Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sanford wzruszył ramionami. Wziął kości i potoczył je po stole. Wypadły dwie jedynki.

– Jestem zawodowcem – oświadczył.

– Ma się rozumieć. Wobec tego może zadzwoni pan do Ottona. On wszystko potwierdzi. Zna pan jego prywatny numer.

Ostudzony w zapędach Sanford przełknął ślinę i rozejrzał się jak osaczony królik. Najwyraźniej gorączkowo kombinował, jak wybrnąć z sytuacji.

– E, nie ma potrzeby zawracać mu głowy – odparł. – Pan wie, jak on tego nie lubi. Widzę, że z pana uczciwy gość. A poza tym, skąd by pan wiedział o tym magazynie, jeśli nie od niego?

– Jest pan niesamowity, Blackjack.

Sanford gestem podkreślił swoją skromność.

– Więc jak pan znalazł ten magazyn?

– A co z moim honorarium? Przez telefon wspomniał pan o dziesięciu kawałkach.

– Otto panu ufa. Dlatego Ken wypłaci panu z konta tyle, ile pan zażąda.

Sanford jeszcze raz skinął głową, wziął kości, rzucił nimi i znów wypadła jedynka i dwójka. Praktyki nigdy nie za wiele.

– Ja tego magazynu nie znalazłem – powiedział. – To on znalazł mnie.

– To znaczy?

– Zlecono mi pewną robotę. W tym wysłanie tego pornosa różnym osobom.

– Jedną z nich był Christian Steele?

– Tak. Dlatego nabrałem podejrzeń. Z nazwisk na zaklejonych i zaadresowanych kopertach, które mi dostarczono, znałem tylko nazwisko Christiana. A ponieważ Otto rozesłał wici, że zapłaci za wszelkie informacje na temat Steele’a, więc otwarłem kopertę, zajrzałem i odkryłem to zdjęcie.

– Kto panu zlecił rozesłanie tych pisemek?

Sanford położył jeden żeton na czerwonym polu, drugi na nieparzystym i zakręcił, kołem ruletki.

– Obstawi pan? – spytał.

– Nie. Kto pana wynajął?

– To właśnie jest dziwne. Nie wiem. Dostałem pocztą duży pakiet ze szczegółowymi instrukcjami. I gotówkę. Ale anonimowo.

– Nie było adresu nadawcy?

– Nie. Tylko stempel.

– Skąd.

– Stąd, z Atlantic City. Pakiet przyszedł z dziesięć, dwanaście dni temu.

Koło ruletki znieruchomiało. Na czarnej dwudziestce dwójce.

– Ma pan te instrukcje?

– Tak, oczywiście. – Sanford otworzył szufladę i podał Myronowi kartkę. – Proszę.

List napisano na maszynie.

Szanowny Panie Sanford!

Chciałbym, żeby za sumę 5000 $ (plus wydatki) wykonał dla mnie, co następuje:

1. Załączam siedem kopert. Dwie z nich wrzuci pan w piątek do skrzynki pocztowej w kampusie Uniwersytetu Restona. Pozostałe pięć wrzuci pan do skrzynek w miejscu zamieszkania adresatów.

2. Jednocześnie wyśle pan do wszystkich tych osób broszury oddziału firmy Bell w New Jersey.

3. U operatora załatwi pan numer telefoniczny w rejonie, w którym działa prefiks 201, umożliwiający rozmowy zwrotne.

Do telefonu podłączy pan sekretarkę z załączoną taśmą i zadzwoni pod numery podane niżej. W razie odebrania telefonu przez osobę, do której pan dzwoni, lub w przypadku oddzwonienia, natychmiast przerwie pan połączenie. Przez pierwsze dwa wieczory – w sobotę i niedzielę – zadzwoni pan pod nie po kilka razy i po zgłoszeniu się abonenta w milczeniu zaczeka, aż odłoży słuchawkę. W poniedziałek zadzwoni pan ponownie i wypowie tekst: „Miłej lektury. Przyjdź i weź mnie. Przeżyłam”. Proszę zadbać, żeby pański głos był kobiecy i niewyraźny. (Jak pan wie, istnieją urządzenia zmieniające głosy tak, że brzmią jak kobiece).

4 Załączam 3000 $. Kiedy wykona pan to zlecenie, skontaktuję się z panem osobiście około dziewiątego czerwca i zapłacę pozostałe 2000 $ plus wydatki.

Muszę zachować anonimowość. Dziękuję za zrozumienie.

Myron podniósł wzrok.

– Domyślam się, że broszury Bella informują o „telefonach zwrotnych”.

Detektyw skinął głową.

– Kim było tych siedmioro?

Sanford wzruszył ramionami i rzucił kośćmi. Znowu wypadły dwie jedynki. Miał do tego dryg.

– Nie pamiętam. Jeden to Christian. Drugi to jakiś dziekan. Wysłałem też to porno z miejscowości Glen Rock.

– Do Gary’ego Grady’ego.

– Tak, tak się nazywał. Trzy nadałem z Nowego Jorku.

– Jeden do Juniora Hortona?

– A, owszem. Chyba tak. Do Juniora. Przypominam sobie.

– A siódmy?

– Do innego miasteczka w New Jersey. Blisko Glen Rock.

Myron zamarł.

– Do Ridgewood? – spytał.

– Tak. W każdym razie do jakiegoś „wood”. Do kobiety. Pozostali byli mężczyznami, więc pamiętam.

– Do Carol Culver?

– Tak. Właśnie – odparł Sanford po chwili. – Imię i nazwisko na „C”.

Myron zgarbił się.

– Wszystko w porządku, kolego?

– Tak – odparł cicho. – A co z tymi telefonami?

– Numery były na drugiej kartce. Wyrzuciłem ją po załatwieniu sprawy. Kilka razy dzwoniłem do Steele’a i odkładałem słuchawkę. Kiedy znów zatelefonowałem, żeby odczytać mu zlecony tekst, okazało się, że telefon nie odpowiada. Pewnie się przeprowadził.

Myron skinął głową. Christian przeprowadził się z kampusu do osiedla.

– Do tego z Nowego Jorku też się nie dodzwoniłem, bo nie było go w domu. Inni dostali głuche telefony i usłyszeli zlecony tekst.

– Ilu z nich skorzystało z „oddzwonienia”?

– Tylko dwóch. Christian i ten gość z Glen Rock. Ci z Nowego Jorku nie mogli. Z telefonów zwrotnych można korzystać tylko lokalnie.

– Czy pański klient się odezwał?

– Nie, a wczoraj minął dziewiąty. Chociaż nie radzę mu robić w konia Blackjacka Sanforda. – Znów stał się ważniakiem. – Jeśli mu zdrowie miłe.

– Uhm. Ma pan coś do dodania?

– W tej sprawie? Nie. Hej, nie wpadłby pan do Merva? Znają mnie tam. Załatwię dobry stolik. Zagramy w blackjacka. Zobaczy pan, jak gra mistrz.

Kuszące, pomyślał Myron. Jak propozycja popieszczenia jąder prądem.

– Może innym razem – odparł.

– W porządku. Ile powinienem policzyć za to Ottonowi? Chcę być wobec niego uczciwy.

Ja poszedłbym na całość.

Całe dziesięć kafli?

Tak. Bardzo mi pan pomógł, Blackjack. Dzięki.

Szanowanie. Wpadaj pan częściej.

Aha, jeszcze jedno.

Tak?

Mogę skorzystać z pańskiej toalety?

45

Do domu Paula Duncana dotarł o wpół do jedenastej. W oknach paliło się światło. Myron nie uprzedził przez telefon, że wpadnie. Chciał go zaskoczyć.

Był to prosty drewniany budynek w stylu Cape Cod, ze spadzistym dachem i kominem pośrodku. Miły. Choć być może przydałoby się go odmalować. Na froncie dużo rabat z kwiatami. Paul, tak jak wielu policjantów, lubił w wolnym czasie zajmować się ogródkiem.

Otworzył Myronowi drzwi. Nisko na nosie miał okulary do czytania, siwe włosy porządnie uczesane, w ręku trzymał gazetę. W granatowych spodniach w stylu marines i zegarku z bransoletką a, la generał Speidel reprezentował luz rodem z katalogu domu wysyłkowego Searsa. W środku grał telewizor. Publiczność dziko wiwatowała. Oprócz Paula w domu był tylko golden retriever, który spał zwinięty pod odbiornikiem niczym przy kominku w zimową noc.

– Musimy porozmawiać, Paul – powiedział Myron.

– Nie możemy z tym zaczekać do rana? Pogadać po pogrzebie Adama? – spytał napiętym głosem Duncan.

Myron potrząsnął głową i wszedł do pokoju. Publiczność w studiu znów wiwatowała. Spojrzał na ekran. Nadawano program Eda McMahona W poszukiwaniu gwiazdy. Na ekranie nie było asystentek prezentera, więc odwrócił wzrok.

Paul zamknął drzwi.

– O co chodzi, Myron? – spytał.

Na stoliku leżały pisma National Geographic i TV Guide oraz dwie książki – najnowsza powieść Ludluma i Biblia króla Jakuba. Panował idealny porządek. Na ścianie wisiał portret golden retrievera z lat szczenięcych. Pokój ozdabiało mnóstwo figurynek z porcelany i dwa talerze z ilustracjami Rockwella. Trudno było to nazwać garsonierą podrywacza lub jaskinią żądz.

– Wiem o twoim romansie z Carol Culver – rzekł Myron.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł Duncan.

– Pozwól, że ci wyjaśnię. Wasz romans trwał sześć lat. Dwa lata temu Kathy przyłapała swoją mamusię z tobą. A w dniu swojej śmierci nakrył was Adam. Już kojarzysz?

56
{"b":"101682","o":1}