Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co ci jest? Jesteś ranny? – Właściciel warzywniaka wyjął mu z ręki nielegalny paralizator i podtrzymując Summerseta przed upadkiem, odciągnął go z tłumu. – Usiądź, posiedź chwilę. Albo nie, lepiej się przejdź. Chodź ze mną.

Poprzez mur hałasu, jaki miał w uszach, Summerset rozpoznał znajomy głos.

– Tak – wybełkotał; jego język był zupełnie sztywny. – Tak,

Kiedy odzyskał przytomność, zauważył. że siedzi w maleńkim pomieszczeniu, otoczony tekturowymi kartonami, pojemnikami i transporterami. W powietrzu unosił się zapach dojrzałych bananów. Żona sklepikarza, ładna kobieta o gładkich złotych policzkach, podstawiła mu do ust szklankę z wodą.

Pokręcił głową, próbując otrząsnąć się z otępienia, jakie spowodował środek wstrzyknięty przez Yosta. Na szczęście dawka była minimalna, choć wystarczająco silna, by wywołać zawroty głowy, mdłości i bezwład kończyn.

– Przepraszam – odezwał się słabym głosem, starając się mówić jak najwyraźniej. – Czy możesz mi podać jakiś proszek pobudzający albo napój regenerujący? Potrzebuję czegoś na wzmocnienie.

– Nie wyglądasz najlepiej – zauważyła. – Wezwę pogotowie.

– Nie, nie ma takiej potrzeby. Przeszedłem odpowiednie szkolenie. Wystarczy jakiś środek pobudzający.

Sklepikarz powiedział coś po koreańsku do żony. Kobieta westchnęła, podała mu szklankę i wyszła z pokoju.

– Zaraz ci coś przyniesie. – Przykucnął i spojrzał w szkliste oczy Summerseta. – Widziałem człowieka, z którym się biłeś. Oberwał, ale niezbyt mocno. Wydaje mi się, że ty dostałeś bardziej.

– Nie sądzę. – Jak gdyby na zaprzeczenie tych słów, Summerset nagle się pochylił i wsunął głowę między nogi.

– Najbardziej oberwał ten przechodzień. Leży plackiem, nieprzytomny. – W głosie Koreańczyka słychać było lekkie rozbawienie. – Policja będzie cię szukać. A poza tym zniszczyłeś moje winogrona.

– To były moje winogrona. Zapłaciłem za nie.

E ye kopnęła biurko. Zastanawiała się, czy powinna zawiadomić Roarke”a o tym, że Summerset, zgodnie zjego przewidywaniami, wymknął się policyjnej obstawie.

Do diabła z nim, pomyślała. Powinna wracać do swoich obowiązków. Niech Roarke sam się zajmuje Summersetem. Podeszła do łącza, by go o tym powiadomić, kiedy w progu jej biura stanął problem we własnej osobie.

– Co ty tu, u diabła, robisz?!

– Proszę mi wierzyć, pani porucznik, dla mnie ta wizyta jest równie przykra, jak dla pani. – Summerset wszedł do środka, rozejrzał się po zawalonym papierami biurze. Spojrzał z niesmakiem na brudne okno i rozklekotane krzesło, po czym pociągnął nosem. – Nie, jednak chyba dla pani nie jest to aż tak przykre.

Eye podeszła do drzwi i zamknęła je z wściekłym trzaskiem.

– Zgubiłeś moich ludzi.

– Jestem zmuszony żyć pod jednym dachem z gliną, ale z całą pewnością w wolnym czasie nie mam obowiązku pozwalać, by się za mną włóczyli. – Uśmiechnął się, czując, że dochodi do siebie. – Okazali się niekompetentni i nachalni. Jeśli chciała mnie pani obrazić, mogła pani przynajmniej wysłać za mną trochę bardziej rozgarniętych policjantów.

Nie zamierzała się sprzeczać. Wybrała dwóch najlepszych i zdążyła im już powiedzieć, co o nich myśli.

– Jeśli przyszedłeś złożyć skargę, zwróć się do sierżanta, który ma dziś dyżur. Ja nie mam czasu.

– Nigdy bym się nie spodziewał, że do tego dojdzie, ale przyszedłem złożyć zeznanie. Ze względu na zaistniałe okoliczności wolałbym porozmawiać o tym z panią. Nie chcę niepokoić Roarke” a.

– Niepokoić go? – Poczuła nagły skurcz żołądka. – Co się stało?

Summerset jeszcze raz przyjrzał się krzesłom, westchnął i zdecydował się mówić na stojąco.

Musiał przyznać, że zachowała się jak należy. Tylko raz zaklęła, a potem w milczeniu wysłuchała, co miał do powiedzenia. Patrzyła na niego, mrużąc oczy, jak gdyby gotowała się do skoku.

Z zadowoleniem stwierdził, że jego opis był zwięzły, ale treściwy. Nie spodziewał się, że Eye zasypie go gradem pytań na tematy. które nawet nie przyszły mu do głowy.

Tak, miał zwyczaj zachodzić o tej porze do warzywniaka. Na ogół przyglądał się przedstawieniu na przystanku i z rozbawieniem obserwował wysiłki pasażerów próbujących dostać się do autobusu.

Yost zaszedł go od tylu, nieco z lewej strony. Tak, on. Summerset, jest praworęczny.

Yost miał na głowie jasną perukę, włosy ścięte na jeża, syl wojskowy. Był w perłowoszarym płaszczu z cienkiego, ale ciepłego materiału. Ugodził go paralizatorem w prawe ramię. Yost wypuścił strzykawkę, nie zdążył wstrzyknąć całej dawki środka.

Przypadkowy przechodzień, trafiony w klatkę piersiową, przewrócił się na chodnik, ale szybko doszedł do siebie. Pozostały mu jedynie drobne sińce i zadrapania po niefortunnym upadku.

– Czy ktoś wie, że miałeś przy sobie nielegalną broń?

– Właściciel warzywniaka. Powiedziałem androidowi porządkowemu, że paralizator należał do Yosta. Zaatakował mnie ale chybił i sparaliżował tamtego mężczyznę z Utah. Dałem żonie poszkodowanego moją kartę. Wyśle mi rachunek za pomoc medyczną i pobyt w szpitalu. To jedyne, co mogłem zrobić.

– Jedyne, co mogłeś zrobić, to pozwolić moim ludziom wykonywać swoje obowiązki. Gdybyś im się nie wymknął może udałoby się go zgarnąć, kiedy za tobą szedł.

– Możliwe – stwierdził w końcu Summerset. – Możliwe, że tak by się stało, gdyby pani łaskawie raczyła uzgodnić ze mną decyzję, która mnie dotyczyła. Gdyby się tak za mną nie skradali, może i zgodziłbym się na współpracę.

– Już to widzę.

– Racja, z tym że nie mogła się pani o tym przekonać. Tymczasem ja zdołałem się sam obronić i jeszcze go przy tym uszkodzić. Zrobiłem z siebie widowisko i straciłem winogrona, za które zapłaciłem dziesięć dolarów.

– Myślisz, że to żarty? Tak cię to, do cholery bawi?

Zacisnął szczękę.

– Nie. Nie bawi mnie to. Gdybym w tym zajściu dostrzegł coś wesołego, nie przyszedłbym na posterunek policji. Zgłosiłem się z własnej woli i złożyłem zeznanie, bo mam nadzieję, że pomoże to w śledztwie.

– Pomożesz mi w śledztwie, jeśli posadzisz tu ten swój suchy tyłek i zaczekasz, aż zorganizuję ci transport do domu.

– Nie wsiądę do policyjnego samochodu.

– Wsiądziesz, jak diabli! Summerset, jesteś celem. Mam dość problemów, nie zamierzam przyglądać się, jak maszerujesz przez miasto z tablicą strzelniczą na plecach. Od tej chwili będziesz robił dokładnie to, co ci powiem, bo inaczej…

Urwała, w tym bowiem momencie otworzyły się drzwi i do biura wszedł Roarke.

– Jame, wchodź. Nie musisz pukać. Czuj się jak u siebie w domu.

– Eve. – Nie powiedział do niej nic więcej, pogłaskał jedynie jej ramię. Ożywił się na widok Summerseta. – Nic ci nie jest?

– Nie, oczywiście, że nie. – Powinienem był to przewidzieć, pomyślał ogarnięty wyrzutami sumienia kamerdyner. Powinienem był się domyślić, że Roarke dowie się o całym zajściu, jeszcze zanim się ono skończy. – Właśnie składałem zeznania. Zamierzałem powiadomić pana po powrocie do domu.

– Czyżby? – mruknął Roarke. – Jeden z pracowników pogotowia cię rozpoznał, kiedy rozmawiałeś z tym pokrzywdzonym przechodniem. Zdążył mnie zawiadomić, nim tobie w ogóle przyszło to do głowy.

– Przepraszam. Musiałem się upewnić, że nic takiego się nie stało. Jak pan widzi, nic mi nie jest.

– Nie zamierzam tego tolerować – odezwał się cicho Roarke tonem, który Eye od razu rozpoznała. Wiedziała, że jest gotowy gryźć.

– Nie ma czego tolerować. Stało się. Na szczęście już po wszystkim.

Eye uniosła brwi. Rozmawiali jak cierpliwy ojciec z niesfornym synem. Spojrzała na Roarke” a, zdążył opanować wzburzenie.

– Już po wszystkim. Zgadza się. A ty jedziesz na wakacje. Wszystko zaplanowałem. Od dziś masz dwa tygodnie wolnego. Proponuje ci chatkę w Szwajcarii. Tę, którą tak lubisz, w górach.

– W tej chwili nie mogę wyjechać na wakacje, ale dziękuję in troskę.

– Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Za dwie godziny będzie na ciebie czekał transport.

61
{"b":"102534","o":1}