Литмир - Электронная Библиотека

– Ach, tak – bąknęłam. Kiedy padło feralne nazwisko, zagryzłam wargi, żeby zapanować nad nowym bólem. Potrzebowałam sekundy, żeby dojść do siebie. Laurent uważnie mi się przyglądał, – Rzeczywiście, wynieśli się – dodałam.

– Hm – mruknął. – Ciekawe, że też ciebie nie zabrali. Odniosłem wrażenie, że jesteś dla nich czymś w rodzaju maskotki.

W jego oczach nie dopatrzyłam się śladu kpiny. Uśmiechnęłam się krzywo.

– Tak to można było określić.

– Hm… – Moja odpowiedź bardzo go widać zaintrygowała.

Nagle uzmysłowiłam sobie, dlaczego zaniepokoiło mnie to, że Laurent nic a nic się nie zmienił. Kiedy dowiedziałam się, że zdecydował się zamieszkać z rodziną Tanyi, zaczęłam go sobie wyobrażać (nie, żebym robiła to często) z oczami tej samej barwy co oczy… Cullenów. Poczułam ukłucie bólu, ale zbagatelizowałam je poruszona swoim odkryciem. Laurent powinien mieć oczy w charakterystycznym dla dobrych wampirów kolorze ciepłego złota! Ciepłego złota, a nie ciemnoczerwone!

Cofnęłam się odruchowo. Krwiste ślepia mężczyzny śledziły każdy mój ruch.

– Zaglądają czasem do ciebie? – spytał, niby to wciąż na luzie, ale przenosząc ciężar ciała na wysuniętą do przodu stopę.

– Kłam! – szepnął mi do ucha znajomy aksamitny baryton.

Drgnęłam, chociaż przecież mogłam się tego spodziewać. Czy nie groziło mi niebezpieczeństwo o stokroć większe niż podczas jazdy na motorze? W porównaniu z konwersowaniem z ludożercą były doprawdy niewinną rozrywką!

Postąpiłam zgodnie z rozkazem mojego niewidzialnego opiekuna.

– Tak bardzo o mnie dbają. – Usiłowałam rozpaczliwie przybrać zrelaksowany ton głosu. – Mi tam czas między ich wizytami się dłuży, ale wiesz, jak to jest u ludzi… Wy to, co innego, tak łatwo się rozpraszacie.

Plotłam coś trzy po trzy. Już lepiej było siedzieć cicho…

– Hm… – powtórzył Laurent. – Ich dom pachniał tak, jakby nikt nie mieszkał tam z pół roku.

– Musisz się bardziej postarać, Bello! – zalecił mi mój cudowny słuchowy majak.

Spróbowałam.

– Musze wspomnieć Carlisle'owi, że bawiłeś w tej okolicy. Pewnie będzie żałował, że przegapił twoją wizytę. – Zamilkłam na moment, udając, że się nad czymś zastanawiam. – Sądzę jednak, ze na wszelki wypadek zataję ją przed… Edwardem. – Gdy wymawiałam z opóźnieniem jego imię, na mojej twarzy pojawił się niestety grymas, który Laurent mógł wziąć za objaw zdenerwowania. Edward jest taki popędliwy. Pewnie sam pamiętasz. Nadal nie może zapomnieć o tej aferze z Jamesem. – Wywróciłam i machnęłam ręką, żeby podkreślić, że to stare dzieje, ale w głosie pobrzmiewały histeryczne nutki. Nie byłam pewna, czy mój rozmówca rozpoznaje je jako takie, czy nie.

– Doprawdy? – spytał Laurent grzecznie… i sceptycznie.

– Mm – hmm.

Skróciłam swoją odpowiedź do minimum, żeby nie wydało się jak bardzo się boję.

Laurent odwrócił się do mnie bokiem i zaczął się powoli przyglądać. Można było pomyśleć, że podziwia symetryczność polany, ale tak naprawdę ten manewr pozwolił mu po kryjomu nieco się do mnie zbliżyć. W mojej głowie rozległo się złowrogie warknięcie.

– I jak ci się podoba w Denali? – wykrztusiłam piskliwie – Carlisle mówił, że dołączyłeś do Tanyi.

Laurent na powrót stanął do mnie przodem.

– Tanya… – zadumał się. – Bardzo polubiłem Tanyę. A jeszcze bardziej jej siostrę Irinę. Nigdy nie mieszkałem dłużej w jednym miejscu, więc było to dla mnie nowe doświadczenie, ciekawe doświadczenie. Nie powiem, przypadły mi do gustu zalety takiego trybu życia. Ale te ich ograniczenia… Z tym było gorzej. Nie mam pojęcia, skąd tamci biorą taką siłę woli. – Uśmiechną! się łobuzersko. – Czasem trochę szachruję.

Nie udało mi się przełknąć śliny. Miałam ochotę rzucić się do ucieczki, ale gdy tylko moja stopa drgnęła, zamarłam, bo Laurent natychmiast zerknął na nią czerwonymi oczami.

– Och… Nasz Jasper też ma z tym problem – powiedziałam słabym głosem.

– Nie ruszaj się! – nakazał mi mój niewidzialny opiekun. Usiłowałam go posłuchać, ale przychodziło mi to z trudem – instynkt ucieczki powoli brał we mnie górę nad rozsądkiem.

– Co ty nie powiesz? – zainteresował się Laurent. – Czy to z tego powodu się wyprowadzili?

– Nie – odpowiedziałam szczerze. – Jasper ma się w domu na baczności.

– Rozumiem. Ja też – wyznał Laurent.

Tym razem zrobił krok do przodu, zupełnie się z tym nie kryjąc.

– Czy Victorii udało się ciebie odnaleźć? – spytałam, próbując jakoś opóźnić nieuniknione. Było to pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy. Pożałowałam tego, że je zadałam, jeszcze zanim je dokończyłam. Victoria – wampirzyca, która polowała na mnie z Jamesem, a potem zapadła się pod ziemię – z pewnością nie należała do osób, które miałam ochotę wspominać w takiej chwili.

– Tak – potwierdził, nie przestając się do mnie przysuwać. – Tak właściwie przybyłem tutaj, żeby wyświadczyć jej przysługę. – Skrzywił się. – Nie będzie zachwycona, kiedy się o tym dowie.

– O czym? – podchwyciłam wątek Victorii, licząc na to, że mężczyzna się rozgada. Patrzył akurat w bok, pomiędzy drzewa. Korzystając z okazji, ostrożnie się cofnęłam. Przeniósł wzrok z powrotem na mnie. Miał bardzo pogodny wyraz twarzy. W innych okolicznościach wzięłabym go za ciemnowłosego anioła.

– Kiedy się dowie o tym, że cię zabiłem – zamruczał jak kot.

Cofnęłam się jeszcze trochę. Groźbę wampira zagłuszył słyszany tylko dla mnie charkot.

– To jej marzenie – wyjaśnił Laurent. – Zamierza tym sposobem wyrównać z tobą rachunki.

– Ze mną? pisnęłam.

Parsknął śmiechem.

– Wiem, moim zdaniem też przesadza z tym starotestamentowym podejściem. Ale była partnerką Jamesa, a Jamesa zabił twój Edward. Chociaż tylko kilka sekund dzieliło mnie od pewnej śmierci, Imię ukochanego niczym sztylet rozdarło moje niezaleczone rany.

Laureat nie dał po sobie znać, że zauważył tę nietypową reakcję.

– Victoria uważa, że sprawiedliwiej będzie zabić ciebie niż Edwarda, bo wtedy i on straci ważną dla siebie osobę. Poprosiła żebym sprawdził dla niej, co u was słychać. Nie podejrzewałem, że tak łatwo będzie cię podejść. Być może Victoria przeceniła twoją rolę. Skoro Edwarda jeszcze tu nie ma, to tak bardzo tobie mu na tobie nie zależy. Będzie musiała znaleźć sobie nową ofiarę, żeby zemścić się, jak należy.

Kolejna wzmianka, kolejny cios sztyletem. Laurent zrobił krok do przodu, ja krok do tyłu. Zmarszczył czoło.

– Ech, Victoria i tak będzie się na mnie gniewać.

– To czemu na nią nie zaczekać? – wymamrotałam. Kolejny łobuzerski uśmiech.

– Masz pecha, złotko. Nie przyszedłem na tę łąkę ze względu na misję Victorii. Polowałem. Jestem bardzo głodny, a od twojego zapachu… ach, ślinka napływa do ust.

Laurent spojrzał na mnie z uznaniem, jak gdyby dopiero powiedział mi komplement.

– Postrasz go – doradził mi roztrzęsiony baryton.

– Nie ujdzie ci to na sucho – szepnęłam posłusznie. – Edward dowie się, że to twoja sprawka.

– Ciekawe jak? – Laurent uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozejrzał się znowu po polanie. – Mój zapach zmyje pierwszy deszcz. Twój także. Nikt nie odnajdzie twojego ciała. Tak jak wielu, wielu ludzi przed tobą, trafisz w końcu na listę zaginionych, A jeśli Edwardowi będzie się chciało przeprowadzić prywatne śledztwo, czemu akurat miałby pomyśleć o mnie? Zaręczam ci, że za nic się nie mszczę. Kieruje mną wyłącznie głód.

– Błagaj o litość – usłyszałam.

– Błagam… – wykrztusiłam jękliwie.

Laurent pokręcił przecząco głową z sympatycznym wyrazem twarzy, niczym matka, która odmawia dziecku, bo wie, co jest dla niego najlepsze.

– Spójrz na to z innej strony, złotko. Miałaś wielkiego fuksa, że to ja cię znalazłem.

– Fuksa? – powtórzyłam, znów się cofając.

Laurent przysunął się do mnie bliżej, kontynuując nasz upiorny taniec.

– Och, tak – zapewnił mnie. – Nie w moim interesie leży cię torturować. Oczywiście nakłamię później Victorii, że się na tobie wyżywałem, żeby trochę ją udobruchać, ale obiecuję, że tak naprawdę nic nie poczujesz. Szast, prast i po krzyku. Wierz mi masz szczęście. Gdybyś wiedziała, co Victoria dla ciebie szykuje… – Wydawał się tym niemal zdegustowany. – Dziękowałabyś mi za dobre serce. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Podmuch wiatru poniósł w stronę wampira falę mojego zapachu. Przez chwilę węszył z lubością.

43
{"b":"103759","o":1}