Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To wyjątkowo idiotyczny układ. Komendancie…

Whitney podniósł dłoń.

– Choć prywatnie się z tobą zgadzam, niestety, nie mogę przyjąć apelacji. Porucznik Dallas tu dowodzi. Pani porucznik, może pani liczyć na moje wsparcie, zrobię co w mojej mocy.

– Dziękuję, panie komendancie. Przepraszam. – Eye przerwała, kiedy odezwał się brzęczyk jej komunikatora. Odeszła od stołu, by swobodnie porozmawiać.

– Jack – zaczął szeptem Feeney. – Należy jej się to aresztowanie.

– Na razie nikogo jeszcze nie aresztowaliśmy. Zaczekamy, zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Wiem, że Dallas włożyła w to dużo pracy, doceniam też wasze… – Przerwał, bo Eve zaczęła nagle kląć.

– Jak to go zgubiliście? Szlag by was trafił1 Jak mogliście zgubić takiego chudego sztywnego patafiana?

Bardzo łatwo, bo okazało się, że chudy sztywny patafian ma oczy wokół głowy. Summerset przeżył wojny miejskie, pracował na ulicy, robił przeróżne szwindle i choć te czasy bezpowrotnie minęły, nadal potrafił wyczuć glinę na odległość.

Zawsze wiedział, kiedy jest śledzony. Zgubienie ogona potraktował jako sprawę honorową i sukces sprawił mu niemałą przyjemność. Choć czuł, że to Eve nasłała na niego policjantów, a Roarke prawdopodobnie na to pozwolił, nie oznaczało to jednak, że on ma posłusznie się zgadzać na takie traktowanie.

Może i nie uczestniczył już w tej grze, ale z pewnością nadal był w formie. Posądzenie go o to, że nie jest w stanie się sam obronić, że nie poradzi sobie na ulicy, godziło w jego dumę. Zaplanował sobie, że wolne popołudnie spędzi, spacerując po Madison Ayenue. Zamierzał zrobić zakupy, może wstąpi do którejś ze swoich ulubionych restauracji na lekki lancz, a jeśli będzie miał dobry nastrój, przed powrotem do domu zajrzy do galerii.

Postanowił zrobić wszystko, by nachalna obecność dwóch policjantów nie zepsuła mu tak miło zapowiadającego się popołudnia.

Choć prawie nie miało to większego znaczenia, uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie wściekłość i frustrację Eye na wieść o tym, że obiekt zniknął. Uśmiech nie schodził z jego kościstej twarzy, kiedy chyłkiem wymykał się przez okno luksusowego trzypiętrowego hotelu. Bezszelestnie zszedł na poziom ulicy schodami przeciwpożarowymi i nie oglądając się za siebie skierował się z powrotem ku Madison Ayenue.

Też coś, pomyślał z zadowoleniem, wyobrażają sobie, że te dwie łamagi z odznakami dotrzymają mu kroku. Zatrzymał się przy warzywniaku, by przejrzeć katalog owocow i jarzyn. Nie znalazł nic ciekawego, ale zapisał w pamięci, że w jednym ze sklepów Roarke”a powinien zamówić świeże brzoskwinie. Wieczorem na deser przygotuje mus brzoskwiniowy.

Jedynie winogrona wyglądały zachęcająco, a Roarke zawsze nalegał, by wspierać lokalnych kupców. Można by wziąć po funcie białych i granatowych. Tak rozmyślając, urwał po jednym owocu z kolorowych kiści.

Ze sklepu wytoczył się niski, przysadzisty sprzedawca o azjatyckich rysach i drepcząc nerwowo na krótkich nóżkach, zaczął coś wykrzykiwać głosem przypominającym szczekanie wściekłego teriera. Jego rodzina od czterech pokoleń zajmowała się handlem i nieprzerwanie od ponad stu lat prowadziła w tym miejscu ten sam sklepik warzywny.

Summerset od lat raz w tygodniu robił tu zakupy, ucinając sobie przy tym przyjacielską pogawędkę z kupcem.

– No bracie, towar dotknięty uważa się za sprzedany.

– Dobry człowieku, po pierwsze, nie jestem twoim bratem, a po drugie nie zamierzam kupować kota w worku.

Jakiego kota? Gdzie tu widzisz jakiegoś kota? Dwa kiście winogron. – Sprzedawca wyciągnął rękę. – Dwadzieścia kredytów.

– Dziesięć za kiść? Summerset kręcil długim nosem. – Dziwię się, że coś takiego w ogóle przechodzi ci przez gardło.

– Zjadłeś winogrona. Musisz zapłacić. Dwadzieścia kredytów.

Zadowolony z siebie Summerset westchnął.

– No dobrze, wezmę funt tych lichych winogron, ale wyłącznie w celach dekoracyjnych. Konsumpcja nie wchodzi w grę. Zapłacę w dolarach. Osiem za funt.

– Jeszcze długo nie! Jak zwykle próbujesz mnie okraść. – Sprzedawca najbardziej lubił tę część transakcji. – Zaraz zawołam androida porządkowego. Dwanaście dolarów za funt.

– Ludzie, trzymajcie mnie! Jeśli zapłacę taką kwotę, będzie to znaczyło, że nadaję się do leczenia psychiatrycznego. Pozwę cię do sądu, a wtedy twoja urocza żonka i dzieci będą musiały odwiedzać cię w więzieniu. Daję dziesięć dolarów i ani centa więcej.

– Dziesięć dolarów za takie dorodne winogrona? To rozbój w biały dzień. Zgoda, niech będzie dziesięć, bo inaczej nigdy się od ciebie nie uwolnię, a masz taką minę, że zaraz mi wszystkie owoce zgniją. – Sprzedawca zapakował winogrona, wziął pieniądze i zadowolony pożegnał klienta.

Summerset powiesił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie.

Uwielbiał Nowy Jork. Piękne miasto, niesamowici mieszkańcy. myślał z rozczuleniem. Dużo w życiu podróżował, zwiedził niejeden malowniczy zakątek świata, ale to amerykańskie miasto, tętniące życiem, emanujące tak cudowną energią, ukochał najbardziej.

Kiedy zbliżał się do skrzyżowania, zauważył wózek z kiełbaskami, którego właściciel wykłócał się z klientem. Sądząc po akcencie, sprzedawca urodził się i wychował w Brooklynie. Mijający ich autobus wjechał na krawężnik i gwałtownie zahamował. wywołując zamieszanie wśród pasażerów. Odzyskawszy równowagę, poderwali się z miejsc i zaczęli wysiadać. wykrzykując coś w przeróżnych językach. Oczywiście wszyscy potwornie się gdzieś spieszyli i żądali, żeby natychmiast ruszać.

Summerset zatrzymał się. Nie zamierzał mieszać się do awantury. Znał tę sztuczkę, uliczni kieszonkowcy skłonni byli nawet zapłacić za przejazd takim autobusem, bo zarobek zwykle bywał duzo większy od poniesionego wydatku.

Gdy się odwracał, przez ułamek sekundy czuł delikatne mrowienie na karku. Gliny? Czyżby znowu za nim szli? Dyskretnie zerknął w bok, w stronę witryny sklepowej, w kórej odbijała się ulica i chodnik. Zauważył jedynie śpieszących się przechodniów. zdenerwowanych pasażerów autobusu i tłum turystów, podziwiających eleganckie wystawy przy Madison Ayenue.

Niepokój jednak nie ustępował. Wewnętrzny czujnik pod powiadał mu, że coś się dzieje. Summerset poprawił torbę z winogronami, wsunął ręce do kieszeni i wmieszał się w iłniii. Sprzedawca kiełbasek ciągle jeszcze kłócił się z klienteni. pasi żerowie nadał przepychali się, próbując wsiąść lub uysiIsc z zatłoczonego autobusu. Kątem oka dostrzegł swojego przyjaciela, właściciela warzywniaka, który zagadywał jakiegoś przechodnia prawdopodobnie zachęcając go do zakupów.

Tuż nad głowami, wyjątkowo nisko, przeleciał helikopter nadzorujący ruch uliczny, wywołując chwilowe zamieszanie wśród przechodniów.

Summerset prawie się uspokoił. Sam się dziwił, że pozwolił, by policja tak go zdenerwowała. I wtedy jego mózg zarejestrował jakiś dziwny ruch tuż za plecami. Tym razem instynkt wziął górę. Summerset błyskawicznie się odwrócił, wyjął ręce z kieszeni i przyjął pozycję obronną. Stał twarzą w twarz z Sylyestrem Yostem. Summerset wykonał pełny obrót i tylko dzięki temu strzykawka nie trafiła w cel, musnęła go tylko w okolicy żeber. Szybki wymach i pięść kamerdynera, uzbrojona w paralizator, bezbłędnie trafiła w ramię napastnika. Na ułamek sekundy rękę Yosta ogarnął bezwład. Strzykawka upadła na chodnik i natychmiast znikla pod butem przechodnia. Mężczyźni spięli się w zapasach. Z początku wyglądali jak stęsknieni kochankowie. Rozdzielił ich napierający na autobus tłum, który martwił się jedynie o to, by drzwi nie zamknęły się zbyt szybko. Oczy Summerseta zaszły mgłą, mrugał, próbując otrząsnąć się z zamroczenia. Nagle nogi odmówiły my posłuszeństwa i gdyby nie ściskające go ciała, osunąłby się na chodnik. Z wysiłkiem zrobił krok do przodu. Łagodny szum w uszach narastał, zaczynał powoli przypominać gniazdo szerszeni. Jego ciało poruszało się zbyt wolno, jak gdyby był zanurzony w jakiejś lepkiej mazi. Zebrał się w sobie i resztką sił machnął pięścią, w której ciągle jeszcze ściskał paralizator. Niestety, chybił i zamiast Yosta, powalił niewinnego turystę z Utah. Wystraszona żona podniosła krzyk i zażądała, by wzywać policję. Summerset jak przez mgłę widział oddalającego się Yosta. Nie mógł się ruszyć, więc tylko patrzył, jak trzymając się za sparaliżowane ramię, napastnik znika za rogiem.

60
{"b":"102534","o":1}