Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pewnie. Dziwne, ale moich pracowników te historie nigdy nie bawiły – odparł Roarke, otwierając przed przyjacielem drzwi.

– Ciągle zapominam, że ostatnio żyjesz w zgodzie z prawem. Najświętsza Panienko! – Mick wszedł do gabinetu i stanął jak wryty.

Oczywiście sam niejedno już widział i słyszał, więc wiedział, że plotki na temat majątku Roarke” a nie są przesadzone. Dom go oszołomił, ale na to, co zobaczył w jego miejscu pracy, nie był przygotowany.

Gabinet był ogromny. Widok roztaczający się za trzyczęściowymi oknami okazał się prawie tak doskonały jak dzieła sztuki zdobiące wnętrze. Sam sprzęt elektroniczny wart był fortunę. A wszystko to, począwszy od wielkich miękkich dywanów, poprzez ogromne ilości drewna uzupełnione niewielką ilością szkła, antyczne i nowoczesne meble, aż po supernowoczesne centrum komunikacyjne i informatyczne, wszystko należało do jego przyjaciela z dzieciństwa, z którym kiedyś razem biegali po cuchnących uliczkach Dublina.

– Napijesz się czegoś? Może kawy?

Mick głośno wypuścił powietrze.

– Kawy? Innym razem.

– Wobec tego ja, ponieważ mam jeszcze dużo pracy, piję kawę, tobie proponuję szklaneczkę irlandzkiej whisky. – Roarke podszedł do lśniącej szafki, w której znajdował się pełny barek.

Nalał Mickowi drinka, po czym zlecił autokucharzowi przygotowaiiie małej czarnej kawy.

– Za złodziejską duszę. – Mick podniósł szklankę. – Może nie jest dziś dla ciebie najważniejsza, ale z pewnością od niej się zaczęło.

– To prawda. Co robiłeś przez cały dzień?

– To i owo. Zwiedzałem miasto. – Mick spacerował, rozglądając po gabinecie. Otworzył ciemne drzwi i aż zagwizdał na widok przestronnej łazienki. – Brakuje tylko nagiej kobitki. Pewnie nie zamówisz towarzystwa dla starego kumpla, co?

– Nigdy nie zajmowałem się handlem żywym towarem – powiedział Roarke, siadając z kawą za biurkiem. – Nawet ja nie zszedłem poniżej pewnego poziomu.

– Fakt. Oczywiście nigdy nie musiałeś płacić za upojną noc, to się zdarza większości śmiertelników. – Mick podszedł do biurka i nie czekając na zaproszenie, rozsiadł się wygodnie na krześle naprzeciwko przyjaciela.

Dopiero teraz w pełni to do niego dotarło. Zrozumiał, że dzielą ich nie tylko lata i miłe. Człowiek, który zarządzał tym imperium, w niczym nie przypominał małego chłopca, z którym kiedyś razem kradł.

Roarke miał wrażenie, że w glosie przyjaciela usłyszał rozgoryczenie.

– Nie mam żadnych krewnych, Mick. Naprawdę cieszę się, że odnalazłem starego druha.

Mick kiwnął głową.

– To dobrze. Wybacz, że posądziłem cię o coś wręcz przeciwnego. Jestem pod wrażeniem, ale prawdę mówiąc, nie zazdroszczę ci tego wszystkiego, czego się przez ten czas dorobiłeś.

– Umówmy się, że to był łut szczęścia. Jeśli rzeczywiście chcesz pozwiedzać, mogę ci zorganizować wycieczkę. Za chwilę mam spotkanie, ale potem mógłbym cię odwieźć do domu.

– Jasne, chętnie. Muszę ci powiedzieć, że wyglądasz na faceta, któremu dobrze by zrobiło kilka piw w pubie. Masz to wypisane na twarzy.

– Straciłem przyjaciela. Zamordowano go dziś po południu.

+ Przykro mi. To niebezpieczne miasto. I niebezpieczny świat. Może odwołaj to spotkanie, znajdziemy przytulny pub i pożegnamy wojego kumpla?

– Nie mogę, ale dzięki za troskę.

Mick kiwnął głową. Czuł, że Roarke nie ma nastroju do wspomnień, więc szybko osuszył szklankę.

– Wiesz co, jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie sobie zwiedzę to twoje królestwo. Potem muszę coś zalatwić. Spróbuję się wkręcić na pewną ważną kolację. Co ty na to?

– Nie ma sprawy.

– Więc chyba tak zrobię. Wrócę późno. Czy twoja ochrona nie będzie robić problemów?

– Summerset się tym zajmie.

– Ten człowiek to prawdziwy skarb. – Mick wstał. – Wstąpię po drodze do św. Patryka i zaświecę świeczkę za duszę twojego przyjaciela.

9

Eve siedziała w sali konferencyjnej i przyglądała się śmierci Jonaha Talbota. Oglądała i przysłuchiwała się każdemu szczegółowi. I jeszcze raz.

Atrakcyjny młody mężczyzna usiadł za biurkiem i w skupieniu wpatrywał się w monitor komputera. Czytał powieść, robił notatki, sprawnie posługując się klawiaturą. W tle z małych głośników sączyła się muzyka klasyczna.

Muzyka grała dość głośno. Nie usłyszał, że do domu dostał się morderca, który właśnie szedł korytarzem, a po chwili otworzył drzwi gabinetu.

Jeszcze raz obejrzała ten fragment. Patrzyła, jak Talbot zaczyna wyczuwać czyjąś obecność. Ciało instynktownie się napina, głowa szybko odwraca się w stronę drzwi. Otworzył szeroko oczy. Widziała w nich strach. Nie panikę, ale niepokój, zaskoczenie.

Twarz Yosta idealnie bez wyrazu. Oczy martwe jak u lalki. Z precyzją androida odstawia walizkę.

– Kim, u diabła, jesteś? Czego chcesz? – Talbot groźnym tonem domaga się odpowiedzi. Ludzie prawie zawsze pytają napastnika o nazwisko i powód, podczas gdy to pierwsze nie ma nąjmniejszego znaczenia, a drugie jest aż nazbyt oczywiste.

Yost nie odpowiada. po prostu rusza w stronę Talbota. Jak na mężczyznę tak okazałej postury porusza się zgrabnie i lekko. Jak gdyby przez całe życie pobierał lekcje tańca, zauważyła.

Talbot wstaje i szybko wychodzi zza biurka. Nie zamierza uciekać, ale walczyć. W tym momencie, przez ułamek sekundy, w martwych oczach pojawia się błysk. Zaczyna się przyjemna część pracy.

Pozwała, by Talbot uderzył pierwszy. Krew. Yost uśmiecha się kącikami ust i atakuje. Jęki, chrzęst łamanych kości, a w tle narastające dźwięki muzyki. Nie trwa to długo. Ciosy Yosta są zbyt skuteczne, by bawić się z ofiarą, by tracić na to więcej czasu, niż zaplanował. Podkłada się Talbotowi, który powala go na stół. Przez chwilę pozwała mu myśleć, że jeszcze może wygrać.

Wtedy Yost wsuwa rękę do kieszeni i wyjmuje strzykawkę. Igła wbija się tuż pod pachą Talbota.

Ciągle walczy. Przewraca oczami, ale nadal próbuje zadać ostateczny cios, którym powaliłby napastnika. Narkotyk mąci mu wzrok, paraliżuje mózg, spowalnia refleks, w końcu go zupełnie obezwładnia. Talbot traci przytomność.

Yost zaczyna bić. Powoli, metodycznie. Nie marnuje sił i energii. Nie wykonuje żadnych zbędnych ruchów. Porusza lekko ustami. Kiedy muzyka cichnie, okazuje się, że nuci.

Kończył masakrować głowę, więc wstaje i zaczyna kopać po żebrach. Odgłos jest wstrząsający.

– Nawet me dostał zadyszki – mruknęła Eye. – Był podniecony. Podobało mu się. Lubi swoją pracę.

Zostawia krwawiącego i obolałego Talbota na podłodze, a sam rozgiąda się po gabinecie. Dostrzega autokucharza, podchodzi i zamawia szklankę wody mineralnej. Spoglądnąwszy, która godzina, siada spokojnie i wypija wodę, znowu sprawdza czas, po czym wstaje i sięga do walizki. Wyjmuje z niej srebrną linkę, rozprostowuje w dłoniach i szarpie, by sprawdzić wytrzymałość.

Widząc jego uśmiech, Eve zrozumiała, dlaczego sprzedawca ze sklepu jubilerskiego tak się trząsł. Zaciska linkę wokół własnej szyi i krzyżuje końce, żeby się nie zsunęła. Widziała, jak jego twarz robi się czerwona z braku tienu.

Leżący na podłodze Talbot jęczy i zaczyna się wiercić.

Yost zdejmuje marynarkę, ostrożnie wiesza ją na krześle. Zdejmuje buty, potem skarpetki. Każdą wsuwa do buta. Następnie zrzuca spodnie. Układa w kanty, łączy nogawki i odkłada na bok.

Podchodzi do Talbota, zrywa z niego spodenki i kiwa z zadowoleniem głową. ściska go, jak gdyby sprawdzał reakcję mięśni.

Nie jest jeszcze w pełni podniecony. Jedną ręką delikatnie zaciska na swojej szyi linkę, drugą wykonuje kilka gwałtownych ruchów, doprowadzając się do wzwodu.

Klęka między nogami Talbota, pochyla się i poklepuje go lekko po policzku.

– Jesteś tam, Jonah? Chyba nie chcesz tego przespać? No, obudź się. Mam dla ciebie piękny prezent pożegnalny.

Talbot otwiera przekrwione oko, ale niczego nie widzi.

– Tak lepiej. Poznajesz ten kawałek? To 31 symfonia d-moli Mozarta. Allegro assai. Mój ulubiony fragment. Tak się cieszę, że możemy go razem posłuchać.

28
{"b":"102534","o":1}