się nie wścieknę, niezależnie od tego, co będziesz mi miała do zakomunikowania, ale kiedy wydawało mi się, że się mnie brzydzisz… że już nigdy się nie zobaczymy…
– Co by się stało, gdybyś nie starał się uspokoić? – spytałam.
– Zmieniłbym się w wilka – wyszeptał.
Nie potrzebujesz pełni? Wywrócił oczami.
– Scenarzystów z Hollywood poniosła fantazja. – Westchnął po czym na powrót spoważniał. – Nie zadręczaj się, Bello. Wszystkim się zajmiemy. Będziemy mieć oko na Charliego i resztę. Nie pozwolimy, żeby coś im się stało. Zaufaj mi.
Przez to, że Jacob użył czasu przyszłego, uzmysłowiłam sobie, że umknęło mi coś bardzo istotnego – i bardzo oczywistego. Usprawiedliwiało mnie tylko to, jak wielkim szokiem była dla mnie informacja, że wilki zabiły Laurenta.
Wszystkim się zajmiemy…
To nie był jeszcze koniec.
– Skoro Laurent nie żyje… – Dostałam gęsiej skórki.
– Bella, co jest? – Chłopak dotknął mojej skroni.
Skoro Laurent nie żyje od tygodnia, to kto inny morduje teraz ludzi?
Jacob skinął głową, wykrzywiając twarz ze wstrętem.
– Tak, było ich dwoje – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Sądziliśmy, że jego partnerka zechce go pomścić – w naszych podaniach tak zwykle bywa – ale ta tylko ucieka, wymyka się nam, a potem znowu wraca. Byłoby znacznie łatwiej nam ją dopaść, gdybyśmy wiedzieli, co kombinuje. Nie możemy się w tym rozeznać. Bawi się z nami w podchody, próbuje to tu, to tam, jakby chciała poznać wszystkie nasze słabe punkty, jakby chciała się prześlizgnąć – tylko, po co? Czemu zależy jej właśnie na Forks? Sam podejrzewa, że aby mieć większą szansę na wniknięcie do środka kręgu, samica tak nas w końcu skołuje, że się rozproszymy.
Glos Jacoba oddalał się stopniowo, dochodził mych uszu z głębi coraz dłuższego tunelu. Nie rozróżniałam już poszczególny słów. Moje czoło pokryły krople potu, a zawartość żołądka rwała mi się do gardła. Tak jak przy niedawnej grypie żołądkowej. Kropka w kropkę. Odwróciłam się szybko od mojego towarzysza i pochyliłam do przodu.
Moim ciałem wstrząsały dreszcze, żołądek pulsował boleśnie, Ale nic nie zwymiotowałam, bo był zupełnie pusty. Victoria wróciła. Szuka mnie. Zabija turystów. Grasuje po lesie, a w lesie jest teraz Charlie…
Jacob chwycił mnie za ramiona, żebym nie osunęła się na skałę.
Na policzku poczułam jego gorący oddech.
– Bella! Co ci?
Gdy tylko pomiędzy skurczami nastąpiła dostatecznie długa przerwa zaczerpnęłam powietrza i wykrztusiłam:
– Victoria.
Edward warknął gniewnie.
Wziąwszy mnie na sekundę na ręce, Jacob posadził mnie sobie na kolanach, tak że opierałam się policzkiem o jego pierś. Miał z tym trudności, bo tułów mi się zapadał, a moje kończyny wymykały się bezwładnie. Usadowiwszy mnie w miarę stabilnie, odgarnął mi z czoła mokre od potu włosy.
– Kto? – spytał. – Bello, słyszysz mnie? Bello?
– Ona nie jest wdową po Laurencie – wyjęczałam. – Byli tylko przyjaciółmi.
– Przynieść ci wody? A może wezwać lekarza? Powiedz mi, jak ci pomóc!
– Nie jestem chora – wyjaśniłam słabym głosem. – To ze strachu.
Słowo „strach” wydawało się dziwnie niewinne w porównaniu z tym co się we mnie działo.
Jacob poklepał mnie delikatnie po plecach.
– Boisz się tej Victorii?
Potwierdziłam, wzdrygając się na dźwięk jej imienia.
– Victoria to ta ruda wampirzyca?
– Tak.
Znów się wzdrygnęłam.
– Skąd wiesz, że nie była partnerką Laurenta?
– Sam nam powiedział. Była z Jamesem.
Odruchowo zacisnęłam dłoń z blizną po ranie, którą mi zadał.
Jacob wziął mnie pod brodę i spojrzał mi w oczy.
– Czy mówił coś jeszcze, Bello? To bardzo ważne. Czy wiesz, o co jej chodzi?
– Oczywiście – szepnęłam. – O mnie. Chodzi jej o mnie.
– Boże, Bello! A to suka. Tylko dlaczego?
– Edward zabił Jamesa. – Jacob trzymał mnie tak mocno, że nie musiałam już obejmować się ramionami, żeby przetrwać nawałnicę wspomnień. – Victoria… Nieźle ją tym rozsierdził. Według Laurenta, stwierdziła, że lepiej będzie jednak zabić mnie niż jego. Oko za oko, ząb za ząb, dziewczyna za partnera. Tyle, że ona nie wie… Myślę, że nie wie, że… – Przełknęłam ślinę. – Że miedzy mną a Edwardem nie jest już tak jak dawniej. Przynajmniej nie z jego strony.
– Zaraz… – Mój przyjaciel wydedukował szybko, choć może niekoniecznie poprawnie. – Czy o to poszło? To, dlatego Cullenowie wyjechali?
– Jestem tylko człowiekiem, nikim specjalnym – odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Jacob ryknął, a raczej spróbował ryknąć, zapominając, być może, że jest w swojej ludzkiej postaci.
– Jak ten oczadziały krwią kretyn mógł zostawić…
– Nie! – przerwałam mu. – Proszę.
Zawahał się, ale się opanował.
– To bardzo ważne – powtórzył, wracając do najistotniejszej kwestii. – Właśnie tego nam było trzeba. Muszę natychmiast powiadomić pozostałych.
Podniósłszy się ostrożnie, postawił obie moje stopy na ziemi, nie mając pewności, czy nie stracę równowagi, przytrzymał w pasie.
– Już dobrze – skłamałam.
Puścił mnie w talii, ale złapał za to za rękę.
– Chodźmy.
Pociągnął mnie w stronę furgonetki.
– Dokąd jedziemy?
– Jeszcze nie wiem – przyznał. – Muszę zwołać spotkanie.
Wiesz co poczekaj chwileczkę, dobra? – Oparł mnie o bok samochodu.
– A ty dokąd?
– Zaraz wracam – obiecał. Puścił się biegiem przez parking w rosnącym wzdłuż drogi lesie. Biegł szybko i zgrabnie niczym młody jeleń.
– Jacob! – zawołałam za nim ochryple, ale nie zawrócił.
To nie był dobry moment na zostawienie mnie samej. Znów pojawiły się problemy z oddychaniem. Resztką sił pokonałam dzielący mnie od szoferki metr i wpełzłszy do środka, czym prędzej zablokowałam drzwiczki. Nie powiem, żeby poczuła się od lepiej.