Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Feeney, klnąc wściekle, poderwal się na równe nogi.

– Pieprzone skurwysyny! Wystawiliście nas do wiatru! Niech szlag trafi taką politykę!

– Racja. – Głos Whitneya był opanowany i chłodny, ale w oczach pojawiły się gniewnie błyski. – Dokładnie tak. – Musiał być równie sfrustrowany, bo zamiast poinformować Eve o tym przez wideofon, przyszedł osobiście odwołać akcję. – Federalni zwietrzyli twoją operację.

– A co mnie to obchodzi? Komendancie, to ja prowadzę dochodzenie i ja zdobyłam dane, dzięki którym dotarliśmy tak daleko. Podejrzany zabił dwie osoby na moim terenie. Ja jestem prowadzącą.

– Myślisz, że o tym nie wiem? Dallas, w ciągu pół godziny zdążyłem obrazić Soonera, asystenta szefa, całe FBI i dwóch sędziów. Postraszyłem też kilka osób, które się przypadkiem nawinęły. Federalni zatrzymali nakaz i wcisnęli swoich ludzi. Niech no tylko się dowiem, od kogo usłyszeli o twojej prośbie, osobiście skopię mu dupę. Tymczasem fakty są takie: my stąd spadamy, oni wchodzą.

Eye z trudem rozluźniła zaciśnięte pięści. Później, obiecała sobie. Później coś rozwali.

– Wiem, że ominęli procedurę. Nie było żadnych nakazów. wypięli się na zwyczajowy tok postępowania. Kiedy będzie po wszystkim, złożę oficjalny protest.

– Nie baw się w to, Dallas. Polityka to śmierdząca gra, ale to moja gra. Uwierz mi, ja się tym zajmę. Agenci Jacoby i Stowe liczą, że dzięki tej akcji zrobią karierę, lecz się cholernie przeliczą.

– Z całym szacunkiem, szefie, ale gówno mnie obchodzi Jacoby i Stowe. Niech tylko złapią Yosta. Chcę go przesłuchać w sprawie zabójstwa French i Talbota. I to zanim federalni wejdą z nim w jakieś układy.

– Już się tym zająłem. Znam, kogo trzeba, komisarz Tibble obiecał pomóc. Przesłuchasz go, Dallas.

Nie była pewna, czy zdobędzie się na rzeczową odpowiedź. więc tylko kiwnęła głową, po czym podeszła do okna. Na dole na ulicy policjanci czekali na jej rozkaz. Cóż, nie będzie żadnego rozkazu.

– Zawiadomię ekipę – zaproponował Feeney.

– Nie. Ja tu dowodziłam. Sama im powiem.

– Feeney – odezwał się Whitney, kiedy Eye opuściła pokój. – Każ swoim najlepszym ludziom wytropić, gdzie był przeciek.

To musiał być ktoś z działu komunikacji albo od sędziego

Beesleya. Chcę wiedzieć, kto powiadomił Jacoby”ego o prośbie o nakaz.

– Już się za to biorę. – Feeney spojrzał pytająco w stronę Roarke”a, który nieznacznie kiwnął głową.

Ależ oczywiście, pomyślał, z największą przyjemnością pomogę WPE w naprawianiu tego przecieku.

– Roarke. – Jeśli nawet Whitney zauważył to nieme porozumienie, udał, że nie zrozumiał. – Bez względu na to, jak zakończy się ta akcja, w imieniu nowojorskiej policji chcę panu oficjalnie podziękować za pomoc i współpracę w dochodzeniu.

– Oficjalnie przyjmuję podziękowania. Czy mogę zapytać, co pan wie o tych agentach?

– Niewiele, ale to się wkrótce zmieni. Nie mają pojęcia, kogo wkurzyli.

– Pamiętam z doświadczenia, że lepiej pana nie drażnić, Jack, bo robi się pan wyjątkowo wredny.

Whitney odwrócił się i uśmiechnął do Roarke” a.

– To prawda, tylko że tym razem miałem na myśli Dallas. Obedrze ich ze skóry, a ja jej w tym pomogę. – Kiedy odezwał się sygnał jego komunikatora, wyszedł z pokoju i dopiero na korytarzu wyjął urządzenie z kieszeni.

– To ona miała go dopaść. – Feeney przemierzał gabinet czym wzburzony kogut, broniący swojej ulubionej kwoki. – Federalni dobrze o tym wiedzieli. Namierzyła Yosta w ciągu niecalego tygodnia. Jeden pieprzony tydzień wystarczył, żeby zaczęła mu deptać po piętach. A oni zmarnowali całe lata i nawet się do niego nie zbliżyli. Założę się, że zazdrość zżera te ich rozlazłe federalne tyłki. To dlatego uderzyli poniżej pasa.

– Bez wątpienia. Feeney, co byś zrobił, gdyby w twoje ręce wpadły nagle jakieś poufne informacje na temat agentów Stowe i Jacoby”ego? Oczywiście z anonimowego źródła.

Feeney zatrzymał się i spojrzał podejrzliwie na Roarke”a.

Hm, przydałoby się coś takiego. Niestety, węszenie wokół agentów federalnych to ryzykowny sport. Przestępstwo federalne.

– Naprawdę? Jako szanujący prawo obywatel cieszę się, że takie sprawy traktowane są poważnie.

Roarke podszedł do okna i zerknął na ulicę. – Wiem, jak jej ciężko – odezwał się po chwili. Musi stanąć przed ekipą i ogłosić, że cała jej praca, wszystkie przygotowania poszły na marne. Tak po prostu odsunięto ich na bok, żeby federalni mogli zgarnąć laury.

– Dallas nie nosi odznaki po to, żeby zgarniać laury.

Roarke spojrzał na niego przez ramię.

Oto facet, który wszystkiego ją nauczył, pomyślał. To on ją ukształtował, zrobił z niej prawdziwą policjantkę.

– Oczywiście, masz rację. Pozostanie jej satysfakcja, że zrobiła co do niej należy, dopilnowała by wymierzono sprawiedliwość. Zabójstwa na tle seksualnym są dla niej wyjątkowo trudne.

– Tak, wiem. Feeney wbił wzrok w swoje buty.

– Ostatniej nocy miała koszmary. Ta sprawa nie dawała jej spokoju. Obudziłem ją z przerażającego, brutalnego snu. A dziś rano obaj widzieliśmy, jak staje na swoim posterunku jak zbiera się w sobie i sprawnie organizuje całą ekipę. Przygotowana do wykonania obowiązku. Wiesz, ile ją to kosztuje? Ci skurwiele z FBI nigdy nie zrozumieją jednego: jej odwagi. – Roarke znowu popatrzył na ulicę. Eve skończyła rozmawiać ze swoimi ludźmi i wracała do domu. – Absolutna, niezachwiana odwaga. Federalni mają gdzieś ofiary. To tylko nazwiska, kolejne dane do statystyk. Dla niej to ludzie, twarze. Nie, oni nigdy nie pojmą, co sprawia, że Eve jest taka, jaka jest. Ona ma serce.

– Masz rację. – Feeney westchnął ciężko. – I o tym trzeba pamiętać. Powiem więcej, i powiem to jej, sobie, ekipie, każdemu, kto będzie słuchał. Federalni mogą go przymknąć, ale to ona go dopadła.

– Nikt nikogo nie przymknie. – Do pokoju wszedł Whitney, jego twarz była nieporuszona jak skała. – Zniknął.

13

Feeney wrzał. Jego tyrada była nasycona złośliwością i irlandzkimi przekleństwami. Eve, idąc po schodach, a potem korytarzem, przysłuchiwała się, jak rzuca gromy.

Wiedziała, że wystrychnięto ich na dudka.

– Skurwysyny, to mało powiedziane – perorował Feeney. – To pieprzone, bezmózgie buraki. Zgubili go. Zgubili cholernego masowego mordercę, bo żądza sławy zaślepiła te ich śmierdzące zakute łby. Przez te kretyńskie zagrywki ptaszek wyfrunął z klatki.

– Nie wiemy na pewno, czy dowiedział się o zasadzce – wtrącił się Whitney.

Feeney urwał przemowę i rzucił szefowi piorunujące spojrzenie.

– Jack, nie chrzań. Komu chcesz wcisnąć ten kit? Przeciek był od nich, sami dali mu czas. Mielibyśmy go, na Boga, byłby już nasz, gdyby te rządowe fiuty nie rozpieprzyły naszej akcji.

– Zniknął. – Eye nie była zdenerwowana. Dziwne, ale wybuch Feeneya pomógł jej się opanować. Czuła ogarniającą ją pustkę.

– Rządowa zasadzka się nie udała. – Whitney nie okazywał wściekłości i rozgoryczenia. – Weszli do mieszkania przed kilkoma minutami. Yosta nie było.

– A sprawdzali kamery zabezpieczające? Rozmawiali z portierem i ochraniarzami? Zapytali ich, czy facet jest w budynku?

– Nie znam szczegółów. Oficjalne oświadczenie brzmi: podejrzany zbiegł. Obława się nie powiodła.

Eve kiwnęła tylko głową.

– Chciałabym to osobiście potwierdzić, komendancie.

– Ja także. – Whitney spojrzał najpierw na nią, następnie n Feeneya. – Idziemy.

Federalni nie okazali się zbyt przyjaźni. W eleganckim przyciemnionym holu budynku, w którym przeprowadzono nie udaną akcję, panowała ponura atmosfera. Na widok miejscowej policji nastroje stały się wyraźnie wrogie.

Eve czuła, że gdyby nie obecność Whitneya, nie obeszłoby się bez pyskówki. Stopień i zimne opanowanie szefa ostudziło jej temperament.

Widząc, że Feeney ciągle jeszcze trzęsie się z wściekłości, kiwnęła na McNaba.

– Wykorzystaj swój chłopięcy urok i spróbuj się czego dowiedzieć od elektroników z FBI. Może sprawdzili albo sprawdzają dyskietki zabezpieczające. Chcę wiedzieć, jak i kiedy Yost wymknął się z budynku, którym wyjściem i co ze sobą zabrał.

40
{"b":"102534","o":1}