– Dokąd cię zawieźć? – spytał, nie widząc jej twarzy.
– Gdzieś, gdzie będziemy sami – dobiegł go z ciemności jej głos.
37
Znaleźli hotel Hiltona w Mahwah.
Myron wynajął najlepszy dostępny apartament. Recepcjonista co chwila zerkał na nich – na nią pożądliwie, na niego z zazdrością. W hotelowym holu trwało jakieś przyjęcie. Panie były w długich sukniach, panowie w smokingach. Lecz i tak jak jeden mąż gapili się na Jessicę w dżinsach i czerwonej bluzce zapinanej na guziki.
Myron przywykł do tego. Gdy ze sobą chodzili, czerpał niemal perwersyjną przyjemność z posyłania pożerającym ją wzrokiem mężczyznom typowych szyderczych samczych spojrzeń: „Patrzcie sobie, ale to ja ją obracam, ha, ha!”. Potem jednak zaczął dostrzegać w ich wzroku coś, czego tam nie było, a rozsądek zaczęła mu zżerać jeszcze bardziej typowa męska niepewność.
Otrzaskana z takimi sytuacjami Jessica potrafiła ignorować męskie spojrzenia bez chłodu, skrępowania i kokieterii.
Ich apartament znajdował się na piątym piętrze. Zaraz po zamknięciu drzwi zaczęli się całować. Tak delikatnie wysuwała język i obracała nim z taką wprawą, że Myron drżał na całym ciele. Zaczął odpinać jej bluzkę. Zaschło mu w gardle. Kiedy znów ujrzał jej ciało, stracił dech. Zakręciło mu się w głowie. Ujął w dłoń znajomą ciepłą pierś, rozkoszując się jej ciężarem. Jessica jęknęła.
Przenieśli się na łóżko.
Zawsze kochali się namiętnie i zaborczo, lecz tym razem bardziej zwierzęco, pożądliwie, a mimo to czule.
Później, znacznie później, Jessica usiadła na posłaniu i pocałowała go w policzek.
– To było niesamowite! – powiedziała.
– Niczego sobie.
– Niczego sobie?
– Moim zdaniem. Twoim, niesamowite. Zsunęła się z łóżka i włożyła hotelowy szlafrok.
– Było mi bardzo dobrze – powiedziała.
– I tak też brzmiało.
– Byłam odrobinę za głośna?
– Odrobinę za głośny jest koncert The Who. Ty byłaś hałaśliwa.
Uśmiechnięta, stanęła nad łóżkiem. Spod luźno zawiązanego szlafroka wyzierały jej piersi i zniewalająco długie nogi.
– Nie słyszałam, żebyś się skarżył.
– Bo za głośno krzyczałaś.
– Która godzina?
– Pomoc. – Myron sięgnął do telefonu. – Głodna?
Spojrzała na niego tak, że poczuł to w palcach stóp. A właściwie wyżej.
– Wygłodzona – odparła.
– Ja mówię o jedzeniu, Jess. O jedzeniu.
– Aha.
– Czy na lekcjach higieny nie uczono cię, że mężczyźnie potrzebny jest „czas na odzyskanie sprawności”?
– Tego dnia pewnie byłam na wagarach.
– „Przerwa, regeneracja, werwa”. – Myron zajrzał o menu. – Psiakość!
– Co się stało?
– Nie ma ostryg.
– Myron?
– Tak.
– W łazience jest wanna.
– Jess…
Spojrzała na niego z miną niewiniątka.
– Zanim przyniosą jedzenie, namoczymy się. Nabierzemy werwy.
– Tylko namoczymy?
– Tylko namoczymy.
Powiedziała „namoczymy”. Na pewno. „Namoczymy”. Nie „namydlimy”. A jednak go namydliła. Namydliła tak, że odzyskał sprawność. Było to miłe aż strach, więc próbował się opierać. Bezskutecznie. Bawiła się nim, doprowadzała na sam skraj rozkoszy i, bliskiego zaspokojenia, odciągała z powrotem. Był bezradny. Przez głowę przepływały mu słowa: niebo, ekstaza, raj, ambrozja.
Poddał się z kretesem.
Uwolniła go, szepcząc:
– Teraz.
Rozkołysane koniuszki jego nerwów śpiewały. Od rozżarzonego do białości wybuchu strzeliło mu w uszach, a oczy poraził blask.
– Niesamowite! – wydusił z siebie.
– Niczego sobie.
Jessica z uśmiechem położyła się na plecach.
Ktoś zapukał do drzwi. Pewnie obsługa hotelowa. Nie zareagowali.
– Może otworzysz – powiedziała.
– Moje nogi. Nie mogę nimi poruszyć – odparł Myron. – Już pewnie nigdy nie będę chodził.
Zapukano ponownie.
– Jestem w rosole.
– No a ja? W stroju na konferencję prasową?
– Miałbyś wielkie wzięcie.
Myron jęknął.
Pukanie się powtórzyło.
– Rusz się! Owiń zgrabny tyłek ręcznikiem i idź.
Już druga kobieta wspomniała dziś o jego tyłku! Chwycił ręcznik i podszedł do drzwi.
– Chwileczkę! – zawołał, bo znów zapukano.
Otworzył drzwi. Nie przywieziono im jedzenia.
– Pokojówka. Można posłać łóżko? – spytał Win.
– Na drzwiach wisi kartka „Nie przeszkadzać”.
Win zerknął na gałkę przy drzwiach.
– Przykro. Nie mówić angielski.
– Jak nas znalazłeś?
– Dzięki twojej karcie płatniczej – odparł Win, jakby było to zrozumiałe samo przez się. – Wprowadziłeś się do hotelu o dwudziestej dwadzieścia dwie. – Wsadził głowę w drzwi. – Cześć, Jessica.
– Cześć, Win – dobiegło z łazienki.
Sądząc po odgłosach, Jessica wyszła z jacuzzi. Obraz wody ściekającej po jej nagim ciele spadł na Myrona jak cios.
– Wejdź – wybąkał.
– Dzięki. – Win wręczył mu papierową teczkę. – Pomyślałem, że zechcesz do niej zajrzeć.
Z łazienki wyszła Jessica – w ciaśniej zawiązanym szlafroku. Ręcznikiem wycierała włosy.
– Co się stało? – spytała.
– To policyjny wykaz grzechów Freda Nicklera, alias Nicka Fredericksa – wyjaśnił Win.
– Łebski pseudonim – rzekł Myron.
– Łebskiego jegomościa.
– Tego wydawcy pism pornograficznych? – upewniła się Jessica, siadając na łóżku.
Myron skinął głową. Zaczynający się od najświeższych dat wykaz nie był długi. Zawierał wykroczenia drogowe, dwie jazdy po pijanemu, aresztowanie za oszustwo pocztowe.
– Rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy – podpowiedział Win.
Myron przesunął oczami w dół. 30 czerwca 1978 roku Freda Nicklera zatrzymano za naruszenie dobra dziecka. Skargę wycofano.
– I co? – spytał.
– Pan Nickler bawił się w pornografię dziecięcą – wyjaśnił Win. – Był wtedy szeregowym fotografem. Przyłapano go, że tak powiem, z ręką w konfiturach. A dokładniej, na robieniu zdjęć ośmiolatkowi.
– Chryste Panie – jęknęła Jessica.
Myron przypomniał sobie spotkanie z Nicklerem, „uczciwym biznesmenem uczciwie zarabiającym na życie”.
– Właśnie.
– Dlaczego wycofano skargę? – spytała.
– I tu – Win dźgnął palcem powietrze – zaczyna być ciekawie. Pod wieloma względami to banalna historia. Fred Nickler był tylko fotografem. Płotką. Władze zaś chciały złapać grubszą rybę i płotka im ją wydała. W zamian za łagodne potraktowanie.
– Całkowicie wycofały oskarżenia? Nawet o wykroczenie?
– Tak. Zdaje się, że pan Nickler zgodził się od czasu do czasu pomagać policji.
– A jakie to ma znaczenie?
– Umowę tę zawarł z policjantem prowadzącym śledztwo. – Win zerknął na Jessicę. – A policjantem tym był twój znajomy, Paul Duncan.
38
– To on – powiedział Win. – Pan Junior Horton.
Horty wyglądał na byłego futbolistę. Potężnie zbudowanymi szeroki w barach, same mięśnie i żyły. Ręce niczym konary drzewa. Ciuchy jak z raperskiego wideoklipu. Tradycyjna bejsbolowa koszulka Kardynałów z Saint Louis, wyłożona na workowate, sięgające za kolana spodnie. Na bosych noga czarne reeboki z cholewką. Na głowie bejsbolówka chicagowskich White Sox. Ciemne okulary i tona biżuterii.
Była dziewiąta rano. Cicha Sto Trzydziesta Dziewiąta Ulica na Manhattanie. Horty właśnie dokonywał transakcji. Wiele razy siedział w więzieniu. Najdłużej bawił na wolności, kiedy grał w drużynie futbolowej Uniwersytetu Restona. Do więzienia trafiał głównie za narkotyki. Raz za napad z bronią. Dwukrotnie za gwałt. Ten dwudziestoczteroletni skończony opryszek w zamknięciu, jak większość więźniów, dźwigał ciężary. Ćwiczył ze sztangą. W naszych zakładach karnych najbardziej brutalni zbóje nabierają krzepy, tak żeby po wyjściu z nich jeszcze skuteczniej okaleczać i zastraszać. Miły system.
Jessiki z nimi nie było. Pakowała rzeczy w biurze ojca – to znaczy, w kostnicy – szukając dodatkowych rewelacji. My odwiódł ją od rozmowy z Paulem Duncanem do czasu, zbiorą nieco więcej informacji. Słuchała go jak zwykle nie chętnie.