Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Usiądzie pan? – zaproponowała Madelaine.

– Dziękuję.

Namiętna. Tego słowa użyła Esperanza. Pasowało. Nie tylko do jej głosu, ale również manier, chodu, oczu i osobowości.

– Napije się pan? Spostrzegł, że sobie już nalała.

– Jasne, cokolwiek pani poda.

– Wódkę z tonikiem.

– Świetnie.

Myron nie znosił wódki.

Przyrządziła drinka. Pił, starając się nie krzywić. Nie był pewien, czy z powodzeniem. Usiadła przy nim.

– Jeszcze nigdy nie byłam taka bezpośrednia – powiedziała.

– Naprawdę?

– Bardzo mi się podobasz. Właśnie dlatego między innymi lubiłam patrzeć, jak grasz. Jesteś bardzo przystojny. Takie banalne komplementy na pewno cię nudzą.

– „Nudzą” to niewłaściwe słowo.

Madelaine skrzyżowała nogi. Wprawdzie nie tak jak Jessica, ale też było co oglądać.

– Kiedy wczoraj zadzwoniłeś do drzwi, nie chciałam stracić okazji. Dlatego odrzuciłam skrupuły i z niej skorzystałam.

– Rozumiem – powiedział, nie przestając się uśmiechać.

Wstała i wyciągnęła do niego rękę.

– No, to co z tym prysznicem?

– A czy moglibyśmy najpierw pomówić? To ją zaskoczyło.

– Coś się stało? – spytała. Myron udał zakłopotanie.

– Jesteś mężatką.

– I to ci przeszkadza? Specjalnie mu nie przeszkadzało.

– Tak. Chyba tak – odparł.

– Godne podziwu.

– Dziękuję.

– I głupie.

– Dziękuję. Zaśmiała się.

– A właściwie urocze. Moje małżeństwo z dziekanem jest, że tak powiem, półotwarte.

Hm.

– Mogłabyś mi to objaśnić?

– Objaśnić?

– Żebym nie miał żadnych wątpliwości.

Usiadła. Biała spódniczka była taka kusa, jakby jej nie było. Dziekanowa Gordonowa miała nogi zasługujące na epitet „wspaniałe”.

– Po raz pierwszy muszę to objaśniać – powiedziała.

– Wiem o tym, ale to bardzo interesujące. Uniosła brwi.

– Co?

– Co rozumiesz przez „półotwarte”? Westchnęła.

– Przyjaźniłam się z mężem od dzieciństwa. Nasi rodzice spędzali lato w Hyannis Port. Oboje pochodziliśmy z tak zwanych dobrych rodzin. – Palcami zaznaczyła w powietrzu cudzysłów. – Sądziliśmy, że to wystarczy. Ale nie wystarczyło.

– To dlaczego się nie rozwiedziecie? Zrobiła zdziwioną minę.

– Dlaczego ja ci o tym wszystkim mówię?

– Bo mam uczciwe niebieskie oczy, którymi hipnotyzuję.

– Może.

Myron Gumowa Twarz przybrał minę nieśmiałą jak trusia.

– Mąż ma koneksje polityczne. Był ambasadorem. Jest następny w kolejce do objęcia stanowiska rektora uczelni. Gdybyśmy się rozwiedli…

– To koniec – dokończył Myron.

– Tak. Nawet w dzisiejszych czasach najmniejszy skandal może zrujnować człowiekowi karierę, zdegradować go życiowo i towarzysko. Poza tym Harrison i ja pozostajemy serdecznymi przyjaciółmi. Najlepszymi. Tyle że potrzebujemy limitowanych bodźców pozamałżeńskich.

– Limitowanych?

– Raz na dwa miesiące.

– Jak do tego doszliście? Dzięki jakiemuś nowemu algorytmowi?

Uśmiechnęła się.

– Dużo dyskutowaliśmy. Właściwie były to negocjacje. Uznaliśmy, że raz na miesiąc będzie za często. A raz na semestr za rzadko.

Myron skinął głową.

– Zawsze używamy prezerwatyw – dodała. – Zgodnie z umową.

– Rozumiem.

– Masz jakąś? – spytała. – Prezerwatywę.

– Na sobie?

Uśmiechnęła się.

– Mam jakieś na górze.

– Mogę o coś spytać?

– Jeśli musisz.

– Skąd ty i mąż wiecie, że nie przekraczacie wyznaczonego… limitu?

– To proste. O wszystkim sobie mówimy. Dodaje to sprawie pikanterii.

Madelaine była doprawdy niezwykła, co tylko zwiększało jej powab.

– A twój mąż? Czy zabawiał się kiedyś ze studentkami?

Pochyliła się i położyła rękę na jego udzie. Wysoko. Bardzo wysoko.

– To cię podnieca? – spytała.

– No.

Próbował się uśmiechnąć jak podrywacz. Lecz nie był podrywaczem. Jej oczy powiedziały mu, że nie dała się nabrać. Cofnęła rękę.

– Do czego zmierzasz? – spytała.

– Zmierzam?

– Mam wrażenie, że mnie wykorzystujesz. Jednak nie jak bym chciała.

O rany!

– Wprowadzam się w nastrój.

– Wątpię. – Przyjrzała mu się. – Bądź przez chwilę szczery. Idziemy do łóżka?

– Nie.

– Pierwszy raz ktoś mi odmawia.

– A ja pierwszy raz odrzucam taką propozycję. Prawdę mówiąc, nikt mi dotąd podobnej nie złożył.

– Odrzucasz ją, bo jestem mężatką?

– Nie.

– Jesteś związany z inną?

– Gorzej. Jestem w bardzo ważnym dla mnie punkcie zwrotnym. Nie wiem, jak to się ułoży. Jestem w kropce.

– To miłe.

Znów przybrał minę trusi.

– Gdyby to nie wypaliło…

– Wrócę.

Pocałowała go. Mocno. Pocałunek był tak fantastyczny, że poczuł go w palcach stóp.

– To tylko uwertura – oznajmiła.

Skoro tak, nie miał szans dożyć do drugiej sceny.

– Naprawdę muszę porozmawiać z twoim mężem – powiedział. – O której wróci?

– Za jakiś czas. Teraz jest w swoim gabinecie na drugim końcu kampusu. Sam. Tylko głośno pukaj, żeby cię usłyszał.

– Dziękuję. Wstał.

– Myron?

– Tak?

– Rozmawiając o naszych romansach, mąż i ja nie wymieniamy imion partnerów. Nie wiem, czy Harrison zabawia się ze studentkami. Bardzo wątpię.

– A Kathy Culver?

Madelaine wyraźnie drgnęła. Twarz jej zastygła.

– Idź już – powiedziała.

– Spójrz mi w oczy. W moje uczciwe niebieskie oczy.

– Nie tym razem. Poza tym to nie z ich powodu patrzyłam, jak grasz.

– Nie?

– Patrzyłam na twój tyłek. W krótkich majtkach wyglądał prześlicznie.

Poczuł się poniżony. A może uradowany? Raczej to drugie.

– Kiedy mieli romans? Nie odpowiedziała.

– Mam zakręcić tyłkiem?

– Nie mieli romansu – odparła stanowczo. – Tyle wiem.

– To czemu się stropiłaś?

– Zaskoczyłeś mnie. Spytałeś, czy mój mąż miał niedozwolony romans ze studentką, którą prawdopodobnie zamordowano.

– Znałaś Kathy Culver?

– Nie.

– Mąż ci o niej opowiadał?

– Właściwie to nie. Wiem tylko, że pracowała w jego biurze. – Madelaine spojrzała na stojący zegar, wstała i odprowadziła Myrona do drzwi. – Porozmawiaj z nim. To dobry człowiek. Powie ci wszystko, co trzeba.

– Na przykład? Potrząsnęła głową.

– Dzięki, że wpadłeś.

Zamknęła się w sobie. Może zraził ją metodą przesłuchania – podstępnym wykorzystaniem swoich męskich wdzięków. Zrobił to pierwszy raz. I spodobało mu się. Na pewno było to przyjemniejsze od straszenia podejrzanego pistoletem.

Odwrócił się i wyszedł. Madelaine prawdopodobnie patrzyła na jego tyłek. Rozkołysał go odrobinę i pośpieszył przez kampus.

32

Agencję nieruchomości Ustronie Jessica znalazła w książce telefonicznej instytucji powiatu Bergen. Dojazd tam zajął jej zaledwie dwadzieścia minut, a odniosła wrażenie, że znalazła się na wsi. Po drodze minęła sklep z paszami. Sąsiadująca z barem McDonalda agencja mieściła się w parterowym domku przy drodze 17, po stronie New Jersey.

W środku była tylko jedna osoba.

– O, witam – rzekł z przesadnie szerokim uśmiechem wyglądający na profesora college’u, pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna z siwą, zmierzwioną brodą. Do flanelowej koszuli nosił czarny krawat, dżinsy i czerwone sportowe buty. – Jestem Tom Corbett, prezes agencji Ustronie – przedstawił się, wręczając Jessice wizytówkę. – Czym mogę pani służyć?

– Jestem córką doktora Adama Culvera – odparła. – Dwudziestego piątego maja wypisał panu czek na sześćset czterdzieści dziewięć dolarów.

– Tak, i co?

– Ojciec kilka dni temu zmarł. Chciałabym wiedzieć, za co zapłacił.

Corbett cofnął się o krok.

– Bardzo mi przykro – rzekł. – Taki miły człowiek.

– Dziękuję. Można wiedzieć, z czym do pana przyszedł?

Corbett po chwili zastanowienia wzruszył ramionami.

– Czemu nie. Wynajął domek.

– Gdzieś w pobliżu?

– Osiem, dziewięć kilometrów stąd. W lesie.

42
{"b":"101682","o":1}