Литмир - Электронная Библиотека
A
A

42

Znów myślał o różnych wątkach.

Wątku Gary’ego Grady’ego, dziekana Gordona, Nancy Serat, Carol Culver, Christiana Steele’a, Freda Nicklera, Paula Duncana, Ricky’ego Lane’a, Horty’ego i gangsterów. Jeden przeoczył.

Wątek Ottona Burke’a.

A jeśli Jake miał rację? Jeśli te pornosy wysłano z zemsty albo dla zaspokojenia nieopatrznego, irracjonalnego gniewu? Tak czy inaczej każdego, kto otrzymał egzemplarz Cyców, łączyło coś z Kathy Culver.

Z wyjątkiem Ottona Burke’a.

Jaką rolę mógł w tym odegrać? Przecież nie znał Kathy.

A może znał?

Przy Garden State Plaża Myron skręcił z drogi Czwartej w Siedemnastą i skierował na południe w stronę Trzeciej. New Jersey, kraina dróg. Z Trzeciej zjechał na parking Stadionu Meadowlands i zostawił wóz nieopodal siedziby zespołu Tytanów. Odnalazł biuro dyrekcji i spytał o Larry’ego Hansona.

Wpuszczono go prawie natychmiast. Szybko wyjaśnił powód wizyty.

Larry Hanson przyglądał mu się z twarzą bez wyrazu. Jego wielkie splecione dłonie spoczywały na biurku. Szyja napierała na górny guzik koszuli. Mimo pięćdziesiątki na karku, nie sflaczał. Był podobny – Myron konstatował to nie po raz pierwszy – do sierżanta Rocka ze starych komiksów. Brakowało mu tylko wielkiego cygara w ustach.

Gabinet przystrajały trofea. Larry zdobył dwukrotnie tytuł najlepszego gracza ligi. Dwanaście razy trafiał do drużyny gwiazd. W pierwszym głosowaniu wybrano go do Galerii Sław Futbolu. Prócz trofeów było tam mnóstwo czarno – białych i kolorowych fotografii, ilustrujących jego karierę w drużynach szkolnych, uniwersyteckich i zawodowych. Na wszystkich miał taką samą fryzurę na jeża, ten sam dzielny uśmiech, ale różne pozy, w tym powieloną na wielu, ulubioną – z uniesionym kolanem i ręką gotową do odepchnięcia przeciwnika.

Kiedy Myron zamilkł, Lany dłuższą chwilę oglądał swoje dłonie z taką miną, jakby widział je po raz pierwszy.

– Dlaczego pytasz o ten magazyn mnie, a nie Ottona? – spytał.

– Bo on mi nie odpowie.

– A dlaczego uważasz, że ja to zrobię?

– Bo nie jesteś skończonym palantem.

Usta Larry’ego zadrgały w zapowiedzi uśmiechu, ale się powstrzymał.

– W twoich ustach brzmi to jak komplement – rzekł.

Myron nie odpowiedział.

– Bardzo ci na tym zależy, co?

Myron skinął głową.

Larry rozsiadł się w fotelu.

– Burke nie otrzymał tego pisma pocztą. Dostał cynk od prywatnego detektywa.

Myron poprawił się na krześle.

– Otto zbierał informacje o Christianie? – spytał.

– Ktoś tak kryształowo uczciwy jak Otto Burke nie zniżyłby się do czegoś takiego – odparł jakby nigdy nic Larry.

– Mów do mnie jeszcze.

Usta Larry’ego znów drgnęły w stłumionym uśmiechu.

– To nie wyjdzie poza te ściany, Bolitar – powiedział. – Rozumiesz?

– Tak jest. – Myron położył rękę na sercu. – Słowo honoru.

– Burke zatrudnił cały dział ochrony. Prześwietlają każdego pracownika. W tym mnie. Mają też siatkę informatorów. Credo jest bardzo proste: jeśli wiesz coś kompromitującego o którymś z Tytanów, Otto Burke dobrze ci za to zapłaci. Jeden z jego informatorów natrafił na ten magazyn.

– W jaki sposób?

– Nie wiem. Może stale go czyta.

– Jak się nazywa?

– Brian Sanford. Parszywy typek. Pracuje w Atlantic City. Kręci się po kasynach. Śledzi hazardzistów i im podobnych. Wystarczy, żeby któryś z Tytanów nakarmił ćwierćdolarówką automat, raz – dwa o tym donosi, zwłaszcza od czasu tej afery z ojcem Michaela Jordana. Burke lubi trzymać rękę na pulsie. Daje mu to przewagę w negocjacjach.

– Dzięki. – Myron wstał. – Jestem wdzięczny.

– Tylko nie myśl sobie, Bolitar, że zostaliśmy kumplami. Pamiętaj na przyszłość, że cię nie lubię. Rozumiesz?

– Ale teraz przeżywamy miodową chwilę, no nie? Hanson oparł łokcie na biurku i dźgnął w jego kierunku palcem.

– Dla mnie jesteś upierdliwym zasrańcem. Następnym razem to poczujesz. Myron rozpostarł ręce.

– No, co ty, Larry! Już teraz padnijmy sobie w ramiona.

– Mądrala.

– Mam rozumieć, że odmawiasz?

– Zrób coś dla mnie, Bolitar.

– Dla ciebie wszystko, bystrooki.

– Weź dupę w troki i spadaj w podskokach.

43

Myron zadzwonił do Briana Sanforda. Odezwała się automatyczna sekretarka. Nagrał na nią wiadomość, że ma dużą sprawę, za dziesięć tysięcy dolarów, i że wpadnie do jego biura o siódmej wieczorem. Był pewien, że go zastanie. Za dziesięć patyków łajza taka jak Brian Sanford pozwoliłby zastrzelić rodzoną matkę.

Następnie zatelefonował do agencji.

– RepSport MB – zgłosiła się Esperanza.

– Pokazałaś Lucy zdjęcie? – spytał.

– Tak.

– I?

– Masz swojego nabywcę zdjęć.

– Lucy jest pewna?

– W stu procentach.

– Dzięki.

Odłożył słuchawkę. Ponieważ miał wolną godzinę, pojechał do biura powiatowego lekarza sądowego. Postanowił sprawdzić pewien domysł.

Parterowy budynek z cegły, w którym do niedawna pracował Adam Culver, wyglądał jak mała szkoła podstawowa. Metalowe krzesła z cienkimi siedziskami też przypominały nauczycielskie. Pisma w poczekalni pochodziły z czasów sprzed Watergate, a wytarte, pożółkłe płytki podłogowe były jak posadzka z reklamy przed umyciem cudownym środkiem czyszczącym. Nic nie zdobiło tego wnętrza.

– Czy zastałem doktor Li? – spytał recepcjonistkę.

– Dam jej znać, że ma gościa.

Sally Li była Chinką. Zbliżała się do czterdziestki, ale wyglądała znacznie młodziej. Nosiła dwuogniskowe okulary. Z kieszeni jej szpitalnego, czystego, nienoszącego śladów krwi stroju sterczała paczka papierosów. Papierosy i uniform chirurga? Pasowały jak pepegi do fraka.

Spotkali się już kilka fazy. Sally Li pojawiała się na wielu uroczystościach rodzinnych Culverów. Od dziesięciu lat była prawą ręką Adama. Myron cmoknął ją na powitanie w policzek.

– Wiem od Jessiki, że badasz okoliczności śmierci Adama – powiedziała bez żadnych wstępów.

Skinął głową.

– Możemy porozmawiać?

– Jasne.

Wprowadziła go do gabinetu wypranego z charakteru. Żadnych rzeczy osobistych. Dużo podręczników patologii. Metalowe biurko. Metalowe krzesło. Mały magnetofon, używany zapewne podczas autopsji. Na ścianie dyplomy naukowe. Sally Li nie była mężatką, nie miała dzieci, więc na biurku nie stało zdjęcie. Za to wielka popielniczka, z której wysypywały się niedopałki.

Potarła zapałką draskę i zapaliła papierosa.

– Jak leci? – spytała.

– Doktor medycyny i pali. Nieładnie.

– Moi pacjenci się nie skarżą.

– Nie da się ukryć. Zaciągnęła się głęboko.

– Co chcesz wiedzieć? – spytała.

– Czy ty i Adam mieliście romans?

– Tak – odparła, patrząc mu prosto w oczy. – Cztery lata temu. Przez tydzień.

– Adam miał dużo romansów?

– Skąd mogę wiedzieć. Kilka. Dlaczego pytasz?

– Próbuję połączyć kilka faktów.

– W związku z jego śmiercią?

– Tak.

Zdjęła okulary.

– A co życie miłosne Adama ma z tym wspólnego?

– Prawdopodobnie nic. Jak się zachowywał podczas dwóch ostatnich miesięcy?

– Trochę dziwnie – odparła bez wahania.

– To znaczy? Chwilę się zastanawiała.

– Przestał mnie dopuszczać do poważnych przypadków. Zajmował się nimi sam.

– I to było niezwykłe?

– Niebywałe. Nad takimi sprawami zawsze pracowaliśmy razem.

– A te przypadki… Chodziło o dziewczyny zabite w lesie?

Wpatrzyła się w niego.

– Od kogo się dowiedziałeś?

– Domyśliłem się.

– Niesamowite.

– Powiedziałaś o „poważnych przypadkach”. Czytam gazety. A gazety piszą tylko o takich.

Nie uwierzyła mu, ale nie drążyła tematu.

– A inne symptomy? – spytał.

Znów się zaciągnęła.

– Był bardzo rozkojarzony. Mówiłeś do niego, kiwał głową, ale cię nie słuchał.

– Jeszcze coś?

54
{"b":"101682","o":1}